Strony

Strony

czwartek, 6 stycznia 2022

Dziki Pyłek - rozdział 5

Witam wszystkich w nowym roku ❤ Życzę spełnienia marzeń, postanowień, dobrego zdrowia i mnóstwa energii. Zapraszam dzisiaj na 5 rozdział mojego fanfiction, które jest połączeniem Sagi o Ludziach Lodu i serii o Harry'm Potterze. Poprzednie rozdziały znajdziecie TUTAJ.

Robienie zakupów na sławnej ulicy Pokątnej nie jest wcale takie proste, szczególnie jeśli ktoś cię wkurzy, lub w ciebie zwątpi ...


Rozdział V

"Pokątna, zderzenie i różdżka"




Zbliżało się południe. Dwie szesnastolatki, Villemo i Klara, opowiadały o swoim życiu, co brzmiało, jak gdyby pochodziły z całkiem różnych planet. Pierwsza z nich miała długie, falowane włosy, w kolorze dojrzałej pszenicy, opadające niedbale na plecy. Jej zielone oczy w kształcie migdałów otulone były jasnymi rzęsami, a gęste brwi przywodziły na myśl skrzydła mew. Miała mocne kości policzkowe i pełne, zmysłowe usta, na których niestety rzadko pojawiał się szeroki uśmiech. Ubrana była w elegancką białą koszulę i proste jeansy, ciasno przylegające do smukłego ciała. Druga dziewczyna była prawie głowę niższa od pierwszej. Włosy nosiła obcięte na boba, czarne, z krótką grzywką, proste jak druty. Twarz miała okrągłą, na nosie duże okulary, za którymi znajdowały się ciemne, ale bardzo radosne oczy. Na jej wąskich, zgrabnych ustach niemal zawsze gościł uśmiech, odsłaniający rząd białych zębów. W porównaniu z prostą garderobą swojej towarzyszki ona nosiła luźną koszulkę w kolorowe paski, żółte getry, stos bransoletek i długie, błyszczące kolczyki.

Jednak to nie wygląd był najistotniejszą różnicą pomiędzy nastolatkami. Villemo mieszkała z niezwykle spokojnymi i bogatymi rodzicami, a jej życie do tej pory było oazą normalności, w którym najdziwniejszą rzeczą było np. przesolenie zupy, lub uschnięty kwiatek. Klara natomiast miała najbardziej pokręconych rodziców, jakich można mieć. Ich dzień powszedni to były sowy, teleportacja czy latające w powietrzu przedmioty. Jej ojciec był pielęgniarzem w Szpitalu św. Munga, gdzie leczyło się ludzi np. po kasowaniu pamięci, lub po ukąszeniu przez Sklątkę Tylnowybuchową. Mama natomiast pracowała jako sprzedawca w sklepie zoologicznym, co było chyba jedyną normalną rzeczą wśród tej rodziny.

Był jeszcze ktoś.

Drzwi pokoju otworzyły się z hukiem, a dziewczyny podskoczyły wystraszone:

- Dzień dobry! - Wykrzyknął wysoki chłopak, który nagle pojawił się w drzwiach i zakrył całą ich powiesznię. Miał prawie dwa metry wzrostu, szerokie bary i rozczochrane jasne włosy. Villemo rozpoznała wesołe oczy i szeroki uśmiech odziedziczone po wujku Fryderyku. Klara podeszła do gościa wyraźnie rozwścieczona, mimo że sięgała mu tylko do ramion:

- Kiedy nauczysz się pukać kretynie!

- Oj nie ładnie się wyrażasz siostrzyczko, co sobie o tobie pomyśli nasza kuzynka?

Czując kumulującą się w powietrzu awanturę Villemo szybko wyciągnęła rękę, by się przywitać:

- Cześć, jestem Villemo.

- Edmunt. Patrząc w twoje piękne zielone oczy już żałuję, że jesteśmy spokrewnieni – odpowiedział chłopak i ukłonił się delikatnie. Musiała przyznać, że miał czarujący uśmiech, bardzo zmysłowy i rozbrajający. Ta mina była oczywiście dobrze wyćwiczona, a ona wyczuła to wlot. Mimo to postanowiła udawać, że nie przejrzała jego sztuczki. Klara prychnęła, było oczywiste, że zna swojego kokieteryjnego brata jak własną kieszeń, więc Villemo puściła jej ukradkiem oczko. Ich szybkie porozumienie było miłym uczuciem, które sprawiło im dobry nastrój.

Edmunt najwyraźniej zauważył, że dziewczyny mają z niego ubaw, bo szelmowsko przejechał ręką po jasnych włosach i zrobił maślane oczy:

- Widzę, że jesteście zajęte, więc się zmywam. Przyszedłem tylko się przywitać, niestety jestem umówiony z pewną koleżanką, także żegnam panie.

Kiedy wyszedł Villemo i Klara padły na łóżko śmiejąc się.

- Niezły ten twój brat.

- Tak...on też tak uważa. Nie jest najgorszy, ale zwykle mnie strasznie wkurza swoim panoszeniem się. Myśli, że jak ma osiemnaście lat, to mu wszystko wolno. Nic innego nie robi tylko ugania się za dziewczynami, co strasznie wkurza rodziców. Mieli nadzieję, że zostanie nauczycielem, bo kiedyś było to jego marzenie...tylko że to było dziesięć lat temu.

Villemo pokiwała ze zrozumieniem głową, chociaż tak naprawdę nie mogła wiedzieć, jak to jest mieć brata. Zawsze chciała mieć rodzeństwo, ale Ludzie Lodu charakteryzowali się tym, że mieli niewiele dzieci. Było to głównie związane z klątwą, która na nich ciążyła i miało ograniczyć występowanie złego dziedzictwa. Mimo że od dziesięcioleci nie widziano dziecka obciążonego, Ludzie Lodu nadal nie szczycili się wielodzietnością.

Klara nagle przerwała tok myśli kuzynki wychodząc z bardzo ciekawą propozycją:

- Hej, a może wybierzemy się na Pokątną? Z tego co wiem, to nie masz jeszcze różdżki.

Na tę wiadomość posępne myśli Villemo uleciały niczym bezszelestnie oddalająca się sowa, a zastąpiły je podniecenie, ciekawość i nieprzyjemne uczucie zbliżającej się porażki.

W ciągu dziesięciu minut dziewczyny były już na ulicy Pokątnej. Zanim tam trafiły udało im się rozpakować część rzeczy Villemo, wymienić jej mugolskie pieniądze na kilka galeonów i ponabijać się z brata Klary, który „zapomniał”, że był umówiony z koleżanką i grał w jakąś grę na komputerze. Potem za pomocą kominka przeniosły się na miejsce.

Villemo była totalnie zauroczona tym miejscem. Z każdej strony wąskiej uliczki wznosiły się ku niebu śmieszne sklepiki, które wyglądały jak źle dobrane, kolorowe klocki z mnóstwem okienek, szyldów i kominów. Panował tu spory ruch, stworzony przez równie dziwnych ludzi, młodych i starych, a także całych rodzin.

- Tutaj kupimy wszystko, co potrzebujemy do szkoły. Dla ciebie większość rzeczy udało mi się kupić wcześniej, niestety ja jestem z zakupami w plecy.

Klara zerknęła na swoją listę, poprawiła okulary i podrapała się po nosie.

- Muszę kupić kilka książek, pióro, bo poprzednie połamałam, pergamin i chmmm, co jeszcze...

Villemo nie słuchała, rozglądała się na wszystkie strony, a jej duże kocie oczy robiły się jeszcze większe ze zdziwienia. Zauważyła szyld „Różdżki u Olliwandera” i przypomniało jej się, po co tu przyszła.

- Słuchaj – powiedziała do Klary – może ty idź po swoje książki, a ja przez ten czas kupię sobie różdżkę.

Klara uniosła brwi zdziwiona, ale po chwili z uśmiechem schowała listę do kieszeni i machnęła ręką:

- Jasne, to w końcu Twój Wielki Dzień, tak jak ci mówiłam, wybór różdżki, to nie byle co. Spotkamy się za kwadrans tutaj, ok?

Villemo kiwnęła głową, że się zgadza i już po chwili obserwowała oddalającą się szybko kuzynkę. Potem zerknęła na lekko bujający się szyld sklepu i ponownie poczuła w gardle ucisk. Nie chciała, by Klara była świadkiem jakieś okropnej gafy z Villemo i różdżką w roli głównej. Podskórnie czuła, że zaraz wydarzy się coś okropnego i nie chciała mieć przy tym świadków. Zrobiła krok w stronę witryny, ale nagle się zawahała.

Nie, jednak kupię ją później, mam jeszcze czas.

Obróciła się na pięcie, by pobiec za Klarą, ale poczuła mocne uderzenie w bark i upadła. Długie włosy spadły jej na twarz i przez chwilę nic nie widziała, tylko poczuła, że ktoś jej pomaga wstać. Wreszcie odgarnęła grzywkę z oczu i stanęła twarzą w twarz z winowajcą tego zdarzenia:

- Mogłabyś uważać jak chodzisz – powiedział brunet, mniej więcej w jej wieku, a w jego niebieskich oczach czaiła się irytacja połączona ze zmęczeniem.

- Przepraszam, nie zauważyłam cię. - Villemo otrzepała spodnie z kurzu i podniosła z ziemi swój plecak. Chłopak zrobił ruch jakby chciał odejść, ale nagle zmrużył oczy wyraźnie zdziwiony:

- Nie widziałem cię tu wcześniej, jesteś z Londynu? Wybierasz się do Hogwartu? Pierwszy raz?

Co to za przesłuchanie?

Wahała się, odpowiedzieć, czy odejść bez słowa.

- Przyjechałam tu niedawno. Tak, wcześniej uczyłam się w Norwegii – oznajmiła i zrobiła krok w stronę przeciwną do sklepu.

- Chcesz kupić różdżkę?

- Nie, ja...to znaczy… - Nie wiedziała co odpowiedzieć. Czuła się całkowicie zbita z tropu. Oto znajduje się w całkiem jej obcym miejscu i zagaduje ją obcy chłopak, wypytując o jej prywatne sprawy. W dodatku robi to z irytacją i złością w głosie, patrząc się natarczywie w jej twarz.

Co do cholery?

- Boisz się tam wejść? Pierwszaki też często mają stresa – syknął brunet widocznie rozbawiony jej nieśmiałym zachowaniem.

Tego było Villemo za wiele.

Co ten facet sobie wyobraża! Nie zna jej, a już ocenia i w dodatku porównuje do jedenastolatki.

Jej zielone oczy rozbłysły, kiedy poczuła w sobie przypływ złości.

- Nie jestem zestresowana, nie mam czasu na pogawędki z nieznajomymi, wybacz, ale idę do Olliwandera. - To mówiąc, wyminęła go i raźnym krokiem ruszyła do sklepu, nie oglądając się za siebie. Zanim weszła do środka, zobaczyła w szybie odbicie bruneta. Stał tam, patrząc w jej plecy, potem pokręcił głową, wyraźnie rozbawiony. Nad drzwiami sklepu mały dzwoneczek dał znać, że wszedł klient. Bardzo chudy mężczyzna, w wieku około trzydziestu lat, z burzą roztrzepanych fioletowych włosów, wyszedł Villemo na spotkanie.

- Dzień dobry, czym mogę służyć?

- Dzień dobry. Chciałam kupić różdżkę – odpowiedziała stanowczo, nadal wzburzona po spotkaniu z chłopakiem.

- Oczywiście, dobrze panienka trafiła. Proszę chwilę poczekać.

To mówiąc zaczął przyglądać się Villemo z nieskrywanym zainteresowaniem. Można powiedzieć, że wręcz zaglądał do jej wnętrza, przeszywał na wylot. Dziewczyna poczuła się trochę nieswojo, ale nie wyczuła w tym niczego groźnego, więc czekała cierpliwie.

- Coś takiego! - krzyknął sklepikarz, a Villemo podskoczyła przerażona. Poszedł między regały, przypominające te w bibliotece, ale zamiast książek stały na nich podłużne skrzyneczki. Jedną z nich wyciągnął i położył na blacie przed dziewczyną.

- Proszę, weź.

Tego momentu Villemo obawiała się najbardziej. Wyjęła ze szkatułki długą, brązową różdżkę i trzymała przed sobą niczym jadowitego węża.

- I nic? - westchnął właściciel i poszedł po następne pudełko. Kiedy dziewczyna sięgnęła po różdżkę efekt był ten sam, czyli żadnego.

Villemo czuła się okropnie. Od samego początku spodziewała się, że wybranie różdżki będzie dla niej rozczarowaniem, ale dopiero teraz zrozumiała, co tak naprawdę się stało. Nie umiała czarować. To wszystko było poniżające do szpiku kości. Sklepikarz miał bardzo zdziwioną minę i przemówił do dziewczyny opiekuńczym tonem, niczym do małego dziecka:

- Jest panienka pewna, że jest czarownicą? To znaczy, może po prostu… - Nie umiał znaleźć odpowiednio delikatnego słowa.

- Nie nadaje się do Hogwartu, to chciał pan powiedzieć? - dokończyła za niego i znowu poczuła narastający w niej gniew. Już druga osoba w ciągu dziesięciu minut potraktowała ją jak dzieciaka.

Dosyć tego. Co oni mogą o niej wiedzieć? Myślą, że wystarczy rzucić okiem i już wiadomo, że nie jest taka jak oni? Przecież dobrze wiedziała, że jej miejsce jest w Hogwarcie, nie było innej opcji. To właśnie szkoła magii była jej przeznaczona i żaden gburowaty chłoptaś ani świrnięty facet od różdżek nie będzie o tym decydował.

Krew uderzyła jej do głowy, a serce łomotało w piersi. Tak wściekła nie była jeszcze nigdy. Miała ochotę wywalić wszystkie regały przez okno i jeszcze na końcu dorzucić właściciela.

Sklepikarz cofnął się dwa kroki od niej, kiedy zobaczył jej gorejące spojrzenie. W sklepie zrobiło się nagle dziwnie duszno, jakby powietrze zgęstniało i pociemniało, a jedynym światłem w tej matni była para oczu, niczym u kota.

Villemo nie zwracała na niego uwagi, wsłuchała się w siebie. Wszystkie zmysły mówiły jej, że ten chudy czochraniec się pomylił. Było w tym pomieszczeniu coś, co sprawiało, że czuła się na swoim miejscu. Coś, co przegoniło niepewność i zmieszanie. Impuls zaczął dochodzić z głębi sklepu, tuż obok dużego portretu starca.

Podeszła tam i przyjrzała się ruchomemu obrazowi. Siwy staruszek uśmiechnął się do niej uprzejmie, po czym wzrokiem pokazał jej dół ramy. Wypalono na niej fantazyjnym pismem „Garrick Ollivander”. Jeszcze niżej znajdowała się mała komoda z kilkoma szufladkami.

Bez wahania podeszła do mebla. Nikt jej nie zatrzymał, mimo iż nie miała prawa tam sama podchodzić. Czuła niecierpliwe wibracje w palcach, co kierowało ją do odpowiedniej przegródki. Pewnym ruchem wyjęła pudełko, skinęła głową portretowi i podeszła do lady, przy której wciąż stał właściciel, blady jak kreda.

- A ta? - zapytała uprzejmie Villemo i nagle czas jakby ruszył dalej. Powietrze znowu było jasne i przejrzyste, a sklepikarz zamrugał oczami i odzyskał mowę.

- No cóż, proszę sprawdzić.

Villemo wyjęła różdżkę, wyciągnęła przed siebie niczym szpadę i obróciła w dłoni kilka razy. Czuła się silna i pewna siebie. To jej wystarczyło.

- Biorę ją.

- Ale przecież nic się nie dzieje – jęknął sklepikarz, potrząsając włochatą głową. Jego brwi chyba jeszcze nigdy nie uniosły się tak wysoko, jak teraz.

- To PAN tak uważa.

Villemo zapłaciła, schowała różdżkę do plecaka i wyszła raźnym krokiem ze sklepu.

7 komentarzy:

  1. Jak zwykle ciekawie napisane. Jeszcze raz wszystkiego dobrego na Nowy Rok! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oho Villemo pokazuje charakterek. Ciekawe co z tego wyniknie ;). Coś czuję, że przypadkowo spotkany brunet też jeszcze jakąś rolę odegra. Fajnie się czyta i robi się coraz ciekawiej <3
    Najlepszego na Nowy Rok i dużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak! Idealne zakończenie rozdziału ❤️ nie mogę się doczekać kolejnej odsłony. Dziwi mnie tylko to, że te gałęzie rodziny znają się tak słabo.

    OdpowiedzUsuń
  4. z tym wybieraniem różdżki mega mocne:D:D już myślałam że coś się złamie, rozwali, rozsypie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekam bardzo na ilustracje postaci i wogóle tego tekstu :) No bardzo dynamiczny roździał

    OdpowiedzUsuń
  6. O jakiz uroczy ten Edmunt, lamacz kobiecych serc zapewne, polubilam go. Swietna ta czesc opowiadania. Potrafisz zaskoczyc.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję Wam za każdy komentarz:) Jeżeli jesteś anonimowy to proszę podpisz się imieniem lub nickiem, będzie nam łatwiej konwersować:)