Cześć kochani 💓Zapraszam na 10 i 11 rozdział mojego fanfiction pt. "Dziki Pyłek", który jest połączeniem uniwersum Sagi o Ludziach Lodu i Harry'ego Pottera.
Poprzednie rozdziały znajdziecie TUTAJ.
Rozdział X
„ Czająca się groza”
Szedł ciemnym korytarzem, biegnącym tuż pod podłogą najgłębszej piwnicy w Hogwarcie. Powietrze w tym miejscu przesycone było stęchlizną i wilgocią, która oblepiała ciało, ubrania i włosy. Nie przeszkadzało mu to. Czemu ktoś o przegniłej duszy miałby się przejmować czymś takim jak smród i brud? Czuł się tutaj jak ryba w wodzie, a idąc wolnym krokiem, mimowolnie obmacywał mokre, ceglaste ściany. Nie znał dokładnej drogi, ale lekkie wibracje otoczenia prowadziły go wprost do celu. Z sufitu, który znajdował się niebezpiecznie blisko jego czubka głowy, zwisały brunatnozielone strzępki czegoś, co kiedyś musiało być gałęziami, a teraz przypominało oślizłe glony.
Korytarz zaczął delikatnie piąć się w górę, a powietrze wypełnił zapach mokrego igliwia. Zbliżał się do wyjścia z zamku, o czym świadczyła delikatna poświata na końcu korytarza oraz nagły podmuch wiatru. Słyszał coraz bardziej wyraźny odgłos czegoś, co się wolno posuwało. Szmer dochodził zza ścian oraz znad sufitu i zdecydowanie kierował się do wnętrza zamku. Uśmiechnął się na myśl, że jak dotąd wszystko idzie zgodnie z planem.
Doszedł do rozpadających się, porośniętych mchem schodów, następnie pokonał trzy stopnie w górę. Odgarnął kępę zwisających ze sklepienia, przegniłych gałęzi i wyszedł na powietrze prosto w ciemny las. Za plecami miał porośnięte mchem i grzybem ściany Hogwartu, a przed sobą ledwo widoczne, prastare drzewa, otulone gęstą mgłą. Mógł się tylko domyśleć, że wysoko nad chorymi konarami świeci księżyc, być może zasłonięty częściowo ciężkimi chmurami. Las nie dawał księżycowi do siebie dostępu. W tej części Zakazanego Lasu nie było też żadnych zwierząt. Tylko jedna osoba miała bezkarne prawo przechadzać się opuszczonymi, umownymi ścieżkami, nie bojąc się o rychłą śmierć.
Ponownie
usłyszał, jak coś niedaleko pełzło w stronę Hogwartu,
poruszając przegniłe runo leśne.
Panie,
jestem już blisko, wyczuwam obecność potężnej, czarnej magii, to
gdzieś tutaj jest.
Jego kocie, żółte oczy
świetnie widziały w ciemności, dzięki czemu szybko zlokalizował
to, czego szukał. Podniósł z ziemi ciało martwego, czarnego
kruka, pochylił się nad nim i wciągnął głęboko jego zapach.
Jęknął. Rozszerzyły mu się źrenice, a serce zakołatało w
klatce piersiowej. Lubił zapach śmierci, chociaż wolałby, żeby
zamiast ptaka leżał tu przynajmniej jeden z tych chłopaków,
którzy lecieli wtedy nad lasem.
Wiedział, że przedmiot, którego szuka, musi być gdzieś niedaleko. Doskonale wyczuwał ciało drugiego ptaka, ale już do niego nie podszedł, uznając to za stratę czasu. Przeszedł kilkadziesiąt metrów, zgrabnie pokonując przeszkody z przewróconych, wielkich konarów, skręcił nagle ostro w prawo i po kilku szybkich krokach zatrzymał się z triumfalnym uśmiechem.
Podniósł
powoli, niemal z namaszczeniem niewielki, drewniany flet. Nie zdziwił
się, że drżą mu ręce, wszak to, co w nich trzymał, było dla
jego Pana najcenniejsze. To ten przedmiot miał go przywołać do
życia, a on wiedział doskonale, jak go użyć. Od narodzin jego
ojciec wpajał mu tą wiedzę, uczył niezwykle trudnej melodii,
która miała moc wskrzeszenia zmarłych.
Wokół niego
zapanowała nagle martwa cisza. To, co przez cały czas powoli się
posuwało do przodu, stanęło w niecierpliwym oczekiwaniu.
Podniósł flet wysoko nad głowę i zaśmiał się paskudnie
-
Oto jest Panie! Czas twojego przebudzenia nadejdzie już wkrótce,
teraz nikt i nic nas nie powstrzyma! - wykrzyknął Man-Chan, bo tak
miał na imię, chociaż w Hogwarcie żył pod innym nazwiskiem. Nikt
nie miał pojęcia, że jednym z uczniów szkoły magii jest członek
plemienia Orahn-Gai, którego ojciec oddał w ręce Śmierciożerców
dziesięć lat temu. Man-Chan nie miał o to pretensji. Był dumny,
że to on został wybrany, aby przebudzić swojego władcę, Tengela
Złego, a w dalszym kroku powołać do życia kogoś równie
potężnego, Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Voldemort,
zanim zginął z rąk Harry’ego Pottera, zadbał o swój powrót do
żywych. W tym celu zainteresował się pewną magicznie utalentowaną
rodziną, pochodzącą z odległej tundry, a która osiedliła się
później w Norwegii. Zaczął obserwować Ludzi Lodu, aby ich
wykorzystać.
Las zadrżał w posadach niczym jeden wielki
organizm, zwiastując światu powrót największego zła.
- Nieeee!
Villemo obudziła się z przerażającym krzykiem i wizją pary wielkich kocich oczu pochylających się nad jej twarzą.
Christana zerwała się ze snu i usiadła sztywno na posłaniu.
- Co jest grane? - zapytała nerwowo, rozglądając się dokoła. Dwie pozostałe dziewczyny też usiadły,
a trzecia niespokojnie przewróciła się na drugi bok.
- Kurczę, przepraszam, miałam zły sen, nie chciałam was obudzić – wytłumaczyła się Villemo, a zakłopotanie zaczerwieniło jej policzki. Na szczęście koleżanki okazały się tak śpiące, że szybko opadły z powrotem na poduszki.
Norweżka,
z wciąż bijącym ze strachu sercem, usiadła na łóżku i starała
się uspokoić. Miewała już realistyczne sny, jednak ten był
najgorszy z nich wszystkich. Wielkie, czarne konary, pełzające
ogromne robale, a pośrodku nich mężczyzna o żółtych jak siarka
oczach, który wołał ją do siebie. Najgorsze było jednak to, że
miała ogromną ochotę do niego pójść, mimo że czuła bijące od
niego zło.
Wzdrygnęła się, wstała i z wyschniętym gardłem
wyszła z dormitorium wprost do pokoju wspólnego, by napić się
szklanki wody i uspokoić skołatane serce.
Zdziwiła się, że w kominku wciąż się paliło, mimo że od kilku godzin wszyscy już spali. Zaraz jednak uznała to za zrozumiałe. Magia. Musi się wreszcie przyzwyczaić, że tutaj wszystko jest inaczej, wszystko jest możliwe.
Nalała sobie wody i usiadła w jednym z miękkich foteli czując, że sen odpłynął na dobre. Patrząc w płomienie zastanawiała się, co tak naprawdę się dzieje w Hogwarcie. Niby wszystko było dobrze, a jednak czuła, że gdzieś czai się groza. Sięgnęła po mandragorę zawieszoną na szyi i przyjrzała jej się dokładnie. Widziała wyraźnie ślady po nożu, które musiała zostawić jakaś czarownica z jej rodziny. Miała ochotę iść do pokoju, wyjąć jedną z tajnych receptur ze swojego kufra i spróbować przyrządzić jakąś miksturę. Eliksir miłosny, albo śmiertelną truciznę...może podałaby ją jakiemuś skubańcowi, który dokucza młodszym? Nie miała pojęcia dlaczego otrucie kogokolwiek wydawało jej się śmieszne. Co to w ogóle za pomysły? Jęknęła i wstała rozlewając wodę na puchaty, nieskazitelny dywan.
-
Szlak by to trafił! - syknęła i zaczęła rozglądać się za
jakąś ścierką. Oczywiście żadnej nie znalazła.
-
Chłoszczyć – odezwał się męski głos dochodzący z jednego z
ciemnych kątów pokoju. Po chwili Villemo obserwowała, jak plama z
dywanu znika bez śladu.
Chłopak schował różdżkę za pas spodni i wyszedł z cienia. Był ubrany na czarno, co czyniło go niemal niewidocznym w słabo oświetlonym pokoju. W ręce trzymał szklankę z szkarłatnym płynem.
- Nie powinnaś już spać? - zapytał karcącym tonem.
-
To ty! - wyrwało jej się zanim pomyślała - Patrik...o ile dobrze
pamiętam.- Villemo udawała, że się zastanawia, co nie wyszło jej
zbyt naturalnie. - To samo mogłabym zapytać ciebie.
-
Spokojnie – odpowiedział już łagodniej - nikt nie powiedział,
że nie możesz tu być po północy.
Chociaż o tej godzinie tylko ja tu siedzę.
-
Cierpisz na bezsenność? - zapytała, dziwiąc się, że jest tak
negatywnie do niego nastawiona.
Patrik podszedł do kominka i
zapatrzył się w płomienie, pozostawiając jej pytanie bez
odpowiedzi.
- Nie ważne, na mnie już pora – oznajmiła,
udając brak zainteresowania. W rzeczywistości miała ochotę z nim
porozmawiać. Nie chciała jednak, by uznał ją za wścibską.
-
Nie dziwi cię, że jestem w Hufflepuffie? - zapytał nagle,
wprawiając ją w konsternacje. Było w tym pytaniu coś zadziornego
i smutnego zarazem. Próbowała wczuć się w jego myśli, ale bardzo
dobrze je ukrywał. Podeszła do dzbanka i dolała sobie wody,
zyskując trochę czasu na udzielenie odpowiedzi.
- Spodziewałam
się tego. Moja kuzynka zdradziła, że Hufflepuff ma najlepszego
zawodnika w Quidditchu. Od razu pomyślałam o tobie.
Wiedziała,
że mogło to zabrzmieć dziwnie, ale skoro zaczął temat, to
postanowiła mówić szczerze.
Patrik uśmiechnął się w
stronę trzeszczących płomieni, które zjawiskowo grały w jego
oczach. Villemo przełknęła ślinę.
- Nie powinno mnie tu być i nie czuję się Puchonem.
- Podobno tiara jest nieomylna, więc chyba jednak jesteś…
- Nie jestem – uciął dobitnie, patrząc tym razem prosto w jej oczy – nie jestem miłym, grzecznym czarodziejem, który lubi sobie podjeść, pomagać innym i harować jak wół z myślą o każdym, tylko nie o sobie.
Dziewczyna nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Dziwiło ją, że Patryk jej to wszystko mówi, biorąc pod uwagę fakt, że ledwo się znają. Czyżby co noc siedział tutaj wściekając się, że jest w miejscu, do którego nie pasuje? Że nie ma komu tego powiedzieć, gdyż jedynym słuchaczem jest gorący płomień kominka i puste ściany?
- Kim ty jesteś Villemo? Czarodziejem? Charłakiem? A może mugolem?
Zapytał nagle tak ostro, że niemal zachłysnęła się podczas picia. W całym chaosie myśli, które ją teraz zbombardowały, znalazła się też jedna dosyć prozaiczna.
„Zapamiętał moje imię”
Nie wiedząc, co odpowiedzieć i czując przytłoczenie jego spojrzeniem spuściła wzrok.
- Nie jestem pewna... ale czy to ma jakieś znaczenie?
Patrik
wstał, dopił to, co miał w swojej szklance i postawił ją głośno
na stoliku. Ruszył w kierunku wejścia do swojego dormitorium, ale
zanim do niego wszedł, obrócił się do Villemo:
- Nie, to nie
ma znaczenia.
Rozdział XI
„Złośliwy guzik, kłótnia i lekcja zielarstwa”
Dormitorium
rozświetliły promienie słońca, wpadające przez małe, okrągłe
okienko. Powoli sunęły po drewnianych meblach, nocnych stoliczkach
i baldachimach łóżek, aż dotarły do twarzy śpiącej Puchonki.
Villemo zmrużyła oczy, oślepiona blaskiem i przekręciła się na
drugi bok. Ktoś energicznie potrząsał ją za ramię, więc leniwie
wsparła się na łokciach.
- Musimy się zbierać, zaraz
śniadanie. – Christiana wyciągnęła z szuflady kosmetyczkę i
zaklepała sobie miejsce w kolejce do łazienki.
Norweżka ociągając się, wstała z łóżka. Nie była rannym ptaszkiem, już raczej niedźwiedziem albo susłem, a leniwe, wakacyjne poranki tylko pogorszyły sprawę. W dodatku stanowczo nie mogła uznać pierwszej nocy w Hogwarcie za udaną. Patrząc w lusterko, nie zdziwiła się, że ma zapuchnięte oczy i jest jeszcze bardziej blada niż zwykle. Przygotowała na komodzie potrzebne na dzisiejszy dzień przybory oraz szatę, dbając o to, by niczego nie zapomnieć. Nauczyła się sprawdzać wszystko raz a porządnie, tak, by potem nie zaprzątać sobie tym głowy. Zerknęła na swój plan zajęć. Było na nim zielarstwo, opieka nad magicznymi stworzeniami, eliksiry i zaklęcia oraz uroki. Sporo jak na pierwszy dzień – pomyślała. Klara powiedziała jej, że będzie mieć tylko te przedmioty, z których dostała najlepsze oceny na egzaminie. Cieszyło ją, że nie będzie musiała uczyć się transmutacji. Bo do czego miałoby się to przydać? Niestety, musiała przyznać, że brak lekcji z obrony przed Czarną Magią był dla niej nie najlepszym rozwiązaniem. Pytania z tej dziedziny okazały się najtrudniejsze z całego testu. Gdyby tylko poświęciła jeszcze więcej czasu na naukę... teraz jest już za późno.
-
Co tak wzdychasz? - zapytała Christiana, zaplatając długie włosy
w warkocz. Miała na sobie szkolny mundurek, a na jej szyi wisiał
żółto-czarny krawat. – Nie wyspałaś się?
- Nie do końca
– odpowiedziała Villemo, zabierając z komody swoje ubranie. –
Miałam koszmary. Nie stresuje cię ten pierwszy dzień? Mnie
przewraca się w żołądku.
Christiana wsunęła w niesforne
kosmyki kilka spinek, usiadła koło Villemo i chwyciła ją za rękę.
Była lodowata.
- Trochę stresuje, ale lubię podejmować nowe wyzwania. Poza tym mam ciebie, a razem jest zawsze raźniej. Masz wolną łazienkę.
- Dzięki – odpowiedziała Villemo z uśmiechem, wdzięczna za wsparcie koleżanki.
Wyszły
z dormitorium jako ostatnie. Norweżka ukradkiem spoglądała w
stronę pokoju chłopaków, sama nie zdając sobie sprawy z tego, co
robi. Nagle drgnęła, czując dotyk na ramieniu. Odwróciła się
natychmiast. Artur posłał jej szeroki uśmiech, na co Villemo
poczuła ukłucie rozczarowania.
- Cześć, jak pierwsza noc? -
zapytał. Pomimo radosnej miny, wyczuła w jego głosie troskę.
Villemo przeszło przez myśl, że albo spał równie źle jak ona,
albo wiedział o jej koszmarach... zaśmiała się w duchu z tak
niedorzecznych myśli.
-
Mogło być lepiej. W każdym razie nie zaspałam, a to już sukces.
A jak u ciebie?
- Spałem jak dziecko, ale moi koledzy z pokoju
narzekali na jakieś dziwne hałasy – odpowiedział tajemniczo.
- Co ty nie powiesz - wykrzyknął jeden z Puchonów. – Chrapałeś jak smok!
W pokoju wspólnym rozległ się śmiech i przepychanki, przez które Artur wpadł wprost na stojącą przy kominku Villemo. Oboje polecieli na puchaty dywan, zderzając się głowami. Kolejna salwa śmiechu rozniosła się wkoło. Próbowali się pozbierać, ale guzik przy rękawie koszuli Artura wczepił się Villemo we włosy.
Nagle
Christiana przeskoczyła nad nimi, kierując się z powrotem do
dormitorium.
- Wybaczcie gołąbeczki, ale zapomniałam różdżki!
Zaraz wracam.
Blade policzki Villemo nabrały szkarłatu niczym
najdojrzalsze owoce jabłoni. Po chwili, z pomocą kolegi, uwolniła
się z guzikowego potrzasku.
- Przepraszam Vill, nic ci nie jest? - zapytał, pomagając jej wstać.
- Wszystko w porządku, dzięki. Chociaż moja fryzura pewnie powiedziałaby coś innego. - Starała się ukryć zmieszanie za śmiechem. Domyślała się, że jej jasne, długie włosy, sterczą teraz na wszystkie strony.
- Jesteś piękna jak zawsze. Dobra ja lecę – powiedział Artur z lekkością, ruszając do wyjścia. – Chętnie bym już coś zjadł. Do zobaczenia! - Norweżka pomachała mu wesoło, a potem odetchnęła z ulgą, kiedy zniknął za stertą beczek.
Wszyscy
Puchoni opuścili pokój wspólny, tylko Villemo czekała na
koleżankę przy kominku. Płomienie leniwie tańczyły w jej
zielonych oczach, ale serce wciąż niespokojnie szybko biło.
-
Dobra, możemy iść – oznajmiła Christiana, machając energicznie
różdżką, przywołując koleżankę do rzeczywistości. Podała
koleżance szczotkę. - To dla ciebie.
Szły szybkim krokiem, opuszczonym korytarzem, prowadzącym do Wielkiej Sali. Villemo miała nadzieję, że ich wejście na śniadanie pozostanie niezauważone, mimo że najprawdopodobniej wszyscy uczniowie zdążyli już rozsiąść się wzdłuż potężnych stołów.
Christiana nagle stanęła jak słup soli, przytrzymując Villemo za ramię.
- Słyszałaś?
- Co takiego? - zapytała Norweżka, rozglądając się dookoła.
- Jakaś kłótnia. To chyba za tą ścianą – powiedziała szeptem Christiana i zaraz potem przyłożyła ucho do niewielkich, drewnianych drzwi.
- Co ty wyprawiasz?! - szeptem zawołała Villemo, próbując odciągnąć koleżankę. Ona też zaczęła coraz wyraźniej słyszeć rozmowę, ale nie miała zamiaru podsłuchiwać.
- Daj spokój, nikt nas nie zobaczy – powiedziała i przyłożyła do ust palec wskazujący, nakazując ciszę. - Słyszę wyraźnie głos Longbottoma, jestem ciekawa o co chodzi.
Ku
przerażeniu Villemo, Christiana uchyliła lekko drzwi. Odetchnęła
z ulgą, gdy nie zaskrzypiały.
-
Nie pozwalaj sobie za dużo, Longbottom, wiesz dobrze, że możesz
szybciutko stąd wylecieć!– powiedział surowy,
kobiecy głos.
- To Andromeda Hopkins! - wyszeptała przejęta Villemo, nie mogąc się już opanować, by nie słuchać. Christiana ponownie uniosła palec do ust.
- Dyrektor McGonagall wyraźnie powiedziała, że jeśli sprawdzę się w Hufflepuffie, to w przyszłym roku mogę liczyć na Gryffindor. Dobrze pani wie, ile to dla mnie znaczy.
- Oj Longbottom, Longbottom, jaki ty jesteś naiwny. Gdyby ktoś chciał cię na tę posadę, już dawno byłbyś wśród Gryfonów. A jak widać, nie jesteś.
-
Nie zrazi mnie pani. Nie wiem, jak to pani zrobiła, ale do ostatniej
chwili to ja miałem być na pani miejscu. Nigdy nie uwierzę, że
pani Dyrektor nagle zmieniła zdanie i wystawiła mnie do wiatru.
-
Sugerujesz, że mógłbyś być lepszy ode mnie? To oczywiste, że
moje doświadczenie i inteligencja przeważyły.
- Raczej spryt
i dążenie po trupach do celu. Aż dziwne, że nie jest pani
opiekunem Slytherinu.
- Jeszcze pożałujesz tych słów
głupcze. Do widzenia!
Villemo i Christiana odbiegły od drzwi i w ciągu kilku sekund zniknęły za zakrętem. Dopiero na końcu korytarza przystanęły, by nabrać tchu.
- Wszyscy się dziwili, że profesor Longbottom jest z Puchonami. Podobno od zawsze starał się o stanowisko opiekuna Gryffindoru, teraz już wiemy, dlaczego mu się nie udało – powiedziała Christiana, łapiąc krótkie oddechy.
Villemo czuła się nieswojo, że były świadkiem tej rozmowy. Z drugiej strony miała wrażenie, że coś istotnego się za tym kryło.
- Ta Andromeda to straszny człowiek – podsumowała Norweżka. - Najwyraźniej go wygryzła i w dodatku zrobiła to nieuczciwie. Współczuję Gryfonom takiego opiekuna.
Wielka
Sala tętniła życiem. Uczniowie, podzieleni na swoje domy,
zajmowali miejsca przy czterech, długich, uginających się od
jedzenia stołach. Nikt z nauczycieli nie zwrócił uwagi na dwie
Puchonki, przekradające się do swoich miejsc. Villemo ze
zdziwieniem odkryła, że miejsce obok Artura jest puste, tak jakby
czekało na nią. Ona jednak, z jakiegoś powodu, wcale nie miała
ochoty obok niego usiąść. To śmieszne – zganiła siebie w duchu
i zajęła miejsce obok chłopaka.
- Długo szukałaś tej
różdżki. - Artur zwrócił się do Christiany z zadziornym
uśmiechem, ale sprawiał wrażenie podenerwowanego.
- Tak wyszło, jestem straszną bałaganiarą – odpowiedziała Christiana, udając nonszalancję. Dokładnie w momencie, kiedy sięgała po ogromnego bajgla, naprzeciwko nich usiadł Patrik, posyłając Villemo półsekundowe spojrzenie. Norweżka poczuła skurcz w żołądku. Artur przyglądał im się przez chwilę, a jego uśmiech powoli gasł.
-
A oto kolejny spóźnialski – powiedział do Patrika, nie ukrywając
agresji w głosie. – Ty też coś zgubiłeś?
Patryk spojrzał
na niego spod byka i przez nieskończenie długi czas patrzyli na
siebie złowrogo, dopóki Christana nie podsunęła Arturowi pod nos
półmisek z naleśnikami.
- Musisz spróbować, są przepyszne!
W tym momencie Villemo poczuła delikatny, ale szczypiący w nozdrza zapach zgnilizny. Woń przypominała jej przegniłe drewno oraz...śmierć? Natychmiast odeszła jej ochota na jedzenie. Dyskretnie powąchała swoją szatę, obawiając się, że nasiąknęła wilgocią w podróży do szkoły. Z ulgą stwierdziła, że to nie ona jest źródłem zapachu. Już miała pytać Christianę, czy coś czuje, ale woń zniknęła tak nagle, jak się pojawiła. Dziwnie się zaczął ten dzień – pomyślała Villemo i ostatecznie skusiła się na truskawkowy pudding.
Po
śniadaniu uczniowie zaczęli rozchodzić się do poszczególnych
klas, więc Villemo rozstała się zarówno z Christianą, jak i
Arturem, którzy razem poszli, o ironie, na lekcję Obrony przed
Czarną Magią. Patrik też gdzieś zniknął, ale nie miała
pojęcia, na jakie zajęcia poszedł. Samotnie więc ruszyła na
błonia szkoły, kierując się w stronę podłużnych pomieszczeń,
przypominających szklarnie.
Zielarstwo było przedmiotem, który
najbardziej ją ciekawił. Od dziecka miała okazję uczyć się od
swoich rodziców sztuki uprawiania i wykorzystywania takich roślin
jak serdecznik pospolity, dziurawiec czy belladona. W ich domu
mieściła się pokaźnych rozmiarów biblioteczka, zawierająca
wiele ksiąg związanych z zielarstwem. Villemo niektóre czytała z
ciekawości, po inne sięgała w konkretnych przypadkach, aby
wykorzystać je w praktyce. Zawsze sądziła, że na ten temat wie
sporo i mało co może ją zaskoczyć. Aż do dzisiaj.
Cieplarnia,
w której odbywały się zajęcia, od podłogi po sufit porośnięta
była roślinnością, której Villemo nigdy nie widziała na oczy.
Kształty liści, kolory owoców, sposób poruszania się łodyg i
pnączy, zapachy oraz dźwięki były dla niej czymś zupełnie
niespotykanym. W pomieszczeniu panował wilgotny klimat, a jego
koniec spowijał tajemniczy mrok. Villemo była pewna, że coś w tym
miejscu się poruszało. Poczuła dreszcz na karku, przypominając
sobie swój sen.
Profesor Longbottom przywitał uczniów
bladym uśmiechem. Poprosił, aby każdy założył na siebie
dodatkową, ochronną szatę oraz miał przygotowane w zasięgu ręki
różdżkę. Villemo zauważyła, że jest nieco zdenerwowany, co ją
wcale nie dziwiło. Rozmowa, którą podsłuchały, z całą
pewnością nie była poranną dyskusją przy kawie.
- Ciekawe, po co komu różdżki na zielarstwie? Będziemy walczyć z paprociami?- zapytał prześmiewczym tonem jeden z Gryfonów. Wraz z kolegami zaczęli niedyskretnie rechotać, skupiając na sobie uwagę wszystkich uczniów.
Profesor
Longbottom poczekał, aż się uspokoją i wyjaśnił pozornie
spokojnym, ale stanowczym tonem:
- Dzisiaj nauczymy się
poskramiać jedne z niebezpieczniejszych roślin, spotykanych w
świecie czarodziejów. – Wskazał palcem na zaciemniony kąt
cieplarni. - Diabelskie Sidła.
Uczniowie wydali ciche
westchnienie. Większość nie spodziewała się tego typu lekcji,
ale ci, którzy zdążyli już nieco poznać profesora Neville’a
wiedzieli, że woli uczyć obrony, a nawet czasem walki, niż tego, w
jaki sposób przesadzać rośliny.
-
Kto mi powie, czym charakteryzują się Diabelskie Sidła? - zapytał.
Szybko zgłosiła się czarnowłosa Ślizgonka, w której Villemo
rozpoznała Dziewczynę Anime – Penelopę.
- Jest to rodzaj
byliny, lubiącej ciemne i wilgotne miejsca. Wyglądem przypomina
gąszcz macek o potężnej sile. Diabelskie Sidła mogą oplatać się
wokół swojej ofiary, doprowadzając nawet do jej śmierci.
- Bardzo dobrze, Slytherin otrzymuje pięć punktów.
Penelopa dumnie uniosła głowę i przybiła piątkę swoim koleżankom. Wtórowało temu buczenie od strony Gryfonów oraz ciche jęki zawodu pozostałych uczniów. Pomimo iż wyglądała jak nadęta snobka, Villemo musiała przyznać, że Dziewczyna Anime jej zaimponowała.
- Dobrze dzieciaki, szkoda czasu. Ustawcie się w kolejce wzdłuż stołu i przygotujcie różdżki. Czas na nieco praktyki.
Uczniowie
zaczęli tłoczyć się i przepychać. Jedni chcieli być pierwsi,
inni wręcz przeciwnie. Villemo było na rękę, że znalazła się
prawie na samym końcu. Profesor Longbottom podszedł tymczasem na
tyły cieplarni, podniósł z podłogi długi, solidny kij i wcisnął
go w ciemny kąt. Natychmiast oplotło go coś ciemnego i mięsistego,
niczym stado węży.
- Waszym zadaniem jest uwolnić kij z
uścisku Diabelskich Sideł. Posłuży nam do tego następujące
zaklęcie. Powtórzcie za mną, Incendio
Impedimenta.
- Incendio Impedimenta!– powiedział chór głosów.
-
Świetnie. Będę wam to zaklęcie przypominał, bo jest dosyć
trudne – tłumaczył profesor. - Jego efektem jest wyczarowanie z
różdżki niebieskiego płomienia. Ma on niezwykłą cechę, a
mianowicie nie parzy osoby, która go wyczarowała, a jednak sprawia,
że inne rzeczy w jego obrębie się palą. Ale uwaga! Nie dotykamy
tym płomieniem roślin. Nie chcemy ich skrzywdzić – dodał
nieznającym sprzeciwu głosem. - Macie jedynie wyczarować ten
płomień. Następnie używacie zaklęcia Lumos,
które jest tak proste, że zapewne każdy je znał, zanim przyszedł
do Hogwartu. Światłem, które wystrzeli z naszej różdżki,
odstraszymy Diabelskie Sidła w kąt, uwalniając kij. Czy wszystko
jasne?
Wszyscy pokiwali głowami na znak, że zrozumieli.
Po tej instrukcji Logbottom zaprezentował uczniom zaklęcia, bezproblemowo uwalniając kij z żelaznego uścisku pnączy.
-
Pamiętajcie, że w przypadku prawdziwego niebezpieczeństwa,
najlepiej uży jedynie błękitnego ognia, które daje nam niemal
stuprocentową szansę na skuteczną obronę. No dobrze, dość tego
gadania. Komu się uda odstraszyć Sidła, otrzyma 20 punktów dla
domu. Zaczynamy!
Po tych słowach odszedł na bok i podał kij
pierwszej osobie z kolejki. Villemo obserwowała, jak dobrze idzie
niemal każdemu z nich. Na przemian to ukazywał się błękity
płomień, to łuna bardzo jasnego światła, sprawiając, że
Diabelskie Sidła cofały się skurczone w kąt. Nawet jeśli ktoś
zapomniał formułki lub źle ją wypowiedział, profesor za każdym
razem cierpliwie pomagał. Faktycznie nie wydaje się to takie trudne
– pomyślała Villemo i widząc, że zbliża się jej kolej,
sięgnęła pod płaszcz po swoją różdżkę. Nie było jej tam.
---------
Dziękuję za uwagę i wszystkie komentarze 💓 Życzę przyjemnego weekendu 😊
Ale mi się podoba ta historia <3 Serio, czuję się jakbym cofnęła się w czasie i pierwszy raz zawitała do Hogwartu :D
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, dziękuję ❤️
Usuń