Opowiadanie, które tu zamieściłam jest inspirowane powieścią "Saga o Ludziach Lodu" autorstwa Margit Sandemo. Fabuła jest wymyślona przeze mnie i jest alternatywną historią do tej opisanej w oryginale. Opowiadanie składać się będzie z trzech części:
I. Jestem Wybrana
II. Jestem Dotknięta
III. Jestem Patricia
Jestem Wybrana, to naprzemienna relacja z życia współcześnie żyjącej bohaterki pochodzącej z Ludzi Lodu, oraz tego, co dzieje się w XVII wieku u jej przodków. Z jednej strony dowiadujemy się co się przydarzyło dotkniętej złym dziedzictwem córce Gabrieli i Kaleba - Hannie i jaki to miało wpływ na losy Tengela Zlego, a z drugiej strony będziemy śledzić losy współcześnie żyjącej Wybranej z Ludzi Lodu - Patrici Pettit, która poznaje swoje przeznaczenie nierozerwalnie związane z Hanną.
Jestem Dotknięta, to opowieść dziejąca się w XVII wieku, a głównym jej tematem jest zmaganie się Hanny ze swoim dziedzictwem, oraz jej walka o akceptację społeczeństwa. Hanna będzie musiała wywinąć się z oskarżeń dotyczących zabójstwa, które padają pod jej adresem, oraz sprostać trudnej wędrówce, w której będzie poszukiwać swojego skarbu. W tym wszystkim wspierać ją będzie Patricia, która jest z nią jednym ciałem, oraz pewien bardzo ważny i tajemniczy członek Ludzi Lodu.
Jestem Patricia, będzie opowiadaniem o niej samej, o jej perypetiach z rodziną, szkołą, przyjaciółki, oraz chłopakami. Zobaczymy na ile w takich normalnych, życiowych problemach przydają się moce Ludzi Lodu.
CZĘŚĆ PIERWSZA
"JESTEM WYBRANA"
P R O L O G
I. Jestem Wybrana
II. Jestem Dotknięta
III. Jestem Patricia
Jestem Wybrana, to naprzemienna relacja z życia współcześnie żyjącej bohaterki pochodzącej z Ludzi Lodu, oraz tego, co dzieje się w XVII wieku u jej przodków. Z jednej strony dowiadujemy się co się przydarzyło dotkniętej złym dziedzictwem córce Gabrieli i Kaleba - Hannie i jaki to miało wpływ na losy Tengela Zlego, a z drugiej strony będziemy śledzić losy współcześnie żyjącej Wybranej z Ludzi Lodu - Patrici Pettit, która poznaje swoje przeznaczenie nierozerwalnie związane z Hanną.
Jestem Dotknięta, to opowieść dziejąca się w XVII wieku, a głównym jej tematem jest zmaganie się Hanny ze swoim dziedzictwem, oraz jej walka o akceptację społeczeństwa. Hanna będzie musiała wywinąć się z oskarżeń dotyczących zabójstwa, które padają pod jej adresem, oraz sprostać trudnej wędrówce, w której będzie poszukiwać swojego skarbu. W tym wszystkim wspierać ją będzie Patricia, która jest z nią jednym ciałem, oraz pewien bardzo ważny i tajemniczy członek Ludzi Lodu.
Jestem Patricia, będzie opowiadaniem o niej samej, o jej perypetiach z rodziną, szkołą, przyjaciółki, oraz chłopakami. Zobaczymy na ile w takich normalnych, życiowych problemach przydają się moce Ludzi Lodu.
CZĘŚĆ PIERWSZA
"JESTEM WYBRANA"
P R O L O G
Był 13 październik 1648 r.. Tego dnia norweski majątek Grastensholm stał opustoszały jak nigdy dotąd. W jednej z komnat siedziało tylko troje ludzi, którzy niewinnie dyskutowali o minionym dniu. Było popołudnie, jednak słońce nagle znikło pod gęstymi chmurami i w pomieszczeniu zrobiło się ciemno jak w nocy. Liv wstała od stołu i poszła po świecznik. Mimo sześćdziesięciu pięciu lat poruszała się z lekkością i stanowczością. Jej młodszy o trzy lata brat Are przyglądał się jej z podziwem i miłością, mimo, że i mu nie brakowało młodzieńczego wigoru.
To dzięki krwi Ludzi Lodu - pomyślał z wdzięcznością.
Gorzej sprawa się miała z trzecią osobą w komnacie. Zaledwie dwudziestoletnia Gabriella z trudem wstała z kanapy i wyjrzała za okno. Jej zaawansowana ciąża nie sprzyjała zdrowiu i kobieta musiała podeprzeć się mocno parapetu by ustać. Mimo, że do rozwiązania było jeszcze dużo czasu nie czuła się dzisiaj dobrze. Z lękiem obserwowała ciężkie, czarne chmury pędzące przez niebo:
- Ależ dziwna pogoda, a zapowiadało się tak ładnie - powiedziała z wysiłkiem.Liv postawiła świecznik na stole i zaczęła zapalać cztery świece. Ukradkiem zerkała na swoją wnuczkę.
- Gabriello strasznie pobladłaś, lepiej usiądź. Are czy mógłbyś zrobić nam po herbacie, zrobiło się nieprzyjemnie zimno.
- Oczywiście, szczerze mówiąc to mam gęsią skórkę. Czy w kominku zgasło? - Zapytał Are wstając z fotela. Podszedł do pobladłej Gabrielli i wziął ją pod rękę, aby usiadła koło swojej babci. Nagle dziewczyna zgięła się w pół i przerażająco krzyknęła.
Liv natychmiast poderwała się z miejsca i chwyciła dziewczynę z drugiej strony. Położyli ją delikatnie na podłodze czując, jak jej ciało wiotczeje. Are z przerażaniem zobaczył plamę krwi powiększającą się pod ciężarną. Gabriellą wstrząsnął kolejny krzyk bólu po którym straciła przytomność.
Are ruszył do drzwi:
- Sprowadzę akuszerkę!
- Nie ma czasu! Oh Gabriello dlaczego akurat dzisiaj, kiedy jesteśmy sami. - Zalana łzami Liv trzymała głowę swojej wnuczki zdając sobie sprawę, ile kobiet z ich rodziny przypłaciło poród życiem.Oby nie spotkało to jej ukochanej Gabrielli, błagała rozpaczliwie.
- Are przynieś wodę, ręczniki i ciepły koc, musimy sobie sami poradzić - rozkazała stanowczo. Mężczyzna zniknął za drzwiami. Oszalały ze strachu pozbierał szybko potrzebne rzeczy i wpadł do komnaty. To co ujrzał na długo miało śnić mu się po nocach jako najgorszy koszmar.
Na podłodze, w kałuży krwi leżała nieprzytomna Gabriella. Nad nią kucała Liv trzymając w ramionach dziecko. Gorsza od tego widoku była jednak cisza panująca wokół. Are otrząsnął się z szoku i wrzasnął błagalnym tonem:
- Liv na Boga, daj mu klapsa!
Ona jednak z wyrazem bólu na twarzy położyła dziecko na podłodze i zamknęła oczy. Dopiero teraz Are mógł zobaczyć jak dziecko wygląda. Kanciaste, nieproporcjonalne kończyny, zniekształcona buzia i wąskie, nieruchome, żółte jak siarka oczy. To był dotknięty złym dziedzictwem potomek Ludzi Lodu. Zrozumiał, dlaczego Liv nie chce ratować tego dziecka.
Are upadł na kolana. Przez łzy zdążył zobaczyć, że klatka piersiowa Gabrielli delikatnie się unosi. Ona żyje...Bóg jednak oszczędził to biedne dziecko i pozwolił jej przeżyć swoje życie jakiekolwiek miało być. Wstał nagle na równe nogi. Dlaczego oni by mieli decydować, czy dać żyć tej nowo narodzonej istocie. Każdy ma prawo mieć szansę na tym świecie! Rzucił się do nieruchomego dziecka, podniósł za nogę i dał mu mocnego klapsa.
Gdzieś jakby z daleka Liv usłyszała płacz. Powoli szok ustępował i zdołała unieść głowę by zobaczyć Arego, a w jego ramionach rozwrzeszczanego noworodka. Następnie z duszą na ramieniu spojrzała na wnuczkę. Gabriella spała, nie zagrażało jej życie.
Opadła na podłogę z cichym westchnieniem ulgi pomieszanej ze zmęczeniem. Wiedziała, że długo nie pozbędzie się wyrzutów sumienia, a także wątpliwości czy Are dobrze postąpił. Jednego była jednak pewna. Tej nocy wydarzyło się coś ważnego, coś co całkowicie zmieni bieg historii Ludzi Lodu.
Oto początek mojej historii. Zaczyna się w momencie przyjścia na świat dziecka Gabrielli i Kaleba, jednak za niedługo przeniesiemy się w obecne czasy by potem połączyć ze sobą dwie różne epoki poprzez jedną osobę. Już za kilka rozdziałów dowiecie się jak to się stanie i dlaczego:)
R O Z D Z I A Ł 1
"PATRICIA PETTIT"
"PATRICIA PETTIT"
Włochy zwykle słyną z pięknej, słonecznej pogody, szczególnie w maju, jednak tego dnia lał siarczysty deszcz i nie zapowiadało się na rychłe rozpogodzenie. Patricia Pettit skończyła właśnie zajęcia i biegła do domu osłaniając się szkolną torbą. Źle znosiła zmianę pogody i od rana bezlitośnie bolała ją głowa co potęgowało rozdrażnienie wywołane wezwaniem ze szkoły. Nie jej rodziców, gdyż nie żyli, ale jej cioci Aurory. Nie miała zamiaru jej o tym informować. Ostatnie czego potrzebowała to "szczerej rozmowy" z surową, wszechwiedzącą ciotką. Zresztą osobiście nie widziała problemu w tym, że podczas lekcji wciąż rysuje. Miała doskonałą podzielność uwagi i pamiętała każde słowo nauczycielki. Niestety, pani Blancceri uważa, że "bazgranie" podczas jej zajęć to oznaka braku szacunku dla niej, klasy, dyrektora, szkoły i niemal całego świata. Patricia w październiku skończyła dwadzieścia lat i uczęszczała do jednego z najlepszych uniwersytetów we Florencji. Miała tam zapewnione odpowiednie towarzystwo, profesjonalną kadrę nauczycieli oraz gwarancję świetlanej przyszłości...i nie nawiedziła tego miejsca.
Jeszcze dwa lata temu spędzała najpiękniejsze chwile swojego życia w zwyczajnym liceum plastycznym, gdzie miała mnóstwo znajomych podzielających jej pasję do sztuki. Jej ukochani rodzice żyli, a ona nie miewała co noc koszmarów sennych. Wszystko się zmieniło w 2001 roku, kiedy rodzice Patryci pojechali do Nowego Yorku w delegację. Mieli się zobaczyć na jej osiemnaste urodziny, jednak nigdy nie wrócili. Zginęli 11 września podczas zamachu terrorystycznego, a ich ciał nigdy nie odnaleziono. Patrycja musiała zamieszkać z wymagającą, ponurą ciocią, zmienić szkołę (dla dobra biednej sieroty) i żyć zgodnie z wolą Bożą chodząc codziennie do kościoła. Nagle sztuka miała stać się czymś zbędnym, a starzy znajomi mieli dawać jedynie zły przykład. Szkoda, że nikt Patryci nie pytał o zdanie, a ona była zbyt dobrze wychowana by narzekać. Zawsze okazywała wdzięczność.
Wbiegła na schodki prowadzące do "domu". Związała długie, czarne włosy w porządny kucyk, aby wyglądać jak porządna i grzeczna kobieta. Westchnęła, zamknęła oczy i poprosiła Boga, los lub cokolwiek innego o zmianę jej życia na lepsze.
- Wróciłam! - Krzyknęła Patricia, zrzuciła buty i pobiegła od razu po schodach do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi chociaż dobrze wiedziała, że ciocia i tak wejdzie bez pukania. Takie były zasady. Minęła minuta i ukazała się Aurora. Miała minę zmęczonej staruszki, którą rzeczywiście była, szkoda tyko, że w jej charakterze dominowała zgorzkniałość. Dziewczyna jednak zauważyła coś całkiem nowego w jej zachowaniu - niepewność.
- Droga Patricio - Zaczęła Aurora po minucie niezręcznej ciszy - przyszedł do nas list z Norwegii
- Z Norwegii? A od kogo? Gdzie ten list?
Patricia poczuła dziwne podniecenie. Taka wiadomość to coś zupełnie nowego w jej życiu. A to był dopiero początek.
Aurora wreszcie podała krewnej kopertę, jednak postanowiła sama przekazać treść;
- Napisali do nas twoi krewni, Ci od strony ojca - Powiedziała jakby to było coś złego.
- Wujek Gabriel?
Aurora zamknęła oczy i zrobiła pauzę. Zawsze tak robiła, kiedy ktoś jej przerwał.
- Owszem, Gabriel. Zwrócili się do mnie z prośbą, abym pozwoliła ci do nich pojechać na wakacje. Twierdzą, że powinnam trochę odpocząć, a przy okazji tobie przyda się jakaś odmiana -
Tak na prawdę Aurora zrozumiała treść listu na odwrót.
Tak na prawdę Aurora zrozumiała treść listu na odwrót.
Zielononiebieskie oczy dziewczyny robiły się coraz większe w miarę jak jej wyobraźnia podsuwała coraz to nowe obrazy. Piękne Norweskie widoki, czas spędzony na malowaniu, brak surowych zasad. Pamiętała, że rodzina ojca posiada bardzo specyficzne korzenie i chociaż nie do końca rozumiała co jest w nich takiego szczególnego, to bardzo chciała ich poznać.
W myśli Patrici brutalnie wdarł się surowy głos ciotki:
- Muszę przyznać, że nie podoba mi się ten pomysł. Dokładnie pamiętam opowieści twoich rodziców o tej rodzinie. Z nimi podobno było coś nie tak...
- Z tego co pamiętam to uprawiają czary - Wtrąciła trochę złośliwie Patricia. Bawiło ją, kiedy Aurora robiła się purpurowa ze złości, tak jak teraz.
- Nonsens, wuj Gabriel to po prostu szalony skryba o bujnej wyobraźni. A reszta jego rodziny ubzdurała sobie, że pochodzą z wyjątkowego rodu. Założę się, że nie mają na to nawet najmniejszych dowodów.
Aurora nie wierzyła w nic, czego nie dało się udowodnić. Być może dzięki tej niewierze pozwoliła krewnej na podróż. Drugim powodem mogło być to, że Patricia ją męczyła i ciotka miała ochotę odpocząć od tego dziwnego "dziecka" i jej fanaberii o sztuce.
- W każdym razie - zaczęła wyniośle, podkreślając swój autorytet w podejmowaniu decyzji - zgadzam się na twój wyjazd. Jednak przed nowym rokiem masz tu być z powrotem. Jeszcze tego brakuje, abyś nie ukończyła szkoły.
Patricia nie rzuciła się Aurorzez z wdzięczności w ramiona, nie wypadało. Mogła natomiast cieszyć się w środku, tego jej nikt nie mógł odebrać.
Jeszcze miesiąc temu we Włoszech były zamknięte niemal wszystkie lotniska z powodu ataków terrorystycznych. Kilka bomb wybuchło w Rzymie, jedna w Neapolu. Na całym świecie szerzyły się porwania lub zaginięcia samolotów. Kiedy tylko była taka możliwość ludzie wybierali inny środek transportu bojąc się o swoje życie. Jeszcze nigdy zamachy nie miały takiej skali ofiar jak przez ostatnie lata. Z tego co Patricia się orientowała Norwegia była jak na razie wolna od ataków i to ją trochę uspokajało. Wybrała jednak przejazd autokarem do Polski, skąd planowała przesiąść się na prom. Z Oslo mieli odebrać ją krewni ojca, którzy mieszkają w jakieś parafii Graste coś tam. Wszystkie nazwy miała zapisane na kartce - nie była w stanie ich zapamiętać. Co dziwne nie czuła strachu przed wyjazdem do innego kraju. Mimo, że od urodzenia mieszkała we Włoszech, miała wrażenie jakby właśnie teraz wracała do domu.
W myśli Patrici brutalnie wdarł się surowy głos ciotki:
- Muszę przyznać, że nie podoba mi się ten pomysł. Dokładnie pamiętam opowieści twoich rodziców o tej rodzinie. Z nimi podobno było coś nie tak...
- Z tego co pamiętam to uprawiają czary - Wtrąciła trochę złośliwie Patricia. Bawiło ją, kiedy Aurora robiła się purpurowa ze złości, tak jak teraz.
- Nonsens, wuj Gabriel to po prostu szalony skryba o bujnej wyobraźni. A reszta jego rodziny ubzdurała sobie, że pochodzą z wyjątkowego rodu. Założę się, że nie mają na to nawet najmniejszych dowodów.
Aurora nie wierzyła w nic, czego nie dało się udowodnić. Być może dzięki tej niewierze pozwoliła krewnej na podróż. Drugim powodem mogło być to, że Patricia ją męczyła i ciotka miała ochotę odpocząć od tego dziwnego "dziecka" i jej fanaberii o sztuce.
- W każdym razie - zaczęła wyniośle, podkreślając swój autorytet w podejmowaniu decyzji - zgadzam się na twój wyjazd. Jednak przed nowym rokiem masz tu być z powrotem. Jeszcze tego brakuje, abyś nie ukończyła szkoły.
Patricia nie rzuciła się Aurorzez z wdzięczności w ramiona, nie wypadało. Mogła natomiast cieszyć się w środku, tego jej nikt nie mógł odebrać.
Jeszcze miesiąc temu we Włoszech były zamknięte niemal wszystkie lotniska z powodu ataków terrorystycznych. Kilka bomb wybuchło w Rzymie, jedna w Neapolu. Na całym świecie szerzyły się porwania lub zaginięcia samolotów. Kiedy tylko była taka możliwość ludzie wybierali inny środek transportu bojąc się o swoje życie. Jeszcze nigdy zamachy nie miały takiej skali ofiar jak przez ostatnie lata. Z tego co Patricia się orientowała Norwegia była jak na razie wolna od ataków i to ją trochę uspokajało. Wybrała jednak przejazd autokarem do Polski, skąd planowała przesiąść się na prom. Z Oslo mieli odebrać ją krewni ojca, którzy mieszkają w jakieś parafii Graste coś tam. Wszystkie nazwy miała zapisane na kartce - nie była w stanie ich zapamiętać. Co dziwne nie czuła strachu przed wyjazdem do innego kraju. Mimo, że od urodzenia mieszkała we Włoszech, miała wrażenie jakby właśnie teraz wracała do domu.
R O Z D Z I A Ł 2
" GRASTENSHOLM"
" GRASTENSHOLM"
Zjechali z głównej drogi prowadzącej z Oslo do Baerum, by resztę
podróży pokonać wąską, żwirową drogą ciągnącą się pomiędzy zielonymi
pagórkami i polami. W jeepie znajdowały się trzy osoby: Patricia Pettit,
Gabriel Gard oraz jego córka Nora. Wszyscy porozumiewali się po
angielsku jednak to głównie Gabriel opowiadał o swojej rodzinie i
okolicy, w której mieszkają.
-
Jak już wiesz droga Patricio jestem z zawodu emerytowanym nauczycielem
historii, ale moją największą pasją jest pisanie. W wolnej chwili
koniecznie muszę ci pokazać naszą rodzinną kronikę. Jestem pewny, że
nigdy czegoś takiego nie czytałaś.
Zza
pagórka Patricia dostrzegła spore jezioro, a obok kościół, potem
skręcili w lewo i widok pozostał w tyle. Zdawała sobie sprawę, że nie
mówi zbyt wiele, nie była przyzwyczajana do czynnej rozmowy nawet z kimś
tak miłym jak wuj Gabriel.
-
Moja córka jest w twoim wieku i uczęszcza do Uniwersytetu Nauki i
Technologii w Oslo. Jest mistrzynią w grze na skrzypcach. Ty kochanie z
tego co pamiętam również jesteś artystką? - Zapytał Gabriel z szczerym
zachwytem w głosie.
- Artystka to za dużo powiedziane, po prostu lubię rysować i interesuje mnie sztuka.
-
Jesteś bardzo skromna. U nas w rodzinie zamiłowanie do sztuki jest
dziedziczne. Jesteśmy ludźmi z wizją, bujający w obłokach, można
powiedzieć zawieszeni w czasie. Mamy jednak w sobie duże pokłady
inteligencji i empatii do wszystkiego co nas otacza.
Jak dobrze poznać kogoś podobnego do siebie - pomyślała z wzruszeniem Patricia.
Jak dobrze poznać kogoś podobnego do siebie - pomyślała z wzruszeniem Patricia.
Nora
siedziała z przodu obok ojca i co chwilę się do niej obracała wtrącając
opisy okolicy: to jest parafialna szkoła, a tu mamy zagajnik. Tam na
lewo jest pole najbardziej wścibskiej sąsiadki itd itp. To była na
prawdę interesująca podróż. Nagle jeep wjechał na podjazd i Patricia
zobaczyła otwierającą się wielką bramę, za nią niewielki dziedziniec z
fontanną pośrodku, aż w końcu jej oczom ukazał się ogromny dom
przypominający zamek.
Gabriel wiedział, że jego posiadłość robi wrażenie. Zatrzymał samochód, wysiadł i dwornie otworzył tylne drzwi samochodu:
Gabriel wiedział, że jego posiadłość robi wrażenie. Zatrzymał samochód, wysiadł i dwornie otworzył tylne drzwi samochodu:
- Witaj w parafii Grastensholm Patricio.
Na powitanie wyszły im trzy osoby. Starsza, energiczna kobieta ubrana w bardzo elegancki kostium i dwie młodsze, mające na oko z trzydzieści lat. Wszystkie były bardzo do siebie podobne, ciemnowłose i z ciemnymi oczami. Prawdę mówiąc Patricia idealnie do nich pasowała, miała tylko mniej delikatne rysy twarzy. Najstarsza kobieta przedstawiła mieszkańców Grastensholm:
- Witaj Patricio, jestem Gro, żona Gabriela. To są nasze córki Ellena i Christiana. Naszą najmłodszą pociechę Norę już poznałaś.
Nora od razu się wtrąciła:
- Jest nas razem pięcioro. Mój brat i najstarsza siostra mieszkają w Niemczech. Kiedy skończę szkołę pojadę do nich do pracy, albo jeszcze dalej. Chętnie bym zobaczyła Włochy, Francję i Hiszpanię. Mieszka też u nas rodzina Elleny i mąż Christiany. Jest też przyjaciółka domu, Anna, która pomaga w domu. Poszła teraz na mszę. Jak widzisz niezłe z nas stadko.
Patrici w głowie się zakręciło od ilości przedstawionych osób i nie mogła pojąć jak wuj i ciotka mogli dorobić się tak dorosłych dzieci, nie wyglądali na więcej niż pięćdziesiąt lat. Tak na prawdę jednak byli dużo starsi. To była jedna z cech ich niezwykłego rodu. Nora natomiast miała jaśniejsze włosy i mocne kości policzkowe, czym odróżniała się od swoich sióstr. Była bardzo gadatliwa i porywcza. Patricia domyślała się, że nie łatwo jej sędziwym rodzicom nad nią zapanować.
Wszyscy zasiedli do obficie zastawionego, podłużnego stołu. Teraz była pora, aby Patricia opowiedziała coś o sobie. Mówienie o tragedii jej rodziców sprawiało trudność, jednak sprawiło, że poczuła się lepiej:
- Po śmierci rodziców zajęła się mną siostra mamy, ciocia Aurora. Musiałam zmienić szkołę, z resztą całe moje życie podporządkowałam zasadą cioci. Jestem jej to winna.
Widziała, że Gabriel i Gro kręcą z dezaprobatą głową. Oni nie uznawali wyższości swojej woli nad wyborami dzieci.
- Masz prawo decydować o swoim życiu, szczególnie, że jesteś już dorosła. Aurora stosuje starodawne poglądy na temat rodziny i wychowania - Wytłumaczył Gabriel - Znam ją niewiele, ale na tyle by rozumieć twoją tęsknotę do innego życia. Dlatego cię tu zaprosiliśmy.
Gro chwyciła dłoń męża i dodała:
- Jest jednak coś jeszcze Patricio. Ostatnio źle się dzieje na świecie. Niemal co chwile słyszy się o atakach terrorystycznych. Poczuliśmy, że powinnaś się tu jak najszybciej zjawić. Właściwie to nasza krewna to poczuła.
Patricia na te słowa zesztywniała.
- Nie rozumiem, jak to p o c z u ł a?
Gabriel złożył dłonie niczym patriarcha i patrząc swojemu gościowi w oczy powiedział coś bardzo dziwnego:
- Moja kuzynka Tova zmarła trzy miesiące temu. Przed śmiercią powiedziała, że muszę cię tu sprowadzić. Stwierdziła, że ludzkość czeka Trzecia Wojna Światowa, a te ataki to jedynie początek. Powiedziała też, że Tengel Zły jest w to zamieszany i jedynym ratunkiem jesteś właśnie ty. Żebyś to zrozumiała musisz przeczytać nasze kroniki, tam jest wszystko opisane.
Patricia nie była w stanie się poruszyć, nawet przestała mrugać. Nie chciała parsknąć śmiechem, żeby nie obrazić jej gospodarzy. Widziała oczami wyobraźni jak wstaje, żegna się i wsiada w pierwszy samolot do Włoch.
Gro widząc na co się zanosi pospiesznie dodała:
- Wiemy, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale to prawda. Nasza rodzina od wieków zmaga się z pewnym ...Złym Duchem naszych przodków Tengelem Złym. Nie potrafimy go pokonać. Możemy go uśpić, zmylić, ale nie wiemy jak go zniszczyć. Raz prawie się udało, ale jedno z nas zdradziło i Tengel zamiast zginąć zapadł się w podziemie. Dosłownie i w przenośni...
I Gabriel zaczął opowiadać o historii Ludzi Lodu. O ukrytej wśród gór dolinie, w której mieszkał wyjątkowy ród posiadający nadludzkie zdolności. O ich przerażającym przodku, który podobno zawarł pakt z diabłem w zamian za nieśmiertelność i władzę. O odwiecznej walce Ludzi Lodu ze swoim złym dziedzictwem, które spotykało przynajmniej jedno dziecko w pokoleniu. Takie dziecko było naznaczone szczególnymi, magicznymi zdolnościami i wyjątkowym, nie rzadko przerażającym wyglądem.
Jednak najważniejsze i najbardziej nieprawdopodobne było to, że ów zły przodek, który zwie się Tengel Zły żyje nadal i stanowi zagrożenie dla całego świata.
Patricia wstała od stołu i podeszła do okna, aby patrząc w dal zebrać na spokojnie myśli. Czuła jak bije jej niespokojne serce, a żołądek przewraca się do góry nogami. To był dowód na to, że wierzy, oraz, że się boi, bo w jakiś dziwny sposób została w to wmieszana. Była pewna, że nie posiada żadnych nadnaturalnych zdolności, ale jej cechy charakteru mogły świadczyć o pewnych związkach z dotkniętymi Ludźmi Lodu, np. wrażliwość na atmosferę otoczenia. Musiała przyznać, że nie raz miała sny, które w jakimś stopniu się sprawdzały.
- Kiedy byłam mała moja mama zgubiła klucze z mieszkania. Potem śniło mi się, że znajduje klucze pod huśtawką na placu zabaw i okazało się następnego dnia, że faktycznie tam były. Takich snów miałam więcej - Powiedziała Patricia czując gęsią skórkę. Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiła
Gabriel podszedł do krewnej i ujął jej dłonie.
- Kochana, jesteś jedną z nas. To o czym mówisz nikogo tu nie dziwi. Musisz zrozumieć, że jesteś wśród rodziny i możesz nam zaufać, a my ufamy tobie.
Gro też do nich podeszła, a za nią Nora i jej dwie siostry. Wszyscy po kolei obejmowali Patricie i mówili wspaniałe słowa zrozumienia i pocieszenia. Ona natomiast płakała z radości i czuła, że nie chce opuszczać tego miejsca już nigdy w życiu.
Gabriel spoważniał i poprosił o uwagę:
- Teraz Patricio posłuchaj historię o kimś, kto miał chyba najsmutniejsze życie ze wszystkich Ludzi Lodu. To właśnie ta osoba nas zdradziła przez co walka z Tengelem Złym skończyła się naszą klęską...
ROZDZIAŁ 6
Świat snu otworzył się dla Patrici wyjątkowo szybko tej nocy. Znajdowała się w lesie, który mienił się odcieniami zieleni i błękitu. Nie widziała wokół siebie żadnych zwierząt, a jednak zdawało się, że wszędzie gdzie nie spojrzy widzi delikatny ruch, jak gdyby ukrywały się w każdym zakamarku i obserwowały ją .
Szła srebrną ścieżką wzdłuż rzeki prowadzącą pomiędzy dwoma potężnymi obeliskami. Widziała kątem oka jak podążają za nią jakieś zwierzęta trzymając się w bezpiecznej odległości.
Minęła głazy i jej oczom ukazała się piękna łąka, która nagle kończyła się skalistym zboczem góry. Rzeka wzdłuż której szła wpływała w skały, zapewne drążąc korytarze wewnątrz. Po obu stronach rzeki rosły łąki pełne kwiatów i wysokiej za kostki soczystej trawy. Poczuła jej miękkość i zorientowała się, że jest boso. Rozejrzała się po okolicy nie mogąc nasycić oczu widokiem, a następnie położyła się w miejscu, gdzie słońcu udało się dosięgnąć promieniami zza skał.
Leżała z zamkniętymi oczami i zastanawiała się cóż to za dziwny sen i co by mogło się teraz stać. Może przyszedłby tu Artur, aby usiąść obok i zagrać jej na gitarze. Rozmawiali by o tym co lubią jeść, lub jakie książki najchętniej czytają. Mogłaby go nawet pocałować, gdyż we śnie wszystko było dozwolone, nie było żadnych konsekwencji.W tym momencie poczuła, że coś przysłoniło słońce i z uśmiechem otworzyła oczy gotowa zobaczyć cudowne szare oczy. To co zobaczyła było jednak czymś zupełnie innym i sprawiło, że oblał ją zimny pot. Nad nią stała ogromna postać ubrana w brązową opończę. Na głowie miała obszerny kaptur przysłaniający twarz, a z boku złowieszczo błyskał miecz. Przez jej umysł przeleciały niczym strzały z armaty dwie myśli:
" To jest mężczyzna z altanki, który śnił mi się wczoraj"
" To jego widziałam w lesie dzisiejszej nocy"
Nie miała czasu pomyśleć, że te dwa spotkania miały miejsca w zupełnie innych rzeczywistościach gdyż postać wyciągnęła do niej rękę. Dziewczyna patrzyła na silną, męską dłoń z kakofonią uczuć. Lęku, wątpliwości i ciekawości. To ostatnie wzięło górę i podała swoją, aby móc się podnieść.
Kiedy stanęli na przeciwko siebie okazało się, że jest niższa prawie o głowę i że on przetłacza ją niemal wszystkim, wzrostem, powagą i autorytetem.
Wreszcie sięgnął do kaptura i go zdjął. Patricia spodziewała się przerażającej twarzy starca, lub białej trupiej czaszki, tymczasem zobaczyła oblicze młodego mężczyzny, mniej więcej w jej wieku, o niespotykanych, jakby wschodnich rysach. Oczy jarzyły się żółtym blaskiem, otoczone ciemną oprawą przypominały dwa rozjarzone węgle w popiele. Nos, usta i brode miał bardzo męskie, wykraczające poza jego wiek, który szacowała na około 25 lat. Natomiast włosy były czarne i lśniące, spływały po opończy aż do klatki piersiowej. Jego wygląd kojarzyłby jej się z Demonem w ludzkiej skórze, gdyby nie czułość i smutek w oczach. Jeżeli jest ktoś, kto pochłonął wszystkie uczucia tego świata to jest to właśnie on.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że patrzy na niego z otwartymi ustami. Targenor uśmiechnął się delikatnie, ale oczy pozostały poważne.
- Witaj Patrcio Petit z Ludzi Lodu. Pozwól, że się przedstawię, nazywam się Targenor, wśród ludzi mówią na mnie Wędrowiec w Mroku.
Po tych słowach ukłonił się nisko nie spuszczając z niej oczu. Czuła się skołowana takim powitaniem, które nijak miało się do jej czasów. Przypomniała sobie opowiadanie Nory o Królu Ludzi Lodu i jego misji i wiedziała, że jakimś cudem stoi właśnie przed nią. Tylko myśl, że to sen pozwoliła jej zachować spokój. Uznając to za całkiem zabawne ukłoniła się również:
- Witaj, widzę, że nie muszę się przedstawiać. Natomiast o tobie też co nieco wiem, oczywiście z opowiadań mojej gadatliwej kuzynki.
Targenor wiedział, że Patrcia nie zdaje sobie sprawy z tego co się dzieje. Trwała w przekonaniu, że to wszystko jest wynikiem jej podświadomości i że nie jest prawdziwe. Tymczasem ona nie miała nic wspólnego z tym co widziała, co była projekcja Targenora i on pociągał za sznurki. Wiedział, że zaraz zachwieje jej uczuciami, wiarą i spokojem, ale czasu było mało.
- Mam ci wiele do powiedzenia, ale zanim to zrobię, musisz poznać sprawę najistotniejszą. Co ważniejsze musisz w nią uwierzyć.
Słowa te wywołały u Patrici poczucie zagrożenia. Nagle zapragnęła się obudzić, bo instynktownie wyczuwała, że coś jest nie tak. Nie miała pojęcia co Targenor chce jej powiedzieć, ale wszystkie jej zmysły nakazywały czujność. Targenor tymczasem chwycił ją delikatnie za ramiona i spojrzał w oczy;
- Musisz być gotowa na prawdę i nie wahać się w nią wierzyć. Czuje, że zaczęłaś się bać, ale uspokój się, poradzimy sobie z tym.
Patrcia westchnęła głęboko, bo nagle zrozumiała, że dzieje się coś bardzo dziwnego i że może mieć to związek z jej misją w Grastensholm, o którym mówiła Tova przed śmiercią.
- To nie jest zwykły sen prawda? A ty nie jesteś wytworem mojej wyobraźni.
- Jestem prawdziwy, ale nie jestem zwykłym człowiekiem. Jak zapewne wiesz z opowieści zostałem zaklęty tak, że moja nieśmiertelna dusza błądzi po świecie. Spotkałem się z tobą tutaj ponieważ we śnie mamy więcej czasu. może minąć rok, a na jawie śpisz w tym czasie pięć minut.
Wędrowiec w Mroku wskazał dłonią drogę prowadzącą w stronę górskiej ściany.
- Może się przejdziemy?
Największe napięcie zaczęło powoli opadać. Patricia czuła się tak, jakby od zawsze wiedziała, że jest do czegoś stworzona i teraz nadszedł jej czas. Może dlatego czuła się tak obco w realnym świecie?
Głos Targenora był czysty i głęboki, przyjemnie się go słuchało. Opowiedział Patrici o Hannie Paladin i o tym jak ostatni dzień w jej życiu sprawił, że niemal trzy stulecia później Ludzie Lodu przegrali walkę z Tengelem Złym. Zdradził też swój plan, jak do tego nie dopuścić.
- Jest sposób, abyśmy przenieśli się do tamtego fatalnego dnia i nie dopuścili do tego, aby Hanna zdradziła Tengelowi Złemu swój sen. Trudność polega na tym, że nie wejdziesz w ciało Hanny jako bierny obserwator. Musisz się nią stać, połączyć się z jej osobowością, tak abyś miała świadomość i mogła kierować nią. Hanna była bardzo mocno dotknięta złym dziedzictwem i nigdy by nie posłuchała mojej woli. Ona nie rozumiała zagrożenia, w dodatku była nie przewidywalna. Mogłaby zrobić coś głupiego i pogorszyć sprawę. To musisz być ty, w jej ciele.
Patrici przebiegły po plecach ciarki. Jak on to sobie wyobraża, że ona nagle znajdzie się w XVII wieku w ciele kogoś innego i będzie żyła życiem tej osoby? To brzmi absurdalnie...
- Musisz otworzyć umysł Patricio, wyzbyć się wątpliwości. Nie obawiaj się, to potrwa tylko ten jeden dzień, potem powrócisz do swoich czasów.
Patricia spojrzała na niego podejrzliwie;
- Jesteś tego pewien? A co jeśli już na zawsze pozostanę w jej ciele?
Targenor zatrzymał się i oznajmił stanowczo.
- Nie pozwolę na to. Nie ryzykowałbym twojego życia gdybym nie był pewny.
- Przecież Hanna może zdradzić Tengelowi złemu swój sen kiedy indziej. Mówiłeś, że on przekazywał jej swoje myśli.
Byli już pod skałą, gdzie ścieżka się nagle urywała. Pati drgnęła, kiedy głazy się rozsunęły i ukazała się jaskinia.
- Zapraszam - Powiedział Targenor i puścił dziewczynę przodem.
Weszli do skąpanego w półmroku tunelu i szli wzdłuż pięknych formacji skalnych. Obok nich leniwie płynęła rzeka, wzdłuż której wcześniej szła Patricia.
Targenor podjął przerwany wątek;
- Przejdę do tego świata razem z tobą i odrodzę się w swoim ciele tamtego dnia. Utworzę barierę pomiędzy twoim umysłem i Tengela Złego, więc nie będzie mógł się z tobą komunikować.
- A co po tym jak już wrócę?
- Bariera będzie działać cały czas. Hanna nie będzie nękana przez Tengela Złego.
Patrici nadal coś nie pasowało.
- Przecież mógłbyś to zrobić bez mojej pomocy. Po prostu przenieść się i zablokować kontakt Tengela z Hanną, do czego ja jestem potrzebna?
Zobaczyli zbliżające się światło zwiastujące wyjście z jaskini. Patricia była zbyt przejęta planami Targenora, aby zastanawiać się co jest po drugiej stronie góry.
Wędrowiec w Mroku musiał w tym momencie wyłożyć wszystkie karty na stół;
- W rodzie Ludzi Lodu rodzą się dotknięci i wybrani. Ci pierwsi mają duże predyspozycyjne do czynienia zła. Swoją magiczną moc często trwonią by siać zniszczenie. Równie często chcą służyć Tengelowi prędzej czy później.
- Tak jak może to zrobić Hanna?
- Tak. Na szczęście rodzą się także wybrani. Są to osoby obdarzone mocą, którą jednak wykorzystują w słusznej sprawie i walczą ze złem. Odznaczają się wielką wrażliwością, często zbyt mocno kochają...
Patricia spojrzała na Targenora gdyż nagle przestał mówić. Miała wrażenie, że nie chcący nawiązał do czegoś osobistego. Zdziwiła się jakie ma dostojne, ale smutne oblicze. Czekała cierpliwie aż będzie mówić dalej.
- Szukałem po świecie kogoś wybranego z Ludzi Lodu będącego równocześnie reinkarnacją Hanny po to, aby połączyć ze sobą te dwa byty, tak aby jeden mógł wpłynąć na drugi. Wreszcie odnalazłem taką osobę i jesteś nią ty.
Patricia zatrzymała się nagle zaskoczona. Na pewno musiała źle zrozumieć...
- Jak to ja? Nie jestem wybrana.
Targenor uśmiechnął się tym razem szczerzej, aż w jego oczach zobaczyła blask.
- Patricio, kiedy pierwszy raz cie ujrzałem miałaś dziesięć lat i błyszczałaś błękitnym światłem podobnie jak Nataniel, największy wybrany wśród Ludzi Lodu. Posiadasz dar widzenia przyszłości poprzez sny. Z reszta Hanna miała tę sama zdolność tylko ona była twoim przeciwległym biegunem. Jesteś wrażliwa na otoczenie, wyczuwasz świat duchów. Co prawda od śmierci rodziców twój blask nieco przygasł i nie rozwinęłaś swoich umiejętności, ale one wciąż w tobie są.
Wszystko nagle zaczęło wydawać się oczywiste i klarowne. Patrycia zrozumiała do czego została stworzona, jaki był jej cel w życiu, co jest jej przeznaczeniem.
- Więc moją misja nie jest powstrzymanie Tengela Złego - Pewnie stwierdziła Patricia - moim zadaniem jest sprawienie by Hanna przeszła na stronę dobra, aby się zmieniła, wyrzekła Tengela Złego.
Targenor skinął głową zadowolony. Nareszcie miał pewność, że Patricia wierzy w siebie i w to jakie jest jej przeznaczenie.
Oślepił ich blask słońca, kiedy wyszli z jaskini na powierzchnię. Przed nimi rozciągał się widok na rozległą równinę. Po oby jej stronach ciągnęły się po horyzont górskie pasma, ale ich końca nie było widać. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie, po którym dwa orły zataczały szerokie okręgi rzucając cień na łany zboża i traw. U podnóży gór roztaczało się pasmo lasów mieszanych. Gdzieś zza horyzontu wpływała na równinę rzeka tworząc w jej środku małe oczko wodne a następnie wpływała do jaskini, którą przyszli. Patricia nie mogła oderwać wzroku od tego pięknego krajobrazu;
Widząc to twarz Targenora rozjaśnił drugi tego spotkania uśmiech.
- Podoba ci się? - Zapytał, chociaż widząc minę dziewczyny znał dobrze odpowiedź
- To najpiękniejsze miejsce jakie w życiu dane mi było zobaczyć. Gdzie jesteśmy?
- W Dolinie Ludzi Lodu
Dziewczyna zdziwiła się bo z opowiadać wynikało, że Dolina jest otoczona ze wszystkich stron górami, a ta tutaj ciągnęła się, aż po horyzont. To spostrzeżenie rozbawiło Targenora;
- Nie zapominaj, że to nie jest prawdziwe. To moja własna wizja Doliny, chciałbym żeby właśnie tak wyglądała, otwarta na świat, bez barier, bez izolacji. Ludzie powinni czuć się tu bezpieczni, nie uwięzieni...
Dziewczyna zaczęła powoli schodzić w dół zbocza, dopiero teraz zauważyła, że gdzieniegdzie stoją niewielkie chaty.
- W takim razie gdzie są ludzie? Nie wziąłeś ich pod uwagę tworząc to miejsce?
Targenor ponownie posmutniał i popadł w zadumę. Tyle stuleci spędził w samotności, że ludzie przestali być dla niego częścią świata. Ruszył w dół za Patricią mówiąc;
- Istnieje pośród ludzi jako duch, nie tworzę z nimi społeczności. Bardzo rzadko rozmawiam z żyjącymi, głównie zawsze byli to Ludzie Lodu i to też niezbyt często.
- Mówisz tak jakbyś prowadził pogawędki ze zmarłymi - Odparła Patricia i od razu zrozumiała, że właśnie tak musi być - Przepraszam, zapewne nawet nie jestem w stanie zrozumieć twojej samotności.
Wędrowiec w Mroku nie chciał rozmawiać na temat swojej udręki. Być wśród ludzi tyle czasu, ale nie móc utworzyć z nikim więzi było jak samoudręczenie. Chciał rozwiać ponury nastrój więc wyciągnął rękę ku niebu i nagle wielki cień zawisł nad ich głowami. Jeden z orłów szybujących dookoła doliny zleciał w dół i usiadł na przedramieniu Targenora. Łypał dużym, czarnym okiem to na niego, to na Patrycję. Ona bez lęku pogłaskała miękkie pióra ptaka.
- Czy mogę też coś pokazać?
Targenor był zaciekawiony.
- Oczywiście, mogłaś to robić cały czas.
Patricia uśmiechnęła się i zwróciła twarzą do odległego horyzontu. W tym momencie na tle jasnego nieba zarysowały się jakieś maleńkie sylwetki. Im bardziej się zbliżały tym lepiej było widać jak szybko się przemieszczają. Targenor uśmiechnął się, kiedy zrozumiał co to jest. Pędziło w dolinę stado dzikich koni o pięknym, różnorodnym umaszczeniu. Tętent ich kopyt niósł się po zboczach gór i wzbijał w niebo stado ptaków. Widział też jak Patricia patrzy na nie z tęsknotą i miłością, a oczy zachodzą łzami. Wytarła je szybko i powiedziała cicho;
- Kocham konie. Mogłabym patrzeć na nie godzinami. Są tak liryczne i piękne, że zapierają dech w piersiach.
- Dlatego płaczesz?
- Nie, chociaż widok faktycznie wzrusza. Przypomniała mi się moja matka, ona też kochała konie. To była nasza wspólna pasja.
Stado zatoczyło niedaleko nich koło i zatrzymało się na ukwieconej łące. Usiedli na trawie i przyglądali się pasącym zwierzętom.
Targenor czuł się bardzo dobrze w towarzystwie Patrioci, ale nie mógł zapominać po co tak na prawdę się spotkali. Będąc we śnie mieli bardzo wiele czasu, ale ten też się kiedyś kończył. Niechętnie wstał, a Patricia za nim.
- Już czas.
R O Z D Z I A Ł 14
" Nareszcie razem"
Na powitanie wyszły im trzy osoby. Starsza, energiczna kobieta ubrana w bardzo elegancki kostium i dwie młodsze, mające na oko z trzydzieści lat. Wszystkie były bardzo do siebie podobne, ciemnowłose i z ciemnymi oczami. Prawdę mówiąc Patricia idealnie do nich pasowała, miała tylko mniej delikatne rysy twarzy. Najstarsza kobieta przedstawiła mieszkańców Grastensholm:
- Witaj Patricio, jestem Gro, żona Gabriela. To są nasze córki Ellena i Christiana. Naszą najmłodszą pociechę Norę już poznałaś.
Nora od razu się wtrąciła:
- Jest nas razem pięcioro. Mój brat i najstarsza siostra mieszkają w Niemczech. Kiedy skończę szkołę pojadę do nich do pracy, albo jeszcze dalej. Chętnie bym zobaczyła Włochy, Francję i Hiszpanię. Mieszka też u nas rodzina Elleny i mąż Christiany. Jest też przyjaciółka domu, Anna, która pomaga w domu. Poszła teraz na mszę. Jak widzisz niezłe z nas stadko.
Patrici w głowie się zakręciło od ilości przedstawionych osób i nie mogła pojąć jak wuj i ciotka mogli dorobić się tak dorosłych dzieci, nie wyglądali na więcej niż pięćdziesiąt lat. Tak na prawdę jednak byli dużo starsi. To była jedna z cech ich niezwykłego rodu. Nora natomiast miała jaśniejsze włosy i mocne kości policzkowe, czym odróżniała się od swoich sióstr. Była bardzo gadatliwa i porywcza. Patricia domyślała się, że nie łatwo jej sędziwym rodzicom nad nią zapanować.
Wszyscy zasiedli do obficie zastawionego, podłużnego stołu. Teraz była pora, aby Patricia opowiedziała coś o sobie. Mówienie o tragedii jej rodziców sprawiało trudność, jednak sprawiło, że poczuła się lepiej:
- Po śmierci rodziców zajęła się mną siostra mamy, ciocia Aurora. Musiałam zmienić szkołę, z resztą całe moje życie podporządkowałam zasadą cioci. Jestem jej to winna.
Widziała, że Gabriel i Gro kręcą z dezaprobatą głową. Oni nie uznawali wyższości swojej woli nad wyborami dzieci.
- Masz prawo decydować o swoim życiu, szczególnie, że jesteś już dorosła. Aurora stosuje starodawne poglądy na temat rodziny i wychowania - Wytłumaczył Gabriel - Znam ją niewiele, ale na tyle by rozumieć twoją tęsknotę do innego życia. Dlatego cię tu zaprosiliśmy.
Gro chwyciła dłoń męża i dodała:
- Jest jednak coś jeszcze Patricio. Ostatnio źle się dzieje na świecie. Niemal co chwile słyszy się o atakach terrorystycznych. Poczuliśmy, że powinnaś się tu jak najszybciej zjawić. Właściwie to nasza krewna to poczuła.
Patricia na te słowa zesztywniała.
- Nie rozumiem, jak to p o c z u ł a?
Gabriel złożył dłonie niczym patriarcha i patrząc swojemu gościowi w oczy powiedział coś bardzo dziwnego:
- Moja kuzynka Tova zmarła trzy miesiące temu. Przed śmiercią powiedziała, że muszę cię tu sprowadzić. Stwierdziła, że ludzkość czeka Trzecia Wojna Światowa, a te ataki to jedynie początek. Powiedziała też, że Tengel Zły jest w to zamieszany i jedynym ratunkiem jesteś właśnie ty. Żebyś to zrozumiała musisz przeczytać nasze kroniki, tam jest wszystko opisane.
Patricia nie była w stanie się poruszyć, nawet przestała mrugać. Nie chciała parsknąć śmiechem, żeby nie obrazić jej gospodarzy. Widziała oczami wyobraźni jak wstaje, żegna się i wsiada w pierwszy samolot do Włoch.
Gro widząc na co się zanosi pospiesznie dodała:
- Wiemy, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale to prawda. Nasza rodzina od wieków zmaga się z pewnym ...Złym Duchem naszych przodków Tengelem Złym. Nie potrafimy go pokonać. Możemy go uśpić, zmylić, ale nie wiemy jak go zniszczyć. Raz prawie się udało, ale jedno z nas zdradziło i Tengel zamiast zginąć zapadł się w podziemie. Dosłownie i w przenośni...
I Gabriel zaczął opowiadać o historii Ludzi Lodu. O ukrytej wśród gór dolinie, w której mieszkał wyjątkowy ród posiadający nadludzkie zdolności. O ich przerażającym przodku, który podobno zawarł pakt z diabłem w zamian za nieśmiertelność i władzę. O odwiecznej walce Ludzi Lodu ze swoim złym dziedzictwem, które spotykało przynajmniej jedno dziecko w pokoleniu. Takie dziecko było naznaczone szczególnymi, magicznymi zdolnościami i wyjątkowym, nie rzadko przerażającym wyglądem.
Jednak najważniejsze i najbardziej nieprawdopodobne było to, że ów zły przodek, który zwie się Tengel Zły żyje nadal i stanowi zagrożenie dla całego świata.
Patricia wstała od stołu i podeszła do okna, aby patrząc w dal zebrać na spokojnie myśli. Czuła jak bije jej niespokojne serce, a żołądek przewraca się do góry nogami. To był dowód na to, że wierzy, oraz, że się boi, bo w jakiś dziwny sposób została w to wmieszana. Była pewna, że nie posiada żadnych nadnaturalnych zdolności, ale jej cechy charakteru mogły świadczyć o pewnych związkach z dotkniętymi Ludźmi Lodu, np. wrażliwość na atmosferę otoczenia. Musiała przyznać, że nie raz miała sny, które w jakimś stopniu się sprawdzały.
- Kiedy byłam mała moja mama zgubiła klucze z mieszkania. Potem śniło mi się, że znajduje klucze pod huśtawką na placu zabaw i okazało się następnego dnia, że faktycznie tam były. Takich snów miałam więcej - Powiedziała Patricia czując gęsią skórkę. Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiła
Gabriel podszedł do krewnej i ujął jej dłonie.
- Kochana, jesteś jedną z nas. To o czym mówisz nikogo tu nie dziwi. Musisz zrozumieć, że jesteś wśród rodziny i możesz nam zaufać, a my ufamy tobie.
Gro też do nich podeszła, a za nią Nora i jej dwie siostry. Wszyscy po kolei obejmowali Patricie i mówili wspaniałe słowa zrozumienia i pocieszenia. Ona natomiast płakała z radości i czuła, że nie chce opuszczać tego miejsca już nigdy w życiu.
Gabriel spoważniał i poprosił o uwagę:
- Teraz Patricio posłuchaj historię o kimś, kto miał chyba najsmutniejsze życie ze wszystkich Ludzi Lodu. To właśnie ta osoba nas zdradziła przez co walka z Tengelem Złym skończyła się naszą klęską...
R O Z D Z I A Ł 3
"HANNA PALADIN"
Ludzie Lodu mieli nadzieję, że ulitowanie się Arego nad dzieckiem Gabrielli i Kaleba było dobrą decyzją. Coraz częściej jednak zdarzał się ktoś, kto wolałby żeby Hanna nigdy się nie narodziła. Dziewczynka bardzo przypominała swoją imienniczkę - czarownicę, która żyła i zginęła w Dolinie Ludzi Lodu. Na szczęście nie z wyglądu, bo większość oznak dziedzictwa utraciła z biegiem lat i wyrosła na ładną, ciemnowłosą kobietę o blado żółtych oczach. Niestety nie odziedziczyła po Paladinach delikatnych rysów twarzy. Jej mocne kości policzkowe były typowe dla Ludzi Lodu, a i budowa ciała nie miała wiele wspólnego z kruchymi damami dworu. Wszyscy jednak uważali, że Hanna ma coś w sobie co będzie w przyszłości pociągało mężczyzn. Być może sprawiało to jej tajemnicze, niby zamglone spojrzenie. Budziło ono niepokój i ciekawość zarazem. Niestety charakter Hanny kazał trzymać się wszystkim z daleka, była ona bowiem gorsza od samego diabła.
Ludzie w parafii mieli serdecznie dość tej dziewczyny. Nikt nie przyłapał jej na gorącym uczynku, ale wiedzieli, że to ona niszczy ich uprawy, truje zwierzęta i sprowadza dzieci na złą drogę. Gabriela i Kaleb musieli nieźle się napracować by raz po raz wybronić Hannę z tarapatów. Niestety im też zaczęło brakować sił, szczególnie, od momentu, kiedy ich córka usłyszała, jak ludzie mówią o niej "czarownica". To jej pochlebiało i sprawiło, że zaczęła ćwiczyć swoje umiejętności. Okazało się, że potrafi przewidzieć niedaleką przyszłość, która ukazywała jej się w snach. Postanowiła trzymać to w tajemnicy, z resztą nie miała komu się zwierzyć. Wszyscy byli tacy cholernie dobrzy.
Hanna zamykała się w swoim pokoju, który był jej jedynym bezpiecznym, prywatnym azylem. Wszyscy mieszkańcy Grastensholm trzymali się z daleka od tego miejsca, ciesząc się przy okazji, że dziewczyna nie ucieka z domu i nie stwarza zagrożenia dla innych. Natomiast nikt nie podejrzewał, że młoda Paladinka praktykuje swoje magiczne zdolności. Musiała przyznać, że była w tym na prawdę dobra.
Potrafiła na przykład zamknąć oczy i po krótkiej, intensywnej koncentracji zapaść w sen. Zazwyczaj śniły jej się wtedy bardzo krótkie i niejasne sceny, będące - jak się domyślała - migawkami z tego co dopiero się wydarzy. Niestety większości nie potrafiła zinterpretować i w żaden sposób wykorzystać. Nie przejmowała się tym, to tylko kwestia czasu.
Pewnego dnia Hanna miała szczególny sen. Widziała mężczyznę, od którego promieniowało niebieskie światło. Czuła, że jest to w jakimś stopniu esencja miłości i zrobiło jej się niedobrze. Pragnęła za wszelką cenę się obudzić, bo nie mogła znieść tej szlachetnej, czystej dobroci. Potem zobaczyła coś jeszcze gorszego. Z ciemności wyłoniła się jakaś ohydna kreatura. Była pomarszczona i zgarbiona. Otaczała ją chmura zielonego, cuchnącego odoru przez który widziała parę wąskich, żółtych jak siarka oczu. Zrozumiała, że te dwie istoty walczą ze sobą. Widok był trudny do zniesienia, ale Hanna była bardzo ciekawa jak się zakończy to starcie. Nie widziała dokładnie przebiegu bitwy, obraz zdawał się przeskakiwać co kilkanaście minut. Nagle wszystko rozbłysło w błękicie, a potwór rozpłynął się w powietrzu. Mężczyzna o dobrych oczach wygrał.
Hanna zamykała się w swoim pokoju, który był jej jedynym bezpiecznym, prywatnym azylem. Wszyscy mieszkańcy Grastensholm trzymali się z daleka od tego miejsca, ciesząc się przy okazji, że dziewczyna nie ucieka z domu i nie stwarza zagrożenia dla innych. Natomiast nikt nie podejrzewał, że młoda Paladinka praktykuje swoje magiczne zdolności. Musiała przyznać, że była w tym na prawdę dobra.
Potrafiła na przykład zamknąć oczy i po krótkiej, intensywnej koncentracji zapaść w sen. Zazwyczaj śniły jej się wtedy bardzo krótkie i niejasne sceny, będące - jak się domyślała - migawkami z tego co dopiero się wydarzy. Niestety większości nie potrafiła zinterpretować i w żaden sposób wykorzystać. Nie przejmowała się tym, to tylko kwestia czasu.
Pewnego dnia Hanna miała szczególny sen. Widziała mężczyznę, od którego promieniowało niebieskie światło. Czuła, że jest to w jakimś stopniu esencja miłości i zrobiło jej się niedobrze. Pragnęła za wszelką cenę się obudzić, bo nie mogła znieść tej szlachetnej, czystej dobroci. Potem zobaczyła coś jeszcze gorszego. Z ciemności wyłoniła się jakaś ohydna kreatura. Była pomarszczona i zgarbiona. Otaczała ją chmura zielonego, cuchnącego odoru przez który widziała parę wąskich, żółtych jak siarka oczu. Zrozumiała, że te dwie istoty walczą ze sobą. Widok był trudny do zniesienia, ale Hanna była bardzo ciekawa jak się zakończy to starcie. Nie widziała dokładnie przebiegu bitwy, obraz zdawał się przeskakiwać co kilkanaście minut. Nagle wszystko rozbłysło w błękicie, a potwór rozpłynął się w powietrzu. Mężczyzna o dobrych oczach wygrał.
Hanna obudziła się zlana potem. Była pewna, że to co jej się przyśniło to była wizja przyszłości i że musi ją zapamiętać.
Gabriela płakała po nocach widząc jak jej córka się stacza. Kalebowi nie raz puszczały nerwy, jednak to tylko pogarszało sytuację. Hanna była niebezpieczna i każdy bał się, że z zemsty lub złości kogoś skrzywdzi. Mieli nadzieję, że z tego wyrośnie, niestety z biegiem lat było coraz gorzej. Kiedy Hanna skończyła dziewiętnaście lat zaczęła się bardzo dziwnie zachowywać. Chodziła wystraszona, obgryzała paznokcie i krzyczała przez sen tak przeraźliwie, że cały dom stawał na nogi. Nikomu nie chciała wyjaśnić co jej dolega
- Idźcie wszyscy do diabła! - Wrzeszczała - To wasza wina i tej waszej skażonej krwi! Jeżeli nie dacie mi spokoju to się zabije!
Po tych słowach zwykle zamykała się w pokoju i demolowała wszystko co tam było, zbijała lustra i wrzeszczała do kogoś żeby dał jej spokój.
Po kilku miesiącach męczarni Hanna bliska była śmierci. Czuła, że nie wytrzyma dłużej obecności tego, co ją prześladuje. Musiała w końcu przyznać, że sama nie da rady i postanowiła pomówić z osobą, która wydawała jej się najmądrzejsza z całej rodziny, ze swoją prababcią.
Liv układała książki na regale, kiedy Hanna stanęła w drzwiach jej komnaty. Na ten widok starsza baronowa zamarła w bezruchu nie wiedząc czego ma się spodziewać.
- Babciu, musisz mi pomóc - Powiedziała słabym głosem Hanna i osunęła się na kolana zakrywszy twarz dłońmi.
Liv natychmiast podeszła do swojej prawnuczki i pomogła jej usiąść w fotelu. Czuła tak ogromne wzruszenie, że ledwo umiała oddychać. To było niesłychane, że ta zapomniana przez Boga istota zwróciła się w końcu o pomoc. W dodatku wybrała właśnie Liv, która chciała pozwolić jej umrzeć zaraz po urodzeniu.
- Powiedz Hanno co się dzieje. Znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mogła normalnie żyć.
Hanna otarła łzy. Nagle jakaś tama pękła i dziewczyna niemal jednym tchem zdradziła swoją tajemnicę:
- Babciu ja widziałam przyszłość Ludzi Lodu. Walkę jakieś złej istoty z dobrą, widziałam jak dobra wygrywa i wiem dlaczego. Od tej pory ktoś szepcze mi w głowie. Nie wiem, kto to, ale jego głos mnie rani, rozsadza mi czaszkę, a w ciele czuję tysiące igieł. On każe mi zdradzić co mi się śniło, pokazać mu. Ale ja nie chce bo czuje...wiem, że to oznacza śmierć wszystkiego. Zagładę. Ten głos mówi, że ja należę do niego i że muszę mu służyć bo pochodzę z jego krwi. Ale to nie prawda, nie należę do nikogo. Nikt mi nie będzie rozkazywać!
Liv stała na równe nogi. Teraz nareszcie zrozumiała z czym mają do czynienia:
- Tengel Zły!
- Kto to jest? - Zapytała Hanna czując nagle, że jest coś, co przed nią starannie ukrywano. Powoli narastał w niej gniew.
Widząc reakcję wnuczki Liv po raz pierwszy żałowała, że tajemnicę o Ludziach Lodu ukrywa się przed dotkniętymi złym dziedzictwem. Być może gdyby przekazywano tę historię, jako przestrogę dla obciążonych, dziewczyna uniknęłaby wielu cierpień. Teraz Liv musiała łagodnie wytłumaczyć dlaczego ją oszukiwano.
- Hanno musisz zrozumieć, że nikt ci o nim nie mówił dla twojego dobra. Żebyś nie była taka jak on i nie chciała mu służyć. Tengel Zły to nasz pradawny przodek, który podobno zawarł pakt z diabłem. Za nieśmiertelność i władzę obiecał mu swoich krewnych. Co pokolenie rodzi się ktoś obdarzony mocą. Ktoś kto chce służyć złu. Nielicznym udaje się mu oprzeć, przemienić zło w dobro, taki był na przykład mój ojciec. Naszym zadaniem jest sprowadzać obciążonych złym dziedzictwem na dobrą stronę, budzić w nich miłość.
Liv drgnęła bo Hanna nagle zerwała się z miejsca. Czuła się oszukana i zdradzona, ale teraz przynajmniej rozumiała skąd u niej takie zdolności.
- Jakim cudem Tengel do mnie przemawia i czemu chce żebym zdradziła mu sen?
- Sądzę, że on umie przekazywać swoje myśli. To samo robił w Dolinie Ludzi Lodu. Ty zobaczyłaś scenę jego walki z kimś kto go pokona. Kiedy pozna szczegóły, będzie na to przygotowany i się obroni.
Hanna podeszła do Liv, pochyliła się nad nią złowieszczo, a jej żółte oczy błyszczały:
- Jaka do cholery Dolina Ludzi Lodu???
Nora okazała się wspaniałą koleżanką, która zaraża energią i optymizmem. Oprowadziła Patricię po całej posiadłości omawiając komnaty, przedpokoje, oraz kilka innych pomieszczeń gospodarczych. Grastensholm było czymś, o czym można było opowiadać bez końca, szczególnie, kiedy miało się tak długie drzewo genealogiczne jak Ludzie Lodu.
- Nasi przodkowie mieszkali tu od XVII wieku i chociaż minęło tyle czasu, to podobno niewiele się tu zmieniło. Wszyscy przywiązywali dużą wagę do tego, aby ten pałac zachował swoją tajemniczą, mistyczną aurę i wygląd - Powiedziała dumnie Nora.
Patricia przechodząc dotykała ścian i poręczy niemal czując ducha minionych czasów:
- Jest tu pięknie. Nie widziałam wspanialszego miejsca.
- To nic! Poczekaj, aż zobaczysz widok ze szczytu wzgórza. Najchętniej poszłabym tam już, ale ojciec mnie prosił żebym cię za bardzo nie męczyła i pozwoliła się rozgościć w swoim pokoju, chodźmy.
Patricia szła za krewną długim korytarzem i podziwiała wiszące obrazy, które zdawały się podążać za nią wzrokiem. Zatrzymały się przy ostatnich drzwiach.
- Tutaj jest twój pokój, twoje rzeczy już tam są, więc czuj się jak u siebie w domu - Powiedziała Nora z szerokim uśmiechem i spojrzała na telefon - muszę lecieć, umówiłam się z pewnym chłopakiem. Nie dawno się wprowadził i prosił żebym pokazała mu okolice. Tak więc poradzisz sobie prawda?
- Jasne, dzięki za wszystko. Baw się dobrze.
Patricia stała chwile w drzwiach i odprowadzała Norę wzrokiem, kiedy ta biegła jak błyskawica korytarzem. Teraz się wyjaśniło, dlaczego nie chciała iść na wzgórze, bynajmniej nie ze względu na zmęczenie swojego gościa.
Patricia musiała jednak przyznać, że faktycznie była zmęczona, nie tyle podróżą, co tą całą historią z Tengelem Złym. chciała na spokojnie wszystko przemyśleć i zrozumieć, weszła do pokoju i rozejrzała się. Był skromnie, ale schludnie urządzony. Przy wejściu stał biały okrągły stolik z wazonem świeżych kwiatów, a przy nim równie biały taboret. Następnie wysokie i szerokie łoże z baldachimem, obok którego wisiało podłużne lustro z grubą, pięknie rzeźbioną ramą. Na następnej ścianie było okno przysłonięte ciężką, bordową zasłoną. Kolejno jej wzrok przykuł fotel, równie pięknie rzeźbiony co rama lustra, oraz podnóżek. Na przeciw łóżka stała szeroka szafa, która za pewne zmieściłaby ubrania połowy ludzi w tym domu. Tam Patricia włożyła całą swoją walizkę wyjmując tylko przybory toaletowe.
Zamykając szafę zauważyła odrywający się kawałek tapety. Spróbowała ręką ją dokleić, ale ponownie opadła. Już miała ją zignorować, ale coś przykuło jej uwagę. Na ścianie pod tapetą widniał podłużny wydrążony ślad, który chował się za tylną ścianą szafy. Niezbyt głęboki, ale wyraźnie odcinał się od gładkiej powierzchni. Odruchowo chwyciła za naderwany kawałek i już miała odkleić więcej, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi śmiertelnie ją strasząc.
- Proszę wejść - Powiedziała rozdygotanym głosem.
Wuj Gabriel wszedł do pokoju z talerzem kanapek i kubkiem mleka
- Przyniosłem ci coś na napad nocnego głodu, lub bezsenność.
Położył tacę na stoliku i przysiadł na taborecie. Widać było, że jest myślami w jakimś innym miejscu, lub czasie. Że coś go dręczy.
- Dziękuję wujku za wszystko, przyjęliście mnie tak życzliwie...ale czy coś się stało? - Zapytała dziewczyna siadając na przeciwko niego, na łóżku.
- Musisz wiedzieć Patricio, że to jest szczególny pokój. Należał do jednej z dotkniętych złym dziedzictwem Ludzi Lodu i właściwie nikt przed tobą w nim nie mieszkał. Od razu ci powiem, że to nie jest przypadek, że tutaj cię zakwaterowaliśmy. Tova mówiła, że tak będzie najlepiej dla ciebie i całej rodziny.
Patricia poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. Odruchowo rozejrzała się po kątach, jakby miała zaraz zobaczyć ducha.
Gabriel roześmiał się trochę wymuszenie:
- Spokojnie kochanie, nic tu nie straszy i nie masz obowiązku tu nocować. Jeśli chcesz przeniesiemy cię gdzie indziej.
Pomysł wydawał się dobry, ale ciekawość i intuicja wzięła górę nad strachem.
- Ten pokój jest bardzo ładny i chętne tu zostanę. Jeśli ostatnią wolą waszej krewnej było żebym tu mieszkała, to mogę to zrobić. Raczej nic mi tu nie grozi, prawda? - Zapytała żartobliwym tonem, lecz serce biło jej nienaturalnie szybko.
Gabriel wstał i położył jej dłoń na głowie, co Patrici przypominało pocieszenie i wcale nie uspokoiło:
- Oczywiście skarbie, jesteś tutaj całkowicie bezpieczna.
Potem życzył jej dobranoc i wyszedł pozostawiając Patricię samą ze swoim niewytłumaczalnym strachem.
Podobno, kiedy jest się w nowym miejscu należy zapamiętać to, co się śniło pierwszej nocy, bowiem może to być szczególne istotne. Kiedy tylko Patricia zamknęła oczy znalazła się w pięknym ogrodzie, w którym wszystko było błyszcząco czarne, niczym obsypane brokatem. Stała na żwirowanej ścieżce prowadzącej do środka ogrodu. Znajdowała się tam nieczynna fontanna ozdobiona rzeźbami małych diabłów i demonów. Po obu stronach rosła bujna roślinność pomiędzy którą, gdzieniegdzie, majaczyły krwistoczerwone główki kwiatów róży. Kiedy Petricia podeszła bliżej zorientowała się, że to co wcześniej zdawało się być brokatem, w rzeczywistości było tysiącami kropelek rosy błyszczących światłem księżyca.
Dziewczyna szła drogą przed siebie, obserwując wędrujące po niebie stado wron, które zatoczyły kółko i zniknęły w odległej, gęstej mgle. Tam skierowała swoje kroki, intuicyjnie wyczuwając, gdzie powinna pójść. Im bardziej zbliżała się do końca ogrodu, tym mgła była rzadsza, aż w końcu jej oczom ukazała się podniszczona altana. W środku stała wysoka postać, ubrana w długi, ciemny płaszcz z kapturem zakrywającym twarz. Weszła po kilku schodkach do środka altany i stanęła na przeciwko mężczyzny. Byli tu umówieni i wiedzieli, że zostało im nie wiele czasu.
Stali bardzo blisko siebie, ale Patricia nie mogła zobaczyć jego twarzy, którą skrywał cień. Widziała zarys podbródka i kosmyk długich, czarnych włosów, który wypłynął spod kaptura.
- Nadszedł mój i twój czas, musimy się pożegnać - Powiedział głębokim głosem.
- Nie chce! - Zaprotestowała dziewczyna i wtuliła twarz w jego pierś.
Odsunął ją delikatnie od siebie i szepnął czule:
- Wiedzieliśmy, że to się kiedyś skończy, musisz wracać.
Pochylił się, ucałował jej usta i nagle wszystko zaczęło się rozmazywać.
- Błagam nie zostawiaj mnie, chodź ze mną! - Krzyknęła Patrycia, po czym wszystko zniknęło.
Gabriela płakała po nocach widząc jak jej córka się stacza. Kalebowi nie raz puszczały nerwy, jednak to tylko pogarszało sytuację. Hanna była niebezpieczna i każdy bał się, że z zemsty lub złości kogoś skrzywdzi. Mieli nadzieję, że z tego wyrośnie, niestety z biegiem lat było coraz gorzej. Kiedy Hanna skończyła dziewiętnaście lat zaczęła się bardzo dziwnie zachowywać. Chodziła wystraszona, obgryzała paznokcie i krzyczała przez sen tak przeraźliwie, że cały dom stawał na nogi. Nikomu nie chciała wyjaśnić co jej dolega
- Idźcie wszyscy do diabła! - Wrzeszczała - To wasza wina i tej waszej skażonej krwi! Jeżeli nie dacie mi spokoju to się zabije!
Po tych słowach zwykle zamykała się w pokoju i demolowała wszystko co tam było, zbijała lustra i wrzeszczała do kogoś żeby dał jej spokój.
Po kilku miesiącach męczarni Hanna bliska była śmierci. Czuła, że nie wytrzyma dłużej obecności tego, co ją prześladuje. Musiała w końcu przyznać, że sama nie da rady i postanowiła pomówić z osobą, która wydawała jej się najmądrzejsza z całej rodziny, ze swoją prababcią.
Liv układała książki na regale, kiedy Hanna stanęła w drzwiach jej komnaty. Na ten widok starsza baronowa zamarła w bezruchu nie wiedząc czego ma się spodziewać.
- Babciu, musisz mi pomóc - Powiedziała słabym głosem Hanna i osunęła się na kolana zakrywszy twarz dłońmi.
Liv natychmiast podeszła do swojej prawnuczki i pomogła jej usiąść w fotelu. Czuła tak ogromne wzruszenie, że ledwo umiała oddychać. To było niesłychane, że ta zapomniana przez Boga istota zwróciła się w końcu o pomoc. W dodatku wybrała właśnie Liv, która chciała pozwolić jej umrzeć zaraz po urodzeniu.
- Powiedz Hanno co się dzieje. Znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mogła normalnie żyć.
Hanna otarła łzy. Nagle jakaś tama pękła i dziewczyna niemal jednym tchem zdradziła swoją tajemnicę:
- Babciu ja widziałam przyszłość Ludzi Lodu. Walkę jakieś złej istoty z dobrą, widziałam jak dobra wygrywa i wiem dlaczego. Od tej pory ktoś szepcze mi w głowie. Nie wiem, kto to, ale jego głos mnie rani, rozsadza mi czaszkę, a w ciele czuję tysiące igieł. On każe mi zdradzić co mi się śniło, pokazać mu. Ale ja nie chce bo czuje...wiem, że to oznacza śmierć wszystkiego. Zagładę. Ten głos mówi, że ja należę do niego i że muszę mu służyć bo pochodzę z jego krwi. Ale to nie prawda, nie należę do nikogo. Nikt mi nie będzie rozkazywać!
Liv stała na równe nogi. Teraz nareszcie zrozumiała z czym mają do czynienia:
- Tengel Zły!
- Kto to jest? - Zapytała Hanna czując nagle, że jest coś, co przed nią starannie ukrywano. Powoli narastał w niej gniew.
Widząc reakcję wnuczki Liv po raz pierwszy żałowała, że tajemnicę o Ludziach Lodu ukrywa się przed dotkniętymi złym dziedzictwem. Być może gdyby przekazywano tę historię, jako przestrogę dla obciążonych, dziewczyna uniknęłaby wielu cierpień. Teraz Liv musiała łagodnie wytłumaczyć dlaczego ją oszukiwano.
- Hanno musisz zrozumieć, że nikt ci o nim nie mówił dla twojego dobra. Żebyś nie była taka jak on i nie chciała mu służyć. Tengel Zły to nasz pradawny przodek, który podobno zawarł pakt z diabłem. Za nieśmiertelność i władzę obiecał mu swoich krewnych. Co pokolenie rodzi się ktoś obdarzony mocą. Ktoś kto chce służyć złu. Nielicznym udaje się mu oprzeć, przemienić zło w dobro, taki był na przykład mój ojciec. Naszym zadaniem jest sprowadzać obciążonych złym dziedzictwem na dobrą stronę, budzić w nich miłość.
Liv drgnęła bo Hanna nagle zerwała się z miejsca. Czuła się oszukana i zdradzona, ale teraz przynajmniej rozumiała skąd u niej takie zdolności.
- Jakim cudem Tengel do mnie przemawia i czemu chce żebym zdradziła mu sen?
- Sądzę, że on umie przekazywać swoje myśli. To samo robił w Dolinie Ludzi Lodu. Ty zobaczyłaś scenę jego walki z kimś kto go pokona. Kiedy pozna szczegóły, będzie na to przygotowany i się obroni.
Hanna podeszła do Liv, pochyliła się nad nią złowieszczo, a jej żółte oczy błyszczały:
- Jaka do cholery Dolina Ludzi Lodu???
ROZDZIAŁ 4
"Pierwsza noc na Grastensholm"
Nora okazała się wspaniałą koleżanką, która zaraża energią i optymizmem. Oprowadziła Patricię po całej posiadłości omawiając komnaty, przedpokoje, oraz kilka innych pomieszczeń gospodarczych. Grastensholm było czymś, o czym można było opowiadać bez końca, szczególnie, kiedy miało się tak długie drzewo genealogiczne jak Ludzie Lodu.
- Nasi przodkowie mieszkali tu od XVII wieku i chociaż minęło tyle czasu, to podobno niewiele się tu zmieniło. Wszyscy przywiązywali dużą wagę do tego, aby ten pałac zachował swoją tajemniczą, mistyczną aurę i wygląd - Powiedziała dumnie Nora.
Patricia przechodząc dotykała ścian i poręczy niemal czując ducha minionych czasów:
- Jest tu pięknie. Nie widziałam wspanialszego miejsca.
- To nic! Poczekaj, aż zobaczysz widok ze szczytu wzgórza. Najchętniej poszłabym tam już, ale ojciec mnie prosił żebym cię za bardzo nie męczyła i pozwoliła się rozgościć w swoim pokoju, chodźmy.
Patricia szła za krewną długim korytarzem i podziwiała wiszące obrazy, które zdawały się podążać za nią wzrokiem. Zatrzymały się przy ostatnich drzwiach.
- Tutaj jest twój pokój, twoje rzeczy już tam są, więc czuj się jak u siebie w domu - Powiedziała Nora z szerokim uśmiechem i spojrzała na telefon - muszę lecieć, umówiłam się z pewnym chłopakiem. Nie dawno się wprowadził i prosił żebym pokazała mu okolice. Tak więc poradzisz sobie prawda?
- Jasne, dzięki za wszystko. Baw się dobrze.
Patricia stała chwile w drzwiach i odprowadzała Norę wzrokiem, kiedy ta biegła jak błyskawica korytarzem. Teraz się wyjaśniło, dlaczego nie chciała iść na wzgórze, bynajmniej nie ze względu na zmęczenie swojego gościa.
Patricia musiała jednak przyznać, że faktycznie była zmęczona, nie tyle podróżą, co tą całą historią z Tengelem Złym. chciała na spokojnie wszystko przemyśleć i zrozumieć, weszła do pokoju i rozejrzała się. Był skromnie, ale schludnie urządzony. Przy wejściu stał biały okrągły stolik z wazonem świeżych kwiatów, a przy nim równie biały taboret. Następnie wysokie i szerokie łoże z baldachimem, obok którego wisiało podłużne lustro z grubą, pięknie rzeźbioną ramą. Na następnej ścianie było okno przysłonięte ciężką, bordową zasłoną. Kolejno jej wzrok przykuł fotel, równie pięknie rzeźbiony co rama lustra, oraz podnóżek. Na przeciw łóżka stała szeroka szafa, która za pewne zmieściłaby ubrania połowy ludzi w tym domu. Tam Patricia włożyła całą swoją walizkę wyjmując tylko przybory toaletowe.
Zamykając szafę zauważyła odrywający się kawałek tapety. Spróbowała ręką ją dokleić, ale ponownie opadła. Już miała ją zignorować, ale coś przykuło jej uwagę. Na ścianie pod tapetą widniał podłużny wydrążony ślad, który chował się za tylną ścianą szafy. Niezbyt głęboki, ale wyraźnie odcinał się od gładkiej powierzchni. Odruchowo chwyciła za naderwany kawałek i już miała odkleić więcej, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi śmiertelnie ją strasząc.
- Proszę wejść - Powiedziała rozdygotanym głosem.
Wuj Gabriel wszedł do pokoju z talerzem kanapek i kubkiem mleka
- Przyniosłem ci coś na napad nocnego głodu, lub bezsenność.
Położył tacę na stoliku i przysiadł na taborecie. Widać było, że jest myślami w jakimś innym miejscu, lub czasie. Że coś go dręczy.
- Dziękuję wujku za wszystko, przyjęliście mnie tak życzliwie...ale czy coś się stało? - Zapytała dziewczyna siadając na przeciwko niego, na łóżku.
- Musisz wiedzieć Patricio, że to jest szczególny pokój. Należał do jednej z dotkniętych złym dziedzictwem Ludzi Lodu i właściwie nikt przed tobą w nim nie mieszkał. Od razu ci powiem, że to nie jest przypadek, że tutaj cię zakwaterowaliśmy. Tova mówiła, że tak będzie najlepiej dla ciebie i całej rodziny.
Patricia poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. Odruchowo rozejrzała się po kątach, jakby miała zaraz zobaczyć ducha.
Gabriel roześmiał się trochę wymuszenie:
- Spokojnie kochanie, nic tu nie straszy i nie masz obowiązku tu nocować. Jeśli chcesz przeniesiemy cię gdzie indziej.
Pomysł wydawał się dobry, ale ciekawość i intuicja wzięła górę nad strachem.
- Ten pokój jest bardzo ładny i chętne tu zostanę. Jeśli ostatnią wolą waszej krewnej było żebym tu mieszkała, to mogę to zrobić. Raczej nic mi tu nie grozi, prawda? - Zapytała żartobliwym tonem, lecz serce biło jej nienaturalnie szybko.
Gabriel wstał i położył jej dłoń na głowie, co Patrici przypominało pocieszenie i wcale nie uspokoiło:
- Oczywiście skarbie, jesteś tutaj całkowicie bezpieczna.
Potem życzył jej dobranoc i wyszedł pozostawiając Patricię samą ze swoim niewytłumaczalnym strachem.
Podobno, kiedy jest się w nowym miejscu należy zapamiętać to, co się śniło pierwszej nocy, bowiem może to być szczególne istotne. Kiedy tylko Patricia zamknęła oczy znalazła się w pięknym ogrodzie, w którym wszystko było błyszcząco czarne, niczym obsypane brokatem. Stała na żwirowanej ścieżce prowadzącej do środka ogrodu. Znajdowała się tam nieczynna fontanna ozdobiona rzeźbami małych diabłów i demonów. Po obu stronach rosła bujna roślinność pomiędzy którą, gdzieniegdzie, majaczyły krwistoczerwone główki kwiatów róży. Kiedy Petricia podeszła bliżej zorientowała się, że to co wcześniej zdawało się być brokatem, w rzeczywistości było tysiącami kropelek rosy błyszczących światłem księżyca.
Dziewczyna szła drogą przed siebie, obserwując wędrujące po niebie stado wron, które zatoczyły kółko i zniknęły w odległej, gęstej mgle. Tam skierowała swoje kroki, intuicyjnie wyczuwając, gdzie powinna pójść. Im bardziej zbliżała się do końca ogrodu, tym mgła była rzadsza, aż w końcu jej oczom ukazała się podniszczona altana. W środku stała wysoka postać, ubrana w długi, ciemny płaszcz z kapturem zakrywającym twarz. Weszła po kilku schodkach do środka altany i stanęła na przeciwko mężczyzny. Byli tu umówieni i wiedzieli, że zostało im nie wiele czasu.
Stali bardzo blisko siebie, ale Patricia nie mogła zobaczyć jego twarzy, którą skrywał cień. Widziała zarys podbródka i kosmyk długich, czarnych włosów, który wypłynął spod kaptura.
- Nadszedł mój i twój czas, musimy się pożegnać - Powiedział głębokim głosem.
- Nie chce! - Zaprotestowała dziewczyna i wtuliła twarz w jego pierś.
Odsunął ją delikatnie od siebie i szepnął czule:
- Wiedzieliśmy, że to się kiedyś skończy, musisz wracać.
Pochylił się, ucałował jej usta i nagle wszystko zaczęło się rozmazywać.
- Błagam nie zostawiaj mnie, chodź ze mną! - Krzyknęła Patrycia, po czym wszystko zniknęło.
ROZDZIAŁ 5
"Tengel Zły"
Był rok 1665. Podczas gdy Palladinowie borykali się ze swoją
nieposłuszną córką Hanną, w odległym zakątku Europy czaiło się prawdziwe
zło.
Gdzieś wśród słowiańskich skał ukryta była głęboka
jaskinia, a w jej najgłębszej grocie znajdowało się coś, co śmiertelnie
przeraziłoby każdego zbłąkanego turystę. Była to istota na wskroś zła,
obdarzona przerażającym wyglądem i potrafiąca rzeczy, za które bez
mrugnięcia okiem spalono by ją na stosie. Jej ciało było zmarszczone jak
wysuszona śliwka, a twarz przypominała oblicze prastarej sowy z
wąskimi, żółtymi ślepiami. Pod zakrzywionym jak dziób nosem miała
wąskie usta skrywające ostre jak brzytwa zęby i długi, jak u żmii język.
Nikt by nie odgadł, że potwór leżący w jamie był kiedyś człowiekiem i
to w dodatku niebezpiecznie przystojnym. Tengel Zły - bo takie nosił
imię - był teraz niczym innym jak monstrum, jednakże jego czarnoksięskie
zdolności wykraczały poza granice wyobraźni. Zdobył je między innymi na
skutek brzemiennego w skutkach paktu z kimś znacznie gorszym od niego.
Ludzie Lodu po dziś dzień odczuwają skutki tego wydarzenia, borykając
się z dotkniętymi złym dziedzictwem. Rodzą się oni po to by służyć mu i
zabijać, taki był plan...jednakże nie wszytko poszło po jego myśli!
Jaskinia
zatrzęsła się od jego gniewu, a korytarze wypełniły się tumanem kurzu z
sypiących się kamieni. Tengel Zły pluł i parskał na same wspomnienie o
tych dotkniętych, którzy dali się omamić dobrocią. Co za tchórze! Nędzne
robaki i zdrajcy! Zgładziłbym ich wszystkich jednym tylko spojrzeniem,
gdybym tylko mógł się ruszyć. Myślał wściekle i parskał zielonym odorem,
który zabił już wszystkie zwierzęta żyjące niegdyś w jaskini.
Tengel Zły nie mógł się poruszyć, gdyż na swoją prośbę został
uśpiony melodią zagraną na magicznym flecie. Podjął taką decyzję
ponieważ świat w jakim przyszło mu żyć uważał za zbyt zacofany by nim
władać. Wpadł więc na pomysł, że zapadnie w sen, a kiedy nastaną
świetlane czasy, jego oddany sługa obudzi go i cały świat będzie leżał
mu u stóp.
I tutaj ponownie się pomylił. Nigdy by nie
przypuszczał, że poddany, który miał go uśpić oszuka go i zdradzi. Ów
człowiek co prawda zagrał na flecie i pogrążył Tengela we śnie, jednakże
z takim zamiarem, by nigdy go już nie obudzić. Jedynym pocieszeniem dla
czarnoksiężnika było to, że w ostatniej chwili zorientował się w spisku
i zadał słudze śmiertelny cios. Mało tego, rzucił na niego klątwę, aby
jego dusza nigdy nie zaznała spokoju. Tengel uśmiechnął się obleśnie w
myślach wyobrażając sobie jak ten jego potomek-zdrajca wałęsa się po
świecie jako cierpiący duch, który wiecznie żałuje tego co zrobił.
Mimo, że Tengel Zły był sparaliżowany, to jego myśli mogły swobodnie
wyruszać poza ciało w odległe miejsca. Były takie obszary, które musiał
stale kontrolować i pilnować. Po pierwsze Dolina Ludzi Lodu. Jego duch
strzegł tego miejsca, gdyż to tam Tengel ukrył swój drogocenny skarb.
Jeżeli udało by się komuś go odnaleźć, mogłoby to oznaczać koniec
czarnoksiężnika i jego władzy. Nie mógł do tego dopuścić!
Drugim
miejscem była siedziba jedynych Ludzi Lodu, którzy przeżyli -
Grastensholm oraz Lipowa Aleia. Problem polegał na tym, że nie łatwo
było kierować tam myśli. Było coś, co tworzyło jakąś niewidzialną
barierę wokół ich domów i blokowało umysł Tengela Złego. Nie domyślał
się, że to duchy jego największych wrogów strzegą swoich rodzin - Tengel
Dobry i Sol. Oni też należeli do obciążonych złym dziedzictwem, jednak
dobroć i miłość do bliskich sprawiła, że obrócili się od zła i nawet po
śmierci stawiali mu czoła.
Inaczej sprawa
wyglądała, gdy rodził się dotknięty złym dziedzictwem. Wtedy Tengel Zły
potrafił kierować myśli do takiej osoby i przekonywać ją do siebie.
Zwykle nie miał z tym problemu, gdyż byli oni wyjątkowo podatni na
czynienie zła.
Teraz czarnoksiężnik miał na uwadze pewną
dziewczynę, która pomyślnie rokowała na przyszłość. Była nieposłuszna i
nieobliczalna. Wyrządzanie krzywdy sprawiało jej przyjemność, a do tego
była sprytna i dzięki temu unikała kłopotów. Ktoś taki mógłby mu się
przydać. Wystarczy odpowiednio nią pokierować, a być może uda mu się
załatwić najstarszych z rodu. Tych, którzy znają drogę do Doliny Ludzi
Lodu i stanowią dla niego największe niebezpieczeństwo. Ona byłaby
idealnym narzędziem w jego potężnych rękach i kto wie, może udało by się
jej znaleźć magiczny flet i go obudzić...
- Haaaannoooo...
Szeptał jadowitym głosem.
-
Haaannooo jestem twoim mistrzem. Żyjesz by mi służyć. Hanno pamiętaj,
że to dzięki mnie istniejesz. Wszyscy inni to durnie i trzeba ich się
pozbyć. Zabij ich. Zabij ich Hanno.
Powtarzał to codziennie i
czuł, że jest już blisko. Dziewczyna bała się go, ale gniew w niej
narastał i coraz bardziej nienawidziła swoich bliskich. Triumf byłby
bliski, gdyby nie pewna noc, podczas której Tengel Zły po raz pierwszy
zadrżał ze strachu.
Kierował swoje myśli ku Hannie.
Wiedział, że śpi i chciał w ten sposób wywrzeć wpływ na jej sny, aby
były jak najbardziej ohydne i przerażające. Lubił kiedy wiła się i
krzyczała, a potem z rozdygotanym sercem wpatrywała się w ciemność. Tym
razem jednak jej sen nie miał nic wspólnego z jego wolą. Nie mógł nic
zobaczyć, ale usłyszał myśli Hanny zaraz po przebudzeniu:
- Więc to tak zginie Tengel Zły.
Od
tej pory robił wszystko co było w jego mocy, aby zdradziła mu co jej
się śniło. Zdawał sobie sprawę z tego, że Hanna miewa prorocze sny i
nigdy wcześniej nie zakrzątał sobie nimi głowy, były mało znaczące i
błahe. Jednak tym razem zobaczyła coś, co miało związek z jego ZAGŁADĄ.
Mimo swojego zadufanego ego musiał przyznać, że nie jest nie do
pokonania. Szczególnie teraz, kiedy leży bez ruchu w tej ciasnej jamie.
Jeżeli chce przeżyć i stać się panem świata musi zmusić Hannę, aby
wyjawiła mu treść snu, a potem zamknąć jej usta na zawsze.
ROZDZIAŁ 6
" Ślady"
Następnego dnia, tak jak obiecała Nora, dziewczyny wybrały się na
wzgórze nad parafią Grastensholm. Patricia nie mogła oderwać wzroku od
roztaczającego się widoku, w którym przeważały piękne wille, pola i
otaczający wszystko las. Nad budowlami górowała wieżyczka kościoła, a po
horyzont rozciągały się pasma gór. Nora rozłożyła koc i położyła na nim
koszyk z jedzeniem i butelką wina. Patricia usłyszała brzdęk lampek i
odwróciła się do kuzynki, w momencie kiedy ta podawała jej naczynie:
- No proszę, widzę, że się przygotowałaś na dłuższy pobyt.
Nora z wprawą otworzyła butelkę i nalała po pół lampki.
- Musimy w końcu oblać twój przyjazd. Jak to się mówi u was, Salute?
-
Salute! - Dziewczyny stuknęły się i upiły kilka łyków. Dzień był bardzo
słoneczny i ciepły, a delikatny wiatr z północy rozwiewał im włosy.
Patricia zamknęła oczy i mimowolnie wsłuchała się w jego szum. Miała
wrażenie, że niesie ze sobą jakąś wiadomość, jakby nadzieje połączoną z
oczekiwaniem. Nagle drgnęła słysząc głos Nory:
- Wydarzyło się tu
tyle niesamowitych rzeczy. Nasza historia jest zapisana nie tylko na
arkuszach, ale też w skalach i drzewach, które tu rosną. Idąc wzdłuż
ścieżki można niemal poczuć jak szli tamtędy Ludzie Lodu.
Wiatr
zaczął wyć jeszcze głośniej, tak jakby chciał przytaknąć słowom
dziewczyny. Patricia dopiła wino, aby zagłuszyć ponure myśli mające
związek z jej tajemniczym pokojem i snem dzisiejszej nocy.
- Opowiedz mi o Tengelu Złym. O co chodzi z tą zdradą?
Nora dolała wina i usiadła wygodniej na kocu.
-
Ludzie Lodu wiele wieków czekali na osobę, która wreszcie pokona
naszego złego przodka. W końcu narodził się Nataniel - cudowny człowiek o
gorącym sercu. On był właśnie wybrany, a jego najpotężniejszą mocą była
miłość. To właśnie to uczucie miało ostatecznie zgładzić Tengela Złego.
Niestety podczas starcia okazało się, że Tengel był na to przygotowany.
Do dzisiaj nikt nie wie skąd mógł wiedzieć jaką moc posiada Nataniel.
Wiedzieli przecież o tym tylko Ludzie Lodu.
- Ktoś z naszych
musiał mu to zdradzić - Wtrąciła Patricia poruszona. Nie mogła nigdy
zrozumieć ludzi, którzy oszukują swoich najbliższych.
- Tak, ktoś z
Ludzi Lodu musiał go ostrzec, chociaż mój ojciec wyklucza tą
ewentualność. Jest przekonany, że nikt by się tego nie dopuścił. W
każdym razie Tengelowi udało się uniknąć śmiertelnego ciosu i zniknął.
Od tamtej pory nikt go nie widział.
Patricia poczuła nagle
lodowaty podmuch wiatru, więc okryła się chustą. Przeszło jej przez
myśl, że to ich zły przodek daje w ten sposób o sobie znać.
Nora chyba niczego nie poczuła, bo wyciągnęła gołe nogi, aby się lepiej opalić.
- Korzystaj ze słońca póki możesz. W Norwegii taka pogoda to rzadkość, zazwyczaj pada u nas deszcz.
Patricia
jakoś nie potrafiła się rozluźnić. Myślami była przy tych wszystkich
strasznych wydarzeniach, które ostatnio miały miejsce. Zamachy,
terroryści i groźba wojny. Czy może to mieć coś wspólnego z Tengelem
Złym? Trudno było w to uwierzyć...
W ciągu godziny
niebo pokryło się chmurami i dziewczyny musiały ruszyć do domu, aby
zdążyć przed ulewą. Schodząc ścieżką Patricia rozglądała się po okolicy.
Czy tam za drzewem nie ukazał się jakiś cień, który zniknął jak tylko
spojrzała? Czy w wyciu wiatru nie słyszy perlistego, dziewczęcego
śmiechu? Opowieść Nory musiała zrobić na niej większe wrażenie niż
przypuszczała. Musiała jednak przyznać, że całe wzgórze zdawało się być
zaczarowane i chętnie by tu jeszcze została.
Zanim doszły do bramy rozpadało się na dobre i ostatnie sto metrów pokonały biegiem.
Weszła do pokoju i zdjęła mokre ubranie. Otworzyła szafę, aby wyciągnąć
swój wciąż nierozpakowany kufer i nagle przypomniała sobie o naderwanej
tapecie. Zamknęła szafę i przyglądała się rozdarciu, oraz dziwnym
śladom na ścianie. Gdyby tylko udało jej się odsunąć mebel, ale zdawał
się ważyć z tonę!
Chwyciła brzeg szafy i spróbowała ją przesunąć,
ale nic z tego. Zerknęła za nią w miejscu gdzie ślady się chowały,
jednak niczego nie mogła dojrzeć. Zaczynało ją to irytować, uparła się,
że musi wiedzieć co to jest.
Postanowiła spróbować ostatni raz.
Zaparła się nogą o ścianę, chwyciła tył szafy i odpychając się szarpnęła
mocno. Mebel zaczął odsuwać się z głośnym skrzypnięciem. Patricia bojąc
się, że ktoś usłyszy zostawiła go w spokoju i sprawdziła co udało jej
się wywalczyć.
Oderwała jeszcze spory kawałek tapety znajdujący
się za szafą, mając lekkie wyrzuty sumienia, że niszczy czyjąś własność.
Z drugiej strony musiała przyznać, że akurat ta część mieszkania była
dosyć zapuszczona i już od dawna nikt nie odnawiał ścian. Poza tym
zasłoni potem rozdarcie meblem i nikt nie zauważy. Pokrzepiona własnymi
muslami rozdarła tapetę jeszcze bardziej po czym musiała usiąść bo
zakręciło jej się w głowie. Ślad, który widziała na początku, cienka
kreska chowająca się za szafą, okazała się jedną z setek kresek.
Ewidentnie ktoś lub coś rozdrapało ścianę. Wilk? Niedźwiedź? Jak by się
tu dostał? Ślady sięgały wysokości głowy, nie możliwe żeby to był pies
lub kot.
Patricia podeszła ponownie do ściany i nie bardzo
kontrolując to co robi przyłożyła swoja dłoń. Czuła jak serce podchodzi
jej do gardła. Ślady idealnie pasowały do rozstawu jej palców.
Hanna leżała na podłodze z twarzą zwróconą w stronę okna. Obserwowała lecące po niebie jaskółki i zapragnęła wyfrunąć przez okno by do nich dołączyć. Nie mogła się jednak ruszyć. Odeszła z niej ostatnia cząstka woli życia i było jej już wszystko jedno, czy umrze w swoim pokoju na tej brudnej od krwi podłodze, czy zabije ją ON. Nie czuła już nic. Pokój, w którym przebywała przypominał pole bitwy. Lustro było strzaskane i leżało na podłodze obok dziewczyny. Pościel wiła się rozszarpana wokół rogów łóżka, stolik i krzesło było przewrócone, a zasłony zerwane. Hanna była w tym pokoju od początku sama. Ona i głos.
Wszystko zaczęło się krótko po śniadaniu. Dziewczyna jak zwykle zabrała swoją porcję do pokoju i zamknęła drzwi. Usiadła przy stoliku i powoli wmuszała w siebie gorące danie. Już od bardzo dawna nie miała apetytu i jadła tylko dlatego, aby całkiem nie opaść z sił. Gabriela starała się, by kucharki przygotowywały jak najlepsze dania z nadzieją, że jej córka zacznie przybierać na wadze i wyglądać jak normalna dziewczyna, a nie jak chodzący szkielet.
Niestety mimo wszelkich starań jedzenie przychodziło Hannie z trudem. Było to wynikiem ogromnego stresu, który jej towarzyszył od kilku miesięcy, a o którym nikt nie wiedział, póki nie poskarżyła się swojej babce. Liv oczywiście zaalarmowała wszystkich domowników, że Tengel Zły gnębi Hannę, ale ona odrzucała wszelką pomoc. Nikt nie potrafił nawiązać z dziewczyną kontaktu, a wszelkie rozmowy kończyły się wrzaskami i groźbami samobójstwa.
Hanna zaczęła udawać, że nic złego się nie dzieje, dzięki temu domownicy się uspokoili i dali jej większa swobodę. Nie pukali co chwilę do drzwi pytać jak się czuje, oraz nie wzywali lekarza, aby ja obserwował. Teraz wszyscy poszli do kościoła i po raz pierwszy nie musiał nikt zostawać by ją pilnować, była w domu całkiem sama. Nagle potworne kłucie w skroni sprawiło, że zgięła się w pół trącąc talerz, który z trzaskiem spadł na podłogę.
- Tylko nie to! - Krzyknęła i ścisnęła bolące miejsce. Wiedziała co się teraz wydarzy, znała to dobrze.
- Hannoooo - zazgrzytał obleśny głos w jej umyśle - Tym razem zdradzisz mi co widziałaś! Nie mam już czasu się z tobą bawić. Umrzesz jeśli mi nie powiesz.
Głos dudnił w jej głowie, a ból rozprzestrzeniał się miedzy oczami i pulsował w skroniach. Hanna wstała od stołu i wrzeszczała próbując go zagłuszyć;
- Nigdy ci tego nie powiem. Nie będziesz mi mówić co mam robić ty czarci pomiocie!
Usłyszała szyderczy śmiech podobny do rechotu żaby. W tym momencie dziewczynie pociemniało w oczach. Miała wrażenie jakby pokój zatonął nagle w półmroku. Kątem oka zobaczyła jakiś ruch za sobą. Odwróciła się szybko, ale stało przed nią tylko jej własne odbicie w podłużnym lustrze. Już miała to zignorować, kiedy nagle postać w lustrze paskudnie się uśmiechnęła. Hanna odruchowo przyłożyła ręce do twarzy, ale jej odbicie tego nie zrobiło. Zaczęło za to syczeć i się tlić. Skóra jej twarzy pokryła się bąblami i topniała odsłaniając białe kości. Hanna wrzasnęła i zaczęła dotykać twarzy, jednak ona wydawała się całkiem normalna.
- Przestań! - Krzyknęła, jednak koszmarna wizja nie zniknęła, a postać w lustrze płonęła już żywym ogniem i uderzała w taflę szkła jakby chciała się wydostać. W tle było słychać potworny śmiech
- Dość tego! Zostaw mnie w spokoju! - Dziewczyna chwyciła stołek i rzuciła nim w lustro roztrzaskując je na dziesiątki kawałków, które posypały się po podłodze. Usiadła na łóżku z podkulonymi nogami i kiwając się powtarzała, żeby odszedł. On jednak dopiero się rozkręcał. Tengel postanowił tak długo ją dręczyć, aż ta mu zdradzi swój sen. Używał do tego swoich mocy wpływając na to, co widzi Hanna. Przywoływał najgorsze wizje i iluzje jakie wymyślił jego potworny umysł.
Postanowiła, że już w ogóle nie otworzy oczu i się nie ruszy, choćby miała tak siedzieć do jutra. W pewnym momencie poczuła jak coś łaskocze ją w łydkę. Zacisnęła mocniej powieki.
- To nie prawda, to tylko złudzenie - powtarzała, ale uczucie było nie do zniesienia i w końcu spojrzała. Na prześcieradle kłębiły się pozwijane długie robaki, które starały się wpełznąć po jej nogach. Hanna krzyknęła i wyskoczyła z łóżka strącając owady. Tengelowi udało się sprawić, że wierzyła w to co widzi. Wszędzie ukazywały się powykrzywiane twarze i pełzające stworzenia. Ze ścian odpadała przegniła tapeta, a spod niej wysypywały się różnego rodzaju ohydne robaki. Pokój zdawał się być jednym, wielkim plugawym organizmem, który chciał ją pochłonąć. Wszystko ją bolało. Miała ochotę uderzyć z całej siły głową w ścianę, byle tylko nie słyszeć szyderczego śmiechu jej przodka.
- Dooooość! - Krzyknęła nagle i zaczęła demolować wszystko wokół. Podbiegła do ściany i zrywała tapetę pazurami zostawiając głębokie bruzdy na niemal całej jej powierzchni. Krew zaczęła ściekać z jej palców, ale ona nie przestawała dopóki ostatni robak nie spadł na podłogę. Potem upadła zwinięta w trzęsący się kłębek. Poddała się. Tengel Zły wyczuł jej ustępujący opór i głosem, który wwiercał się w czaszkę rozkazał;
- Powiedz mi co widziałaś we śnie.
Hanna leżała w twarzą zwróconą w stronę okna. Oczy miała szeroko otwarte, widziała teraz obraz, przez który musiała cierpieć tyle miesięcy i przekazała go w myślach Tengelowi . Cichutko powiedziała:
- Narodzi się ktoś, kto cię zniszczy. Nazywać się będzie Nataniel i będzie promieniować od niego błękitne światło. Jego mocą będzie miłość i to ona cię unicestwi. Tylko on jeden będzie w stanie tego dokonać.
- Wreszcie! - Zarechotał Tengel Zły - Dzięki twojej wizji, będę na to gotów, już nikt mnie nie powstrzyma!
Tengel czuł ogromny triumf, że złamał tę nic nie wartą duszę. Miał w planach ją zabić, ale czuł, że to nie będzie konieczne. Hanna już w połowie była martwa, resztę zrobi sama. Jej myśli były teraz czarne od bólu, samotności i rozpaczy. Uważała swoje życie za nic nie warte, a od ludzi nienawidziła bardziej tylko samą siebie.
Czuła, że Tengel odszedł. Dostał czego chciał i porzucił ją jak nic nie warte truchło. Widziała przez okno wzbijające się w niebo stado jaskółek. Zapragnęła być jedną z nich i wzlecieć w stronę słońca z nadzieją na wieczny sen.
Powoli podniosła się z podłogi i jak zahipnotyzowana szła w tamtą stronę. Szkło z rozbitego lustra kaleczyło jej stopy, ale ten ból był niczym w porównaniu z jej wewnętrznym cierpieniem. Zbliżyła się do parapetu i poczuła chłodny wiatr na twarzy, który niósł ulgę dla bolącej jeszcze głowy. Wpatrując się w wirujący taniec ptaków Hanna stanęła na oknie, rozłożyła ramiona w stronę nieba i skoczyła. Runęła w dół z pięciu metrów wprost na kamienny dziedziniec.
Ludzie w kościele szeptali o wczorajszym tajemniczym wypadku jednego chłopca mieszkającego na skraju parafii. Wieczorem ojciec znalazł go utopionego w rzece i od razu poszedł do wójta, aby zbadał tą sprawę. Z zeznań sąsiadów bardzo szybko wywnioskował co mogło się stać. Chłopic podobno bardzo dokuczał córce Palladinów. Matka ofiary stwierdziła, że Hanna musiała z zemsty wepchnąć go do rzeki, szczególnie, że co wieczór kręciła się w tym miejscu i mówiła sama do siebie. Czasem nawet krzyczała, tak, że wszyscy wokół słyszeli. Matka chłopca uwiesiła się wójtowi na koszuli i z histerią w oczach pragnęła, aby sprawiedliwości stało się zadość.
- Pani Soren, proszę zachować spokój - tłumaczył wójt - Rozumiem, że strata dziecka jest dla was tragedią, ale mimo niemal oczywistych podejrzeń trzeba głębiej zbadać tą sprawę.
Niestety pani Soren miała inne zdanie na ten temat. Wybiegła z chaty trzaskając drzwiami, aż posypało się spod sufitu. Wójt i jej mąż nie słyszeli jak przez zaciśnięte zęby szepnęła:
- Mieszkańcy wezmą tą sprawę w swoje ręce.
Podczas porannej mszy Pani Soren zasiewała w mieszkańcach ziarenka buntu:
- Trzeba zrobić z tym porządek
- Musimy się jej pozbyć!
- Ta dziewczyna to samo zło, kto wie co jeszcze zrobi.
- Pójdziemy do niej i zmusimy by się przyznała.
Rodzina z Grastensholm patrzyła po sobie ze strachem w oczach. Odkąd mieli z Hanną tyle problemów mieszkańcy odsuwali się od nich coraz bardziej. Wiedzieli, że dziewczyna jest wyjątkowo trudna, ale nie wierzyli, że mogła mieć coś wspólnego ze śmiercią chłopca. Kiedy msza się skończyła Liv podeszła do Gabrielli:
- Ludzie zbierają cię przed kościołem. Będą chcieli iść do Grastensholm pomówić z Hanną. Nie wiem jak to się skończy, ale robi się na prawdę niebezpiecznie.
Gabriella zaczęła płakać, a Kaleb od razu ją przytulił by dodać otuchy;
- Nie mogą niczego zrobić bez wójta - powiedział stanowczo - czasy samosądów już dawno minęły, chodźmy do domu uprzedzić Hannę.
Liv, Are, Kaleb i Gabriella poszli szybko przodem. Mieli nadzieję, że uda im się uspokoić Hanne zanim ta obrzuci tłum ludzi wyzwiskami. Najlepiej jakby w ogóle nie pokazywała się do momentu przyjścia wójta.
Za nimi szedł tłum ludzi, rozjuszonych przez rodziców ofiary. Nie mieli zamiaru czekać na przedstawicieli władzy. Postanowili wziąć sprawę w swoje ręce i położyć kres panoszenia się złu, ponieważ dla nich Hanna była opętana przez Szatana, nie była normalnym dzieckiem.
Nagle okolice rozdarł rozpaczliwy kobiecy krzyk. Ludzie zaczęli biec w stronę posiadłości Ludzi Lodu, lecz im bardziej się zbliżali tym więcej osób się zatrzymywało i zakrywało usta ręką.
Na dziedzińcu leżało ciało Hanny, wykręcone w nienaturalnej pozycji, a jej głowa spoczywała w kałuży krwi. Kaleb z całej siły trzymał wyrywającą się i wciąż krzyczącą Gabriellę. Liv i Are siedzieli na ziemi nie zdolni ustać na nogach i płakali cicho sobie w ramiona. Nikt więcej nie podszedł. Mieszkańcy zaczęli ukradkiem odchodzić, jedni z poczuciem wstydu, inni z obojętnością, a pani Soren z uczuciem ulgi. Uważała, że to najlepsze co mogło się stać.
W ten sposób skończyło się życie Hanny Palladin. Nikt z Ludzi Lodu nie wiedział, że przed popełnieniem samobójstwa Hanna zdradziła Tengelowi Złemu swój sen, dzięki czemu wiedział w jaki sposób zostanie zgładzony. Ten wybraniec - Nataniel miał odkryć słabość Tengela i wykorzystać to w walce. Ale on już postara się by do starcia nigdy nie doszło. Miał zamiar bacznie śledzić losy Ludzi Lodu, a kiedy narodzi się Wybrany to zgładzi go już w kołysce.
Losy jednak potoczyły się inaczej.
Ostatecznie Tengelowi Złemu nie udało się zabić Nataniela, gdyż ten był chroniony przez potężniejsze moce niż zły czarnoksiężnik mógł przypuszczać. W Dolinie Ludzi Lodu doszło do walki, jednak w momencie, kiedy Nataniel tracił czas by poznać słabość przeciwnika ten się wycofał i zniknął. Działo się to w czasach, kiedy Gabriel był jeszcze małym chłopcem, a Patricii nie było na świecie. Od tej pory Ludzie Lodu nie widzieli i nie słyszeli o Tengelu Złym, ale pewne było, że on gdzieś się ukrywa by ponownie próbować zapanować nad światem.
Był jednak ktoś, kto przez kilkaset lat błąkał się po świecie i obmyślał plan unicestwienia Tengela Złego. Sługa, który uśpił swojego pana w jaskini koło Adelsbergu i który został zabity przez Tengela i zaklęty, aby jego dusza nigdy nie zaznała spokoju. Zwano go Wędrowcem w Mroku, gdyż w ciągu dnia nikt go nie widział, a gdy tylko zaszło słońce ukazywał się pod postacią zakapturzonego mężczyzny. Kilkuwiekowe doświadczenie pozwoliło mu zrozumieć wiele życiowych i duchowych tajemnic, między innymi pojąć istotę świadomego snu, reinkarnacji, oraz podróży w czasie. Jako duch miał nieograniczony dostęp do wszelkich wymiarów i czasów. Wreszcie po długich poszukiwaniach udało mus się odnaleźć odpowiednią osobę pochodzącą z Ludzi Lodu, która byłaby w stanie zmienić bieg historii. Ale o tym w kolejnym rozdziale...
ROZDZIAŁ 7
"Zdrada"
Hanna leżała na podłodze z twarzą zwróconą w stronę okna. Obserwowała lecące po niebie jaskółki i zapragnęła wyfrunąć przez okno by do nich dołączyć. Nie mogła się jednak ruszyć. Odeszła z niej ostatnia cząstka woli życia i było jej już wszystko jedno, czy umrze w swoim pokoju na tej brudnej od krwi podłodze, czy zabije ją ON. Nie czuła już nic. Pokój, w którym przebywała przypominał pole bitwy. Lustro było strzaskane i leżało na podłodze obok dziewczyny. Pościel wiła się rozszarpana wokół rogów łóżka, stolik i krzesło było przewrócone, a zasłony zerwane. Hanna była w tym pokoju od początku sama. Ona i głos.
Wszystko zaczęło się krótko po śniadaniu. Dziewczyna jak zwykle zabrała swoją porcję do pokoju i zamknęła drzwi. Usiadła przy stoliku i powoli wmuszała w siebie gorące danie. Już od bardzo dawna nie miała apetytu i jadła tylko dlatego, aby całkiem nie opaść z sił. Gabriela starała się, by kucharki przygotowywały jak najlepsze dania z nadzieją, że jej córka zacznie przybierać na wadze i wyglądać jak normalna dziewczyna, a nie jak chodzący szkielet.
Niestety mimo wszelkich starań jedzenie przychodziło Hannie z trudem. Było to wynikiem ogromnego stresu, który jej towarzyszył od kilku miesięcy, a o którym nikt nie wiedział, póki nie poskarżyła się swojej babce. Liv oczywiście zaalarmowała wszystkich domowników, że Tengel Zły gnębi Hannę, ale ona odrzucała wszelką pomoc. Nikt nie potrafił nawiązać z dziewczyną kontaktu, a wszelkie rozmowy kończyły się wrzaskami i groźbami samobójstwa.
Hanna zaczęła udawać, że nic złego się nie dzieje, dzięki temu domownicy się uspokoili i dali jej większa swobodę. Nie pukali co chwilę do drzwi pytać jak się czuje, oraz nie wzywali lekarza, aby ja obserwował. Teraz wszyscy poszli do kościoła i po raz pierwszy nie musiał nikt zostawać by ją pilnować, była w domu całkiem sama. Nagle potworne kłucie w skroni sprawiło, że zgięła się w pół trącąc talerz, który z trzaskiem spadł na podłogę.
- Tylko nie to! - Krzyknęła i ścisnęła bolące miejsce. Wiedziała co się teraz wydarzy, znała to dobrze.
- Hannoooo - zazgrzytał obleśny głos w jej umyśle - Tym razem zdradzisz mi co widziałaś! Nie mam już czasu się z tobą bawić. Umrzesz jeśli mi nie powiesz.
Głos dudnił w jej głowie, a ból rozprzestrzeniał się miedzy oczami i pulsował w skroniach. Hanna wstała od stołu i wrzeszczała próbując go zagłuszyć;
- Nigdy ci tego nie powiem. Nie będziesz mi mówić co mam robić ty czarci pomiocie!
Usłyszała szyderczy śmiech podobny do rechotu żaby. W tym momencie dziewczynie pociemniało w oczach. Miała wrażenie jakby pokój zatonął nagle w półmroku. Kątem oka zobaczyła jakiś ruch za sobą. Odwróciła się szybko, ale stało przed nią tylko jej własne odbicie w podłużnym lustrze. Już miała to zignorować, kiedy nagle postać w lustrze paskudnie się uśmiechnęła. Hanna odruchowo przyłożyła ręce do twarzy, ale jej odbicie tego nie zrobiło. Zaczęło za to syczeć i się tlić. Skóra jej twarzy pokryła się bąblami i topniała odsłaniając białe kości. Hanna wrzasnęła i zaczęła dotykać twarzy, jednak ona wydawała się całkiem normalna.
- Przestań! - Krzyknęła, jednak koszmarna wizja nie zniknęła, a postać w lustrze płonęła już żywym ogniem i uderzała w taflę szkła jakby chciała się wydostać. W tle było słychać potworny śmiech
- Dość tego! Zostaw mnie w spokoju! - Dziewczyna chwyciła stołek i rzuciła nim w lustro roztrzaskując je na dziesiątki kawałków, które posypały się po podłodze. Usiadła na łóżku z podkulonymi nogami i kiwając się powtarzała, żeby odszedł. On jednak dopiero się rozkręcał. Tengel postanowił tak długo ją dręczyć, aż ta mu zdradzi swój sen. Używał do tego swoich mocy wpływając na to, co widzi Hanna. Przywoływał najgorsze wizje i iluzje jakie wymyślił jego potworny umysł.
Postanowiła, że już w ogóle nie otworzy oczu i się nie ruszy, choćby miała tak siedzieć do jutra. W pewnym momencie poczuła jak coś łaskocze ją w łydkę. Zacisnęła mocniej powieki.
- To nie prawda, to tylko złudzenie - powtarzała, ale uczucie było nie do zniesienia i w końcu spojrzała. Na prześcieradle kłębiły się pozwijane długie robaki, które starały się wpełznąć po jej nogach. Hanna krzyknęła i wyskoczyła z łóżka strącając owady. Tengelowi udało się sprawić, że wierzyła w to co widzi. Wszędzie ukazywały się powykrzywiane twarze i pełzające stworzenia. Ze ścian odpadała przegniła tapeta, a spod niej wysypywały się różnego rodzaju ohydne robaki. Pokój zdawał się być jednym, wielkim plugawym organizmem, który chciał ją pochłonąć. Wszystko ją bolało. Miała ochotę uderzyć z całej siły głową w ścianę, byle tylko nie słyszeć szyderczego śmiechu jej przodka.
- Dooooość! - Krzyknęła nagle i zaczęła demolować wszystko wokół. Podbiegła do ściany i zrywała tapetę pazurami zostawiając głębokie bruzdy na niemal całej jej powierzchni. Krew zaczęła ściekać z jej palców, ale ona nie przestawała dopóki ostatni robak nie spadł na podłogę. Potem upadła zwinięta w trzęsący się kłębek. Poddała się. Tengel Zły wyczuł jej ustępujący opór i głosem, który wwiercał się w czaszkę rozkazał;
- Powiedz mi co widziałaś we śnie.
Hanna leżała w twarzą zwróconą w stronę okna. Oczy miała szeroko otwarte, widziała teraz obraz, przez który musiała cierpieć tyle miesięcy i przekazała go w myślach Tengelowi . Cichutko powiedziała:
- Narodzi się ktoś, kto cię zniszczy. Nazywać się będzie Nataniel i będzie promieniować od niego błękitne światło. Jego mocą będzie miłość i to ona cię unicestwi. Tylko on jeden będzie w stanie tego dokonać.
- Wreszcie! - Zarechotał Tengel Zły - Dzięki twojej wizji, będę na to gotów, już nikt mnie nie powstrzyma!
Tengel czuł ogromny triumf, że złamał tę nic nie wartą duszę. Miał w planach ją zabić, ale czuł, że to nie będzie konieczne. Hanna już w połowie była martwa, resztę zrobi sama. Jej myśli były teraz czarne od bólu, samotności i rozpaczy. Uważała swoje życie za nic nie warte, a od ludzi nienawidziła bardziej tylko samą siebie.
Czuła, że Tengel odszedł. Dostał czego chciał i porzucił ją jak nic nie warte truchło. Widziała przez okno wzbijające się w niebo stado jaskółek. Zapragnęła być jedną z nich i wzlecieć w stronę słońca z nadzieją na wieczny sen.
Powoli podniosła się z podłogi i jak zahipnotyzowana szła w tamtą stronę. Szkło z rozbitego lustra kaleczyło jej stopy, ale ten ból był niczym w porównaniu z jej wewnętrznym cierpieniem. Zbliżyła się do parapetu i poczuła chłodny wiatr na twarzy, który niósł ulgę dla bolącej jeszcze głowy. Wpatrując się w wirujący taniec ptaków Hanna stanęła na oknie, rozłożyła ramiona w stronę nieba i skoczyła. Runęła w dół z pięciu metrów wprost na kamienny dziedziniec.
Ludzie w kościele szeptali o wczorajszym tajemniczym wypadku jednego chłopca mieszkającego na skraju parafii. Wieczorem ojciec znalazł go utopionego w rzece i od razu poszedł do wójta, aby zbadał tą sprawę. Z zeznań sąsiadów bardzo szybko wywnioskował co mogło się stać. Chłopic podobno bardzo dokuczał córce Palladinów. Matka ofiary stwierdziła, że Hanna musiała z zemsty wepchnąć go do rzeki, szczególnie, że co wieczór kręciła się w tym miejscu i mówiła sama do siebie. Czasem nawet krzyczała, tak, że wszyscy wokół słyszeli. Matka chłopca uwiesiła się wójtowi na koszuli i z histerią w oczach pragnęła, aby sprawiedliwości stało się zadość.
- Pani Soren, proszę zachować spokój - tłumaczył wójt - Rozumiem, że strata dziecka jest dla was tragedią, ale mimo niemal oczywistych podejrzeń trzeba głębiej zbadać tą sprawę.
Niestety pani Soren miała inne zdanie na ten temat. Wybiegła z chaty trzaskając drzwiami, aż posypało się spod sufitu. Wójt i jej mąż nie słyszeli jak przez zaciśnięte zęby szepnęła:
- Mieszkańcy wezmą tą sprawę w swoje ręce.
Podczas porannej mszy Pani Soren zasiewała w mieszkańcach ziarenka buntu:
- Trzeba zrobić z tym porządek
- Musimy się jej pozbyć!
- Ta dziewczyna to samo zło, kto wie co jeszcze zrobi.
- Pójdziemy do niej i zmusimy by się przyznała.
Rodzina z Grastensholm patrzyła po sobie ze strachem w oczach. Odkąd mieli z Hanną tyle problemów mieszkańcy odsuwali się od nich coraz bardziej. Wiedzieli, że dziewczyna jest wyjątkowo trudna, ale nie wierzyli, że mogła mieć coś wspólnego ze śmiercią chłopca. Kiedy msza się skończyła Liv podeszła do Gabrielli:
- Ludzie zbierają cię przed kościołem. Będą chcieli iść do Grastensholm pomówić z Hanną. Nie wiem jak to się skończy, ale robi się na prawdę niebezpiecznie.
Gabriella zaczęła płakać, a Kaleb od razu ją przytulił by dodać otuchy;
- Nie mogą niczego zrobić bez wójta - powiedział stanowczo - czasy samosądów już dawno minęły, chodźmy do domu uprzedzić Hannę.
Liv, Are, Kaleb i Gabriella poszli szybko przodem. Mieli nadzieję, że uda im się uspokoić Hanne zanim ta obrzuci tłum ludzi wyzwiskami. Najlepiej jakby w ogóle nie pokazywała się do momentu przyjścia wójta.
Za nimi szedł tłum ludzi, rozjuszonych przez rodziców ofiary. Nie mieli zamiaru czekać na przedstawicieli władzy. Postanowili wziąć sprawę w swoje ręce i położyć kres panoszenia się złu, ponieważ dla nich Hanna była opętana przez Szatana, nie była normalnym dzieckiem.
Nagle okolice rozdarł rozpaczliwy kobiecy krzyk. Ludzie zaczęli biec w stronę posiadłości Ludzi Lodu, lecz im bardziej się zbliżali tym więcej osób się zatrzymywało i zakrywało usta ręką.
Na dziedzińcu leżało ciało Hanny, wykręcone w nienaturalnej pozycji, a jej głowa spoczywała w kałuży krwi. Kaleb z całej siły trzymał wyrywającą się i wciąż krzyczącą Gabriellę. Liv i Are siedzieli na ziemi nie zdolni ustać na nogach i płakali cicho sobie w ramiona. Nikt więcej nie podszedł. Mieszkańcy zaczęli ukradkiem odchodzić, jedni z poczuciem wstydu, inni z obojętnością, a pani Soren z uczuciem ulgi. Uważała, że to najlepsze co mogło się stać.
W ten sposób skończyło się życie Hanny Palladin. Nikt z Ludzi Lodu nie wiedział, że przed popełnieniem samobójstwa Hanna zdradziła Tengelowi Złemu swój sen, dzięki czemu wiedział w jaki sposób zostanie zgładzony. Ten wybraniec - Nataniel miał odkryć słabość Tengela i wykorzystać to w walce. Ale on już postara się by do starcia nigdy nie doszło. Miał zamiar bacznie śledzić losy Ludzi Lodu, a kiedy narodzi się Wybrany to zgładzi go już w kołysce.
Losy jednak potoczyły się inaczej.
Ostatecznie Tengelowi Złemu nie udało się zabić Nataniela, gdyż ten był chroniony przez potężniejsze moce niż zły czarnoksiężnik mógł przypuszczać. W Dolinie Ludzi Lodu doszło do walki, jednak w momencie, kiedy Nataniel tracił czas by poznać słabość przeciwnika ten się wycofał i zniknął. Działo się to w czasach, kiedy Gabriel był jeszcze małym chłopcem, a Patricii nie było na świecie. Od tej pory Ludzie Lodu nie widzieli i nie słyszeli o Tengelu Złym, ale pewne było, że on gdzieś się ukrywa by ponownie próbować zapanować nad światem.
Był jednak ktoś, kto przez kilkaset lat błąkał się po świecie i obmyślał plan unicestwienia Tengela Złego. Sługa, który uśpił swojego pana w jaskini koło Adelsbergu i który został zabity przez Tengela i zaklęty, aby jego dusza nigdy nie zaznała spokoju. Zwano go Wędrowcem w Mroku, gdyż w ciągu dnia nikt go nie widział, a gdy tylko zaszło słońce ukazywał się pod postacią zakapturzonego mężczyzny. Kilkuwiekowe doświadczenie pozwoliło mu zrozumieć wiele życiowych i duchowych tajemnic, między innymi pojąć istotę świadomego snu, reinkarnacji, oraz podróży w czasie. Jako duch miał nieograniczony dostęp do wszelkich wymiarów i czasów. Wreszcie po długich poszukiwaniach udało mus się odnaleźć odpowiednią osobę pochodzącą z Ludzi Lodu, która byłaby w stanie zmienić bieg historii. Ale o tym w kolejnym rozdziale...
ROZDZIAŁ 8
" Historia Targenora - Wędrowca w Mroku"
część pierwsza
Targenor urodził się w 1265 roku i był owocem gwałtu Tengela złego na swojej wnuczce Didzie. Wraz z nim przyszła na świat jego bliźniacza siostra Tiili. Dzieci te zostały spłodzone w akcie kazirodczym gdyż Tengel Zły pragnął potomków z czystej krwi Ludzi Lodu, aby móc potem ich wykorzystać do swoich tajemniczych, mrocznych celów. Dida wraz z bliźniętami zamieszkała w osobnej chacie, ale czarownik uprzedził, że kiedy przyjdzie właściwa pora zabierze dzieci. Kobieta postanowiła je bronić za wszelką cenę i nigdy nie wydać wyrodnemu ojcu. Niestety potęga Tengela złego była ogromna i wkrótce po ukończeniu osiemnastych urodzin Tiili zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Krótko potem również Targenor poszedł za ojcem wbrew swojej woli, ale o tym za chwilę...
XIII wiek, kiedy Tengel zły mieszkał w ukrytej pomiędzy górami Dolinie Ludzi Lodu był dla jej mieszkańców okresem strachem, bólu i utraty wolności. Zły czarnoksiężnik rządził całą osadą i bezlitośnie karał nieposłuszeństwo, w dodatku magicznymi runami sprawił, że nikt nie mógł jej opuścić. Mieszkańcy potrzebowali kogoś, komu można było zaufać i kto niósł by pomoc i pociechę. Wybrali do tej roli syna Tengela Złego, obciążonego złym dziedzictwem Targenora, który jednak był całkowitym przeciwieństwem ojca. Odznaczał się szlachetnością, dobrocią i mądrością, w dodatku posiadał leczące dłonie, oraz różne inne nadzwyczajne zdolności, które wykorzystywał w imię dobra. Ludzie postanowili w tajemnicy przed Tengelem Złym ogłosić go królem Ludzi Lodu i w jego osiemnaste urodziny wręczyli mu wykutą u kowala koronę. Targenor był wzruszony i zaszczycony mianowaniem, postanowił też zawsze walczyć przeciwko swojemu ojcu i bronić przed nim swoich podwładnych.
Niestety Tengel Zly miał inne plany. Od samego początku wyznaczył Targenora jako kogoś, kto będzie stał u jego boku wyrażając pełne posłuszeństwo. Wciekał się strasznie i potwornie mścił na mieszkańcach widząc, że jego syn nie chce mu służyć.
Tymczasem jego najwierniejszą poddaną była Guro, również obciążona złym dziedzictwem krewna. Jednym z jej zadań było opuszczanie doliny i donoszenie Tengelowi Złemu o tym co się dzieje na świecie. To co przekazywała mu kobieta było niestety bardzo niezadowalające.
Świat był zacofany i zdominowany przez kościół. Dokoła szerzyły się zarazy i epidemie. Czymś takim Tengel nie chciał władać, więc wpadł na pomysł, że zapadnie w sen do momentu, aż nastaną lepsze czasy. Do tego celu niezbędny mu był Targenor, który musiał go uśpić, później czuwać nad jego ciałem, a następnie obudzić go, kiedy uzna, że już nadszedł odpowiedni czas. Miał tego dokonać grą na zaczarowanym flecie. Usypiający flet Tengel Zły chciał otrzymać od Szczurołapa z Hameln, natomiast flet budzący do życia był w domu Didy. Tengel przyniósł go z dalekiego wchodu, z ziemi na której się urodził.
Tengel Zły nie wiedział o bardzo istotnej rzeczy. Flet budzący do życia został skradziony i wyniesiony z Doliny Ludzi Lodu. Dida o tym wiedziała, ale trzymała to w tajemnicy. Pewnego dnia Tengel Zły w swoim zadufaniu i pysze pochwalił się Didzie jaki wspaniały obmyślił plan.
Kobieta wraz z Targenorem postanowili wykorzystać sytuacje, aby na zawsze pozbyć się Tengela Złego. W ukryciu wystrugali flet na podobieństwo tego skradzionego, tak, aby czarownik sądził, że to jest ten budzący do życia. Jeżeli ktoś uśpi Tengela Złego to na zawsze.
Tengel Zły stwierdził, że nadszedł już czas, aby jego syn do niego dołączył, jednak Targenor odmówił. Próbował więc go zmusić, ale król Ludzi Lodu nosił ze sobą bardzo potężny amulet, który go chronił - korzeń mandragory. Z jego powodu czarnoksiężnik nie mógł się zbliżyć do chaty Targenora i jego matki, Didy.
Pewnego dnia uknuł spisek, w którym pomogła mu Guro.
Do uszu Targenora i Didy dobiegło żałosne nawoływanie kobiety. Widzieli przez okienko, że to Guro biegnie w ich stronę.
- Targenorze, potrzebuje twojej pomocy! - Wołała już z daleka.
Król Ludzi Lodu wyszedł jej na spotkanie, gdyż nigdy nie odmawiał pomocy, nawet komuś takiemu jak służebnica Tengela Złego.
- Tengel Zły bardzo się na mnie zezłościł, gdyż odmówiłam mu usługiwania. Chciałam odejść od niego, a on za karę utopił w rzece wszystkie moje sieci - płakała zrozpaczona - Teraz umrę przez niego z głodu! Tylko ty mi możesz pomóc je wyciągnąć, błagam.
Targenor bez namysłu zostawił w chacie koszule, buty i mandragorę - aby ich nie zamoczyć. I to był jego największy błąd w życiu. Tengel Zły czekał na swojego syna przy brzegu i nic nie mogło go teraz powstrzymać przed zdobyciem władzy nad umysłem Targenora. Dida opłakiwała syna wiedząc, że ten już nie jest sobą. Stał się arogancki, nieczuły i wielbił swojego ojca jak mistrza.
Nastał dzień wyprawy w poszukiwanie miejsca na sen czarnoksiężnika. Targenor ubrał się w najlepsze szaty, zabrał ze sobą potężny miecz, który otrzymał od ojca, oraz zaczarowany flet budzący do życia, który tak naprawdę był bezwartościowym kawałkiem drewna. Didzie udało się sprawić, że jej syn nie pamiętał, iż razem go wystrugali na podobieństwo tego skradzionego. Był przekonany, że ma ze sobą prawdziwy, zaczarowany instrument.
Pierwszym zadaniem Targenora było odnalezienie Szczurołapa, aby ten podarował mu usypiający flet, oraz został poddanym Tengela Złego. Kiedy się spotkali okazało się, że Szczurołap nie ma zamiaru służyć czarownikowi. Zdjął zaklęcie z Targenora, tak, że ten na powrót stał się sobą, oraz podarował mu usypiający flet z nadzieją, że uśpi Tengela Zlego na zawsze. Od tej pory król Ludzi Lodu musiał udawać, że wciąż jest pod zaklęciem ojca, aby wykonać misję do końca.
Targenor miał wyruszyć w poszukiwanie nieznanych ludziom jaskiń, aby tam Tengel mógł zasnąć. Tymczasem czarownik trzymał się w ukryciu, aby nie wzbudzać sensacji wśród zabobonnych ludzi.
Poszukiwania zakończyły się na okolicach Słowenii
Tengel Zły chciał, aby Targenor nawet po śmierci pilnował miejsca jego spoczynku, więc zaczarował jego ducha, aby stał się nieśmiertelny. Następnie ułożył się do jednej z najbardziej niedostępnych jam jaskini, a Targenor zagrał usypiającą melodie. Kiedy młodzieniec miał pewność, że Tengel Zły jest sparaliżowany snem odkrył wszystkie karty. Wyjawił, że Szczurołap odmówił służenia takiej zakale jak on i że ściągnął czar z Targenora. Natomiast flet, który miałby obudzić Tengela do życia został dawno temu skradziony. On wraz ze swoja matką wystrugali podróbkę tego instrumentu, pozbawioną jakichkolwiek mocy, przez co Tengel Zły już nigdy się nie obudzi.
Targenor niestety nie docenił mocy umysłu swojego ojca. Tengel Zły wysłał w jego kierunku potężną skoncentrowaną siłę napędzaną nienawiścią, która przeszyła ciało młodego króla. Targenorowi udało się ostatkiem sił wyjść z jaskini, ale stracił równowagę i stoczył się z urwiska do rzeki. To był kres życia, a początek nieśmiertelnej drogi jego ducha, którego nazywano w Słowenii Wędrowcem w Mroku.
Król Ludzi Lodu postanowił wykorzystać nieśmiertelność, aby czuwać nad miejscem snu swego złego przodka i pilnować, aby nigdy nikt go nie obudził. Sprawił również swoją ogromną mocą (którą nota bene otrzymał od Tengela Złego), aby zmarli obciążeni złym dziedzictwem Ludzie Lodu trwali jako nieśmiertelne duchy, tak jak on i dzięki temu mogli czuwać nad swoimi żyjącymi bliskimi.
Król Ludzi Lodu postanowił wykorzystać nieśmiertelność, aby czuwać nad miejscem snu swego złego przodka i pilnować, aby nigdy nikt go nie obudził. Sprawił również swoją ogromną mocą (którą nota bene otrzymał od Tengela Złego), aby zmarli obciążeni złym dziedzictwem Ludzie Lodu trwali jako nieśmiertelne duchy, tak jak on i dzięki temu mogli czuwać nad swoimi żyjącymi bliskimi.
ROZDZIAŁ 9
" Historia Targenora, cz. 2"
Ludzie mieszkający w Słowenii znali bardzo dobrze legendę o Wędrowcu Mroku - Targenorze. Ukazywał się zawsze pod osłoną nocy, by zniknąć wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca. Uważali go za ducha i przeczuwali, że czegoś strzeże, gdyż zwykle widziano go w okolicach niezbadanych jaskiń. Przyszedł jednak czas, kiedy to co pilnował wydostało się ze swojej kryjówki i ruszyło podbić świat. Wędrowiec w Mroku ruszył za Tengelem Złym i wziął udział w najbardziej niebezpiecznej walce Ludzi Lodu ze swoim złym przodkiem. Był świadkiem porażki Nataniela i nie mógł uwierzyć, że wybrany Siódmy Syn Siódmego syna jednak nie zdołał zniszczyć Tengela Złego.
Czarownik zniknął i Ludzie Lodu czekali w napięciU na to, co będzie dalej. Nic się jednak nie stało. Z biegiem lat coraz mniej myślano o zagrożeniu ze strony Tengela Złego, malała czujność Ludzi Lodu. Targenor jednak wciąż czuwał. Nie wierzył w to, że jego ojciec tak po prostu dał za wygraną. Podejrzewał, że prędzej czy później uderzy ze zdwojoną siłą, a teraz być może szykuje armie podwładnych mu bestii.
Król Ludzi Lodu jako duch miał wiele przywilejów. Mógł przenosić się z zawrotną prędkością po świecie realnym, oraz mieć dostęp do innych wymiarów. Potrafił również przenosić myśli w czasie, oraz komunikować się z innymi na odległość. Natomiast nie od razu zrozumiał, w jaki sposób zachowuje się jego ciało. Wiedział, że za dnia nikt nie jest w stanie go zobaczyć, jednak nocą ukazywał się jako wysoka, odziana w opończę z kapturem postać. Po pewnym czasie odkrył przypadkowo, że jego ciało jest namacalne. Było to ciepłą, jesienną nocą. Stał nieruchomo pośród drzew w gęstym lesie, kiedy nagle podeszła do niego sarna. Zauważył, że zbliża do niego pyszczek, tak jakby go wyczuła. To nie możliwe - pomyślał Targenor, ale od ruchowo wyciągnął do niej dłoń. Sarna dotknęła go mokrym nosem. Czuła jego ciało, jak żywego. Wędrowiec w mroku miał ochotę objąć zwierzę, tak bardzo pragnął czyjegoś ciepła, jednak sarna uciekła. Domyślał się, że mimo iż posiadał ciało, jest ono zimne jak głaz. Z czasem jednak więcej zwierząt przychodziło do tego dziwnego człowieka i Targenor miał wrażenie, że coraz mniej je odstrasza. Tak jakby jego dotyk stawał się stopniowo bardziej ludzki. Dla osamotnionego młodego Króla spotkania z leśnymi stworzeniami były jak opatrunek na duszę. Przez wiele wieków stanowiły jedyne towarzystwo w długie noce.
Niestety za dnia go nie widziały i nie wyczuwały. Mógł podchodzić do nich, mówić, chcieć je dotknąć, ale nie potrafił. Słońce było dla niego przekleństwem, które kochał i nienawidził za razem. Był pozbawiony bezpośredniego kontaktu z żyjącymi istotami, ale za to mógł wędrować do wioski ludzi i bez problemu obserwować mieszkańców. Uczył się w ten sposób kultur, języków, oraz śledził rozwój naukowy i techniczny. Potem, gdy nie musiał już pilnować Tengela Złego wędrował po całym świecie, aby wiedzieć jak najwięcej o otaczającej go rzeczywistości. Robił to głównie z ciekawości, lubił się uczyć, a było czego gdyż sam urodził się w bardzo zacofanych czasach.
Po tajemniczym zniknięciu jego ojca Targenor długo zastanawiał się co mógłby zrobić. Nie miał żadnych obowiązków, a jego ogromna wiedza stwarzała wiele możliwości zajęcia się tą sprawą. Gdyby tylko wiedział, jak się za to zabrać...
Targenor podróżował po całym świecie, ale znalazł jedno miejsce do którego zawsze wracał. Była to spora grota ukryta w skałach przy wejściu do Doliny Ludzi Lodu. Przysiadł w niej kładąc swój miecz obok. Jakiś czas temu zdecydował co należy zrobić, aby uratować świat przed Tengelem Złym. Doszedł do wniosku, że nie może odnaleźć złego czarnoksiężnika, aby stanąć z nim do walki i go zniszczyć. Nie może też czekać w nieskończoność, aż ten wreszcie się ukarze, bo wtedy może być już zbyt silny. Jedyne rozwiązanie tkwi więc w przeszłości. Gdyby udało się zmienić bieg historii tak, aby Tengel Zły przegrał bitwę z Natanielem byliby uratowani. Ludzie Lodu doskonale widzieli, że Tengel Zły w jakiś sposób został poinformowany co zamierza zrobić Nataniel i jaką włada mocą. . Dlatego trzeba odnaleźć źródło, z którego zły przodek zaczerpnął wiedzę o wybranym z Ludzi Lodu. Wędrowiec w mroku posiadał dar przenoszenia się myślami w czasie, jeśli tylko miał jakiś punkt zaczepienia. Postanowił prześledzić losy tych z Ludzi Lodu, którzy byli najbliżej Tengela Złego, czyli obciążonych złym dziedzictwem.
Nie minęło wiele czasu, kiedy dotarł do kogoś kto wyjątkowo interesował złego czarnoksiężnika - do Hanny Paladin. Targenorowi ciężko było przyglądać się scenom, kiedy Tengel Zły torturował biedną dziewczynę. Zobaczył jak Hanna leży na podłodze pozbawiona woli życia i mówi na głos o Natanielu! Targenor nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Najwidoczniej Hanna posiadała dar widzenia przyszłości poprzez sny, a jednym z nich była walka Tengela Złrgo z Natanielem. Wędrowiec w Mroku z przerażeniem patrzył jak dziewczyna staje na parapecie. Chciał ją powstrzymać, ale nie mógł. To się stało przecież cztery wieki temu. Powrócił myślami do swojego ciała w grocie przy Dolinie Ludzi Lodu. Teraz wiedział co należy zrobić. Musi sprawić, by Hanna nigdy nie wyjawiła Tengelowi Złemu co zobaczyła we śnie. Niestety nie mógł wpłynąć na wolę córki Gabrielli i Kaleba. ona była nieobliczalna i nieposłuszna, wątpi czy chciałaby współpracować. Ale gdyby miała w sobie chociaż odrobinę łagodności i szlachetności...jak sprawić by była sobą, a jednocześnie kimś innym? Aby posiadała w sobie cechy obciążonych złym dziedzictwem i wybranych? Żeby potrafiła oprzeć się myślą Tengela Złego i podjąć z nim walkę, być może na śmierć i życie?
Podniósł się z miejsca, wziął miecz i przyczepił u swojego boku. Postanowił wyruszyć w ślad obecnych Ludzi Lodu, aby odszukać kogoś kto jest Wybrany. Nie wątpił, że takie osoby nadal się rodzą, mimo iż nie wiedzą o swoich zdolnościach. Trudność polegała na tym, że ta osoba musi być równocześnie kolejnym wcieleniem Hanny Paladin. W taki oto sposób Targenor zawędrował do słonecznych Włoch i odkrył Patricię Pettit.
Niestety za dnia go nie widziały i nie wyczuwały. Mógł podchodzić do nich, mówić, chcieć je dotknąć, ale nie potrafił. Słońce było dla niego przekleństwem, które kochał i nienawidził za razem. Był pozbawiony bezpośredniego kontaktu z żyjącymi istotami, ale za to mógł wędrować do wioski ludzi i bez problemu obserwować mieszkańców. Uczył się w ten sposób kultur, języków, oraz śledził rozwój naukowy i techniczny. Potem, gdy nie musiał już pilnować Tengela Złego wędrował po całym świecie, aby wiedzieć jak najwięcej o otaczającej go rzeczywistości. Robił to głównie z ciekawości, lubił się uczyć, a było czego gdyż sam urodził się w bardzo zacofanych czasach.
Po tajemniczym zniknięciu jego ojca Targenor długo zastanawiał się co mógłby zrobić. Nie miał żadnych obowiązków, a jego ogromna wiedza stwarzała wiele możliwości zajęcia się tą sprawą. Gdyby tylko wiedział, jak się za to zabrać...
Targenor podróżował po całym świecie, ale znalazł jedno miejsce do którego zawsze wracał. Była to spora grota ukryta w skałach przy wejściu do Doliny Ludzi Lodu. Przysiadł w niej kładąc swój miecz obok. Jakiś czas temu zdecydował co należy zrobić, aby uratować świat przed Tengelem Złym. Doszedł do wniosku, że nie może odnaleźć złego czarnoksiężnika, aby stanąć z nim do walki i go zniszczyć. Nie może też czekać w nieskończoność, aż ten wreszcie się ukarze, bo wtedy może być już zbyt silny. Jedyne rozwiązanie tkwi więc w przeszłości. Gdyby udało się zmienić bieg historii tak, aby Tengel Zły przegrał bitwę z Natanielem byliby uratowani. Ludzie Lodu doskonale widzieli, że Tengel Zły w jakiś sposób został poinformowany co zamierza zrobić Nataniel i jaką włada mocą. . Dlatego trzeba odnaleźć źródło, z którego zły przodek zaczerpnął wiedzę o wybranym z Ludzi Lodu. Wędrowiec w mroku posiadał dar przenoszenia się myślami w czasie, jeśli tylko miał jakiś punkt zaczepienia. Postanowił prześledzić losy tych z Ludzi Lodu, którzy byli najbliżej Tengela Złego, czyli obciążonych złym dziedzictwem.
Nie minęło wiele czasu, kiedy dotarł do kogoś kto wyjątkowo interesował złego czarnoksiężnika - do Hanny Paladin. Targenorowi ciężko było przyglądać się scenom, kiedy Tengel Zły torturował biedną dziewczynę. Zobaczył jak Hanna leży na podłodze pozbawiona woli życia i mówi na głos o Natanielu! Targenor nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Najwidoczniej Hanna posiadała dar widzenia przyszłości poprzez sny, a jednym z nich była walka Tengela Złrgo z Natanielem. Wędrowiec w Mroku z przerażeniem patrzył jak dziewczyna staje na parapecie. Chciał ją powstrzymać, ale nie mógł. To się stało przecież cztery wieki temu. Powrócił myślami do swojego ciała w grocie przy Dolinie Ludzi Lodu. Teraz wiedział co należy zrobić. Musi sprawić, by Hanna nigdy nie wyjawiła Tengelowi Złemu co zobaczyła we śnie. Niestety nie mógł wpłynąć na wolę córki Gabrielli i Kaleba. ona była nieobliczalna i nieposłuszna, wątpi czy chciałaby współpracować. Ale gdyby miała w sobie chociaż odrobinę łagodności i szlachetności...jak sprawić by była sobą, a jednocześnie kimś innym? Aby posiadała w sobie cechy obciążonych złym dziedzictwem i wybranych? Żeby potrafiła oprzeć się myślą Tengela Złego i podjąć z nim walkę, być może na śmierć i życie?
Podniósł się z miejsca, wziął miecz i przyczepił u swojego boku. Postanowił wyruszyć w ślad obecnych Ludzi Lodu, aby odszukać kogoś kto jest Wybrany. Nie wątpił, że takie osoby nadal się rodzą, mimo iż nie wiedzą o swoich zdolnościach. Trudność polegała na tym, że ta osoba musi być równocześnie kolejnym wcieleniem Hanny Paladin. W taki oto sposób Targenor zawędrował do słonecznych Włoch i odkrył Patricię Pettit.
ROZDZIAŁ 10
" Noc Świętojańska"
Była godzina dziewiętnasta, kiedy do pokoju Patrici ktoś bardzo energicznie zapukał. Dziewczyna właśnie czytała książkę i znajdowała się w świecie fantazji, więc podskoczyła, kiedy ktoś brutalnie ją z tego wyrwał. Zaraz jednak się uśmiechnęła, bo do środka weszła pobudzona jak zawsze Nora i od progu nie przestawała trajkotać:
- Pati zbieraj się, zaraz wychodzimy. Musisz się przebrać w coś wygodnego i ciepłego, weź też sztormówkę bo zapowiada się na niezłą ulewę. Spotkamy się przy wejściu do lasu z moimi znajomymi. Pośpiesz się bo musimy rozpalić ognisko zanim się rozpada.
Patricia odłożyła książkę i lekko wytrącona z równowagi próbowała się dowiedzieć, o co tak na prawdę chodzi:
- Jak to ognisko? Nie mówiłaś, że będziemy dzisiaj gdzieś wychodzić - Naciągnęła bluzkę - Widzisz, jestem już w piżamie.
Nora tylko prychnęła;
- Zapomniałam. Co z tego dziewczyno! Zaraz ci coś znajdę, żaden problem. Jest Noc Świętojańska i idziemy trochę poszaleć.
Otworzyła szafę i wyjęła z torby pierwszą lepszą koszulkę, bluzę i bieliznę. Z taboretu wzięła jeansy i wszystko to rzuciła Patrici na łóżko.
- Mimo, że to okazja do poznania fajnych facetów, lepiej się nie strój za bardzo. Będziemy chodzić po lesie, zbierać zioła i skakać przez ogień, więc szkoda zachodu i ciuchów.
Pati pokręciła z rozbawieniem głową:
- Jesteś niesamowita, już się ubieram. Muszę przyznać, że z tego co mówisz, to dzisiejsza noc zapowiada się bardzo interesująco.
Okazało się, że tę szczególną w roku noc przesilenia letniego cała Parafia Grastensholm świętuje bardzo hucznie. Jak tylko wyszli z domu Patricia zauważyła, że po okolicy kręci się mnóstwo ludzi, wszędzie palą się światła, a w powietrzu czuć dziwny, ale przyjemny zapach. Przyszło jej na myśl, że to woń pogańskich kultów, palących się ziół i rozpalonych wszędzie ognisk. Pamiętała, że u nich też obchodzono to święto, ale miała wrażenie, że to tutaj jest jego cała esencja i prawdziwość.
Szli całą rodziną drogą w stronę kościoła, ale nagle wszyscy skręcili w polną ścieżkę, która po kilkudziesięciu metrach ginęła w czarnym lesie. Z daleka było widać ogień pnący się do nieba, oraz sporą grupę ludzi. Noc była chłodna, ale atmosfera rozgrzewała ich serca i nikt się nie przejmował zimnym wiatrem.
Nora chwyciła Patricię za rękę i pociągnęła w stronę grupki, która rozsiadła się na powalonym pniu drzewa. Gdy zobaczyli, że się zbliżają podniósł się gwar. Pierwsza podbiegła do nich szczupła brunetka, o bardzo dużych błyszczących oczach. Miała krótkie, sterczące włosy, które idealnie współgrały z jej lekką nadpobudliwością.
- Cześć Nora - Zawołała i przytuliły się mocno - Nareszcie jesteś!
- Chyba nie myślałaś, że nie przyjdę Tesso? Poznaj moją wspaniałą kuzynkę z Włoch.
Nora powiedziała to tak, żeby wszyscy wokół usłyszeli. Patricia czuła się lekko skrępowana, ale przedstawiła się każdemu po kolei.
- Cześć, jestem Pati
- Miło mi, Pati
- Hejka, Pati jestem
i tak sześć razy. Poznała więc najlepszą przyjaciółkę Nory Tessę, oraz jej młodszą, ale równie żywotną siostrę Mikę. Później podszedł do niej krępy, dosyć młodo wyglądający Olaf, któremu grzywka zasłaniała niemal całe oczy. był ubrany w skejtowym stylu, co jeszcze bardzie dodawało mu krągłości. Następnie przedstawiła się eterycznej, przypominającej hipiskę Bjorg, a obok niej siedział Soren, zdawali się być parą. Na koniec poznała dwóch chłopaków będących największymi kumplami. Oby dwoje byli Szwedami, ale różnili się od siebie bardzo. Christer miał ciemne oczy i włosy i szczerze mówiąc przypominał Patrici raczej Włocha, natomiast Artur miał bardzo jasne włosy i szare oczy. Wszyscy wydawali się mocno ze sobą zżyci i Patricia czuła, że została zaakceptowana bez reszty, pewnie głównie za sprawą Nory, która wychwalała kuzynkę pod niebiosa.
Olaf od razu pokazał o czym zazwyczaj myśli widząc dziewczynę:
- Słyszałem, że Włoszki są bardzo gorące. Może podzielisz się z nami tajnymi "włoskimi" sztuczkami.
Patrcicia już miała odpowiedzieć w niezbyt miłym tonie, ale do rozmowy wtrącił się jasnooki Artur:
- Mają zapewne też więcej oleju w głowie niż ktoś taki jak ty Olaf. Może Patricia nauczy cię kultury?
Nora szturchnęła kuzynkę porozumiewawczo w bok. Patrcia uśmiechnęła się skrępowana, że jest w centrum uwagi i oznajmiła:
- Olaf raczej nie będzie adresatem mojego interesowania, przykro mi - Powiedziała udając, że jest jej na prawdę z tego powodu smutno. Chłopaki zaczęli się z niego naśmiewać, ale ten bez krępacji usiadł na pniu i objął Bjorg. Ta nawet na niego nie spojrzała.Właściwie wyglądała jak pomnik.
- No cóż, zostanę więc przy stoicyzmie. Spokojna Bjorg na pewno... - Nie dokończył gdyż Soren zepchnął go z pnia i krępy Olaf poleciał na plecy znikając im z oczu. Wszyscy się śmiali, nawet on. Patricia musiała przyznać, że niezła z nich paczka świrów, w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Christer pomógł koledze wygramolić się zza pnia. Był na tyle duży, że bez trudu go podniósł, a następnie ukradkiem sprawdził czy Patricia na to patrzy. Ona oczywiście to zauważyła i przewróciła oczami. Faceci...
Około godziny dwudziestej ognisko płonęło już nieco mniejszym blaskiem i można było rozsiąść się wokół niego, by się ogrzać. Starsi uczestnicy obchodów śpiewali pieśni i pletli wianki z trawy, ziół i kwiatów. Co jakiś czas wrzucali coś do ogniska a ten syczał i oddawał aromatyczne zapachy. Patricia siedziała pomiędzy Norą a małą Miką i wpatrywała się w tańczące języki ognia. Za nimi siedzieli chłopcy i rozmawiali ze sobą, a ich słowa ginęły wśród śpiewu starszych. Patricia szczególnie przypatrywała się jasnej czuprynie i blasku ognia w szarych oczach. Artur słuchał w milczeniu czegoś o czym mówił Christer, najprawdopodobniej dotyczyło to dziewczyny siedzącej kilka miejsc dalej, bo ukradkiem zerkali w tamtą stronę. Nagle Artur skierował swój wzrok przez płomienie i Patricia szybko się odwróciła. Potem już nie miała odwagi na niego spojrzeć. Musiała przyznać, że dawno nikt nie przykuł jej uwagi tak, jak Artur, z resztą był całkowicie w jej typie. Od kiedy pamiętała zawsze miała słabość do blondynów z niebieskimi oczami i rozwichrzoną czupryną, pewnie dlatego, że we Włoszech o takich trudno.
Wiedziała, że to tylko na razie kwestia wyglądu, ale od samego początku zrobił na niej dobre wrażenie. Wydawał się dojrzalszy niż jego koledzy i trochę do nich nie pasował. To mogły być oczywiście tylko pozory, ale chętnie poznała by go bliżej. Gdyby tylko nie była taka nieśmiała...
Wiedziała, że to tylko na razie kwestia wyglądu, ale od samego początku zrobił na niej dobre wrażenie. Wydawał się dojrzalszy niż jego koledzy i trochę do nich nie pasował. To mogły być oczywiście tylko pozory, ale chętnie poznała by go bliżej. Gdyby tylko nie była taka nieśmiała...
Po wielu zabawach, pogawędkach i wyśpiewanych pieśniach przyszedł czas na szukanie magicznych ziół. Nora odnalazła w tłumie swojego podopiecznego, któremu pokazywała niegdyś okolice i razem zaszyli się w gęstym, ciemnym lesie. Bjorg poszła z Sorenem, ci dwaj nie odstępowali siebie na krok, chociaż nie wiele mówili. Christer, Orjan i Artur w ogóle się nie śpieszyli, aby iść gdziekolwiek. Siedzieli przy wciąż rozpalonym ognisku i popijali coś z termosów. Tessa podbiegła do Patrici;
- Mika musiała już iść z rodzicami do domu, może wybierzemy się razem do lasu? Nie powinnaś iść tam sama.
Patrici zrobiło się trochę smutno, że Nora zostawiła ją dla przystojniaka z zagranicy, co prawda zapytała kuzynkę czy będzie miała coś przeciwko, a ta stanowczo zaprzeczyła, ale sam fakt...Ale taka już była Nora, kiedy w grę wchodziły emocje rozum szedł w odstawkę.
- Właściwie to myślałam, żeby wracać do domu - Odpowiedziała Pati.
- Nie wygłupiaj się, spacerowanie po nocy w lesie to na prawdę ciekawa wyprawa. Zdradzę ci tajemnicę - Szepnęła Tessa - Wójt ukrył w lesie worek z monetami. W zeszłym roku nikomu się nie udało go znaleźć, ale tym razem miało być prościej, więc może nam się uda?
Patrcia nie umiała odmówić komuś z tak wesołymi oczami.
- W porządku, szukajmy więc.
Kiedy wchodziły do lasu wysoka, zakapturzona postać przyglądała im się ze wzgórza, a następnie lekkim, posuwistym ruchem podążyła w ich stronę.
Dziewczyny szły wąziutką i słabo widoczną dróżką wśród krzewów i drzew. Tessa oświetlała latarką drogę, gdyż noc była już całkiem ciemna. Z oddali było słychać rozmowy innych ludzi, a gdzieniegdzie błyskały rożne światła. Nie czuło się, że dochodzi północ i że normalnie o tej porze raczej śpi się w łóżku.
- Jak ci się podoba w Norwegii?
Zapytała Tessa tonem, który wyrażał dumę ze swojego kraju. Pati bez namysłu mogła szczerze to potwierdzić:
- Tu jest pięknie. Nie spodziewałam się, że krajobraz tak może zapierać dech w piersiach. Co rekompensuje niezbyt ciekawą pogodę.
Tessa się zaśmiała:
- O tak, to jest zupełne przeciwieństwo słonecznej Italii. To samo się tyczy facetów.
Patricia zmrużyła czoło nie rozumiejąc.
- O co ci dokładnie chodzi?
- O Artura. Jest zupełnym przeciwieństwem włoskich, ciemnowłosych mężczyzn. A jednak ci się podoba.
Patricia stanęła zbita z tropu. Początkowo chciała zaprzeczyć, ale jaki by to miało sens. Zamiast tego zapytała bojąc się odpowiedzi.
- Aż tak to widać?
- Zauważyłam jak przy ognisku na niego patrzyłaś. Ale luzik nikomu nie powiem - Zaśmiała się Norweżka i nagle podniosła z ziemi złotą monetę:
- a oto trop. Jesteśmy na dobrej drodze.
Tymczasem Wędrowiec w Mroku przysiadł na szczycie wzgórza i głaszcząc małego jelonka szeptał mu do ucha:
- To jest szczególna noc mój przyjacielu. Wszystkie wrota do innych wymiarów i światów stoją dzisiaj otworem, wystarczy wiedzieć jak w nie wejść. To tej nocy Patrycja musi przejść przez bramę do czasów Hanny Paladyn, odrodzić się w jej ciele tego dnia, kiedy Tengel Zły wydusił z niej informacje. To nie będzie łatwe, ale ja znam sposób. Tylko czy ona zechce?
Jelonek łypnął do ducha okiem.
- Nie chce jej do niczego zmuszać, ona musi się zgodzić sama. To by było podłe narażać ją na niebezpieczeństwo, gdyby okazało się, że nie jest na to gotowa i nie chce współpracować. Z resztą tysiąc razy zastanawiałem się, czy postępuje słusznie powierzając tę misję tak młodej i kruchej istocie.
Dziewczyny były teraz w miejscu, gdzie drzewa robiły prześwit. Targenor zmrużył lekko swoje żółte jak siarka oczy.
- Spójrz na nią, od razu widać, że należy do wybranych. Jej postać świeci delikatnym błękitnym światłem, chociaż większość tego nie widzi. Patricia też o tym nie wie, ale powiem jej dzisiaj. Jeżeli ona temu nie podoła, to nikt tego nie zrobi, a w tedy będziemy zgubieni.
Jelonek patrzył w tą samą stronę tak, jakby rozumiał. Następnie pobiegł gdzieś w środek lasu. Wędrowiec w Mroku także zniknął w samą porę, bo dziewczyny właśnie weszły na szczyt wzgórza.
Patrycia nagle stanęła jak rażona piorunem i chwyciła Tessę za ramię;
- Stój! Tam ktoś był. Jakaś postać, wyglądała jak ogromny mnich.
Tessa rozglądała się bez przekonania po czym wzruszyła ramionami;
- Pewnie ktoś się przebrał na tę noc, dzisiaj wielu dziwaków powychodziło z domu.
Podeszły do miejsca, w którym przed chwilą siedział Targenor. Patricia zobaczyła jakiś gładki kształt wśród mchu. Sięgnęła po niego i sekundę później brzęczała Tessie przed nosem woreczkiem pełnym monet.
Tessa pisnęła uradowana i klasnęła w dłonie:
- Udało się, znalazłaś skarb!
Wróciły do miejsca zbiórki około 01.30. Tessa już z daleka machała woreczkiem i krzyczała, że znalazły skarb. Podbiegła do nich Nora;
- Farciary udało wam się, a mogłam iść z wami.
- No wiesz, co by pomyślał twój nowy znajomy. To Patricia znalazła worek - Powiedziała Tessa akurat w momencie jak podeszli do nich Christer, Artur i Orjan. Ten ostatni rzucił się do bardzo wylewnych gratulacji, więc Pati się natychmiast odsunęła;
- Obejdzie się Orjan - Powiedziała delikatnie, acz stanowczo.
- Artur, czy zdążyłyśmy na występ? Zagadnęła Tessa tajemniczym tonem.
Blondyn uśmiechnął się tak, że Patricia poczuła przyjemny skurcz w brzuchu. Znowu musiała spuścić wzrok.
- Jasne, właśnie miałem zaczynać - Odpowiedział i gestem zaprosił ich do miejsca, gdzie niegdyś było ognisko, a teraz żarzyło się trochę węgli.
Patricia posłała Norze pytające spojrzenie, więc ta od razu wyjaśniła:
- Artur pięknie gra na gitarze. Co roku po odnalezieniu skarbu słuchamy na koniec jego utworów. Zobaczysz jaki ma wspaniały talent.
Usiedli w półkolu ponieważ z uczestników zabawy została już niemal połowa. Szarooki Szwed wziął do ręki zwykłą klasyczną gitarę i zaczął swój występ.
Patricia była poruszona i zdziwiona pięknymi, aczkolwiek smutnymi melodiami płynącymi ze strun. Zapanował bardzo melancholijny nastrój i wiele osób zaczęło się obejmować jakby byli zahipnotyzowani. Dopiero teraz zauważyła, że większość zebranych połączyło się w w pary. Musiała przyznać, że to najbardziej niezwykła noc jaką do tej pory przeżyła.
Artur grał około pół godziny wyciszając atmosferę i zachęcając do powrotu do domu i odpoczynku. Patricia była tak rozluźniona, że gdy skończył bez namysłu podeszła do niego i z szczerym zachwytem pochwaliło jego talent:
- To było cudowne, nie słyszałam piękniejszej gry.
Artur ściągnął gitarę przez ramie, a potem wyciągnął z włosów Patrici małą gałązkę:
- Dziękuję, a ja bardzo się cieszę, że mogłem cię poznać. Mam nadzieje, że jeszcze się spotkamy.
Patricia czuła w sobie dziwną pewność i nie mogła potem uwierzyć w to co powiedziała;
- I ja mam taką nadzieję. Szkoda byłoby nie poznać cię bliżej. Dobranoc - Uścisnęła jego dłoń i odeszła do Nory i Tessy. Teraz dopiero poczuła jak jej serce mocno bije, a całe zmęczenie odpłynęło. Właściwie to była pewna, że nie zaśnie już dzisiaj wcale.
Dziewczyny wracały do domu niemal powłócząc nogami. Nora była już potwornie zmęczona, a Patricia nie mogła przestać myśleć o dzisiejszych atrakcjach.
- Tessa powiedziała mi, że Artur ci się podoba - Powiedziała Nora i ziewnęła głośno.
Pati prychnęła
- A mówiła, że nikomu nie powie.
- Luzik, jestem jej przyjaciółką, więc mówi mi wszystko. Ja już na pewno nikomu nie powiem.
- Jesteście takie same, nawet mówicie podobnie - zaśmiała się Patrycia - Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu
- Bo jesteśmy jak dwie krople wody, jak siostry - Wytłumaczyła kuzynka - Znamy się od dziecka i zawsze wszystko robiłyśmy razem.
- A Artur? - Pati nagle zmieniła temat.
- On przyjechał tu nie dawno ze Szwecji. Mieszka bliżej centrum, ale chodziliśmy do tej samej szkoły. Bardzo fajny z niego kumpel, ale zawsze był niedostępny. Nie jest taki spontaniczny jak my.
- Może to i dobrze - Wtrąciła Patricia, na co Nora odpowiedziała jej kuksańcem.
- Być może, ale ja wolę bardziej otwartych ludzi. Jest przystojny i utalentowany, ale skryty. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Nikt nie jest idealny.
- Myślę, że to właśnie jego skrytość sprawia, że jest taki interesujący - Powiedziała z przekonaniem Pati - To, że jest tajemniczy wzbudza ciekawość i chęć poznania.
Doszły już do drzwi.
- Ty też taka jesteś - stwierdziła Nora przekręcając zamki - Tajemnicza i eteryczna. Ale nie tak jak Bjorg, bo ona to sobie wkręciła i raczej każdy ją odbiera jak lekko zamuloną. Ty jesteś taka naturalna, masz w sobie coś nierzeczywistego. TO też wzbudza ciekawość.
Patricia nigdy tak o sobie nie myślała i była teraz trochę zbita z tropu.
Gdy weszły do pogrążonego we śnie domu, powiedziały już tylko sobie dobranoc i każda poszła do swojego pokoju.
Była trzecia w nocy. Ciężkie chmury zawisły nad parafią Grastensholm i w ciągu minuty rozpętała się potężna ulewa. Z daleka słychać było przeciągłe grzmoty, a wśród drzew świszczał porywisty wiatr.
Targenor stał w lesie mając widok na pokój Patrici i kiedy w jej oknie zgasło światło zamknął oczy i zaczął pogrążać się w transie. Nadszedł czas.
R O Z D Z I A Ł 11
" Przeznaczenie "
Świat snu otworzył się dla Patrici wyjątkowo szybko tej nocy. Znajdowała się w lesie, który mienił się odcieniami zieleni i błękitu. Nie widziała wokół siebie żadnych zwierząt, a jednak zdawało się, że wszędzie gdzie nie spojrzy widzi delikatny ruch, jak gdyby ukrywały się w każdym zakamarku i obserwowały ją .
Szła srebrną ścieżką wzdłuż rzeki prowadzącą pomiędzy dwoma potężnymi obeliskami. Widziała kątem oka jak podążają za nią jakieś zwierzęta trzymając się w bezpiecznej odległości.
Minęła głazy i jej oczom ukazała się piękna łąka, która nagle kończyła się skalistym zboczem góry. Rzeka wzdłuż której szła wpływała w skały, zapewne drążąc korytarze wewnątrz. Po obu stronach rzeki rosły łąki pełne kwiatów i wysokiej za kostki soczystej trawy. Poczuła jej miękkość i zorientowała się, że jest boso. Rozejrzała się po okolicy nie mogąc nasycić oczu widokiem, a następnie położyła się w miejscu, gdzie słońcu udało się dosięgnąć promieniami zza skał.
Leżała z zamkniętymi oczami i zastanawiała się cóż to za dziwny sen i co by mogło się teraz stać. Może przyszedłby tu Artur, aby usiąść obok i zagrać jej na gitarze. Rozmawiali by o tym co lubią jeść, lub jakie książki najchętniej czytają. Mogłaby go nawet pocałować, gdyż we śnie wszystko było dozwolone, nie było żadnych konsekwencji.W tym momencie poczuła, że coś przysłoniło słońce i z uśmiechem otworzyła oczy gotowa zobaczyć cudowne szare oczy. To co zobaczyła było jednak czymś zupełnie innym i sprawiło, że oblał ją zimny pot. Nad nią stała ogromna postać ubrana w brązową opończę. Na głowie miała obszerny kaptur przysłaniający twarz, a z boku złowieszczo błyskał miecz. Przez jej umysł przeleciały niczym strzały z armaty dwie myśli:
" To jest mężczyzna z altanki, który śnił mi się wczoraj"
" To jego widziałam w lesie dzisiejszej nocy"
Nie miała czasu pomyśleć, że te dwa spotkania miały miejsca w zupełnie innych rzeczywistościach gdyż postać wyciągnęła do niej rękę. Dziewczyna patrzyła na silną, męską dłoń z kakofonią uczuć. Lęku, wątpliwości i ciekawości. To ostatnie wzięło górę i podała swoją, aby móc się podnieść.
Kiedy stanęli na przeciwko siebie okazało się, że jest niższa prawie o głowę i że on przetłacza ją niemal wszystkim, wzrostem, powagą i autorytetem.
Wreszcie sięgnął do kaptura i go zdjął. Patricia spodziewała się przerażającej twarzy starca, lub białej trupiej czaszki, tymczasem zobaczyła oblicze młodego mężczyzny, mniej więcej w jej wieku, o niespotykanych, jakby wschodnich rysach. Oczy jarzyły się żółtym blaskiem, otoczone ciemną oprawą przypominały dwa rozjarzone węgle w popiele. Nos, usta i brode miał bardzo męskie, wykraczające poza jego wiek, który szacowała na około 25 lat. Natomiast włosy były czarne i lśniące, spływały po opończy aż do klatki piersiowej. Jego wygląd kojarzyłby jej się z Demonem w ludzkiej skórze, gdyby nie czułość i smutek w oczach. Jeżeli jest ktoś, kto pochłonął wszystkie uczucia tego świata to jest to właśnie on.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że patrzy na niego z otwartymi ustami. Targenor uśmiechnął się delikatnie, ale oczy pozostały poważne.
- Witaj Patrcio Petit z Ludzi Lodu. Pozwól, że się przedstawię, nazywam się Targenor, wśród ludzi mówią na mnie Wędrowiec w Mroku.
Po tych słowach ukłonił się nisko nie spuszczając z niej oczu. Czuła się skołowana takim powitaniem, które nijak miało się do jej czasów. Przypomniała sobie opowiadanie Nory o Królu Ludzi Lodu i jego misji i wiedziała, że jakimś cudem stoi właśnie przed nią. Tylko myśl, że to sen pozwoliła jej zachować spokój. Uznając to za całkiem zabawne ukłoniła się również:
- Witaj, widzę, że nie muszę się przedstawiać. Natomiast o tobie też co nieco wiem, oczywiście z opowiadań mojej gadatliwej kuzynki.
Targenor wiedział, że Patrcia nie zdaje sobie sprawy z tego co się dzieje. Trwała w przekonaniu, że to wszystko jest wynikiem jej podświadomości i że nie jest prawdziwe. Tymczasem ona nie miała nic wspólnego z tym co widziała, co była projekcja Targenora i on pociągał za sznurki. Wiedział, że zaraz zachwieje jej uczuciami, wiarą i spokojem, ale czasu było mało.
- Mam ci wiele do powiedzenia, ale zanim to zrobię, musisz poznać sprawę najistotniejszą. Co ważniejsze musisz w nią uwierzyć.
Słowa te wywołały u Patrici poczucie zagrożenia. Nagle zapragnęła się obudzić, bo instynktownie wyczuwała, że coś jest nie tak. Nie miała pojęcia co Targenor chce jej powiedzieć, ale wszystkie jej zmysły nakazywały czujność. Targenor tymczasem chwycił ją delikatnie za ramiona i spojrzał w oczy;
- Musisz być gotowa na prawdę i nie wahać się w nią wierzyć. Czuje, że zaczęłaś się bać, ale uspokój się, poradzimy sobie z tym.
Patrcia westchnęła głęboko, bo nagle zrozumiała, że dzieje się coś bardzo dziwnego i że może mieć to związek z jej misją w Grastensholm, o którym mówiła Tova przed śmiercią.
- To nie jest zwykły sen prawda? A ty nie jesteś wytworem mojej wyobraźni.
- Jestem prawdziwy, ale nie jestem zwykłym człowiekiem. Jak zapewne wiesz z opowieści zostałem zaklęty tak, że moja nieśmiertelna dusza błądzi po świecie. Spotkałem się z tobą tutaj ponieważ we śnie mamy więcej czasu. może minąć rok, a na jawie śpisz w tym czasie pięć minut.
Wędrowiec w Mroku wskazał dłonią drogę prowadzącą w stronę górskiej ściany.
- Może się przejdziemy?
Największe napięcie zaczęło powoli opadać. Patricia czuła się tak, jakby od zawsze wiedziała, że jest do czegoś stworzona i teraz nadszedł jej czas. Może dlatego czuła się tak obco w realnym świecie?
Głos Targenora był czysty i głęboki, przyjemnie się go słuchało. Opowiedział Patrici o Hannie Paladin i o tym jak ostatni dzień w jej życiu sprawił, że niemal trzy stulecia później Ludzie Lodu przegrali walkę z Tengelem Złym. Zdradził też swój plan, jak do tego nie dopuścić.
- Jest sposób, abyśmy przenieśli się do tamtego fatalnego dnia i nie dopuścili do tego, aby Hanna zdradziła Tengelowi Złemu swój sen. Trudność polega na tym, że nie wejdziesz w ciało Hanny jako bierny obserwator. Musisz się nią stać, połączyć się z jej osobowością, tak abyś miała świadomość i mogła kierować nią. Hanna była bardzo mocno dotknięta złym dziedzictwem i nigdy by nie posłuchała mojej woli. Ona nie rozumiała zagrożenia, w dodatku była nie przewidywalna. Mogłaby zrobić coś głupiego i pogorszyć sprawę. To musisz być ty, w jej ciele.
Patrici przebiegły po plecach ciarki. Jak on to sobie wyobraża, że ona nagle znajdzie się w XVII wieku w ciele kogoś innego i będzie żyła życiem tej osoby? To brzmi absurdalnie...
- Musisz otworzyć umysł Patricio, wyzbyć się wątpliwości. Nie obawiaj się, to potrwa tylko ten jeden dzień, potem powrócisz do swoich czasów.
Patricia spojrzała na niego podejrzliwie;
- Jesteś tego pewien? A co jeśli już na zawsze pozostanę w jej ciele?
Targenor zatrzymał się i oznajmił stanowczo.
- Nie pozwolę na to. Nie ryzykowałbym twojego życia gdybym nie był pewny.
- Przecież Hanna może zdradzić Tengelowi złemu swój sen kiedy indziej. Mówiłeś, że on przekazywał jej swoje myśli.
Byli już pod skałą, gdzie ścieżka się nagle urywała. Pati drgnęła, kiedy głazy się rozsunęły i ukazała się jaskinia.
- Zapraszam - Powiedział Targenor i puścił dziewczynę przodem.
Weszli do skąpanego w półmroku tunelu i szli wzdłuż pięknych formacji skalnych. Obok nich leniwie płynęła rzeka, wzdłuż której wcześniej szła Patricia.
Targenor podjął przerwany wątek;
- Przejdę do tego świata razem z tobą i odrodzę się w swoim ciele tamtego dnia. Utworzę barierę pomiędzy twoim umysłem i Tengela Złego, więc nie będzie mógł się z tobą komunikować.
- A co po tym jak już wrócę?
- Bariera będzie działać cały czas. Hanna nie będzie nękana przez Tengela Złego.
Patrici nadal coś nie pasowało.
- Przecież mógłbyś to zrobić bez mojej pomocy. Po prostu przenieść się i zablokować kontakt Tengela z Hanną, do czego ja jestem potrzebna?
Zobaczyli zbliżające się światło zwiastujące wyjście z jaskini. Patricia była zbyt przejęta planami Targenora, aby zastanawiać się co jest po drugiej stronie góry.
Wędrowiec w Mroku musiał w tym momencie wyłożyć wszystkie karty na stół;
- W rodzie Ludzi Lodu rodzą się dotknięci i wybrani. Ci pierwsi mają duże predyspozycyjne do czynienia zła. Swoją magiczną moc często trwonią by siać zniszczenie. Równie często chcą służyć Tengelowi prędzej czy później.
- Tak jak może to zrobić Hanna?
- Tak. Na szczęście rodzą się także wybrani. Są to osoby obdarzone mocą, którą jednak wykorzystują w słusznej sprawie i walczą ze złem. Odznaczają się wielką wrażliwością, często zbyt mocno kochają...
Patricia spojrzała na Targenora gdyż nagle przestał mówić. Miała wrażenie, że nie chcący nawiązał do czegoś osobistego. Zdziwiła się jakie ma dostojne, ale smutne oblicze. Czekała cierpliwie aż będzie mówić dalej.
- Szukałem po świecie kogoś wybranego z Ludzi Lodu będącego równocześnie reinkarnacją Hanny po to, aby połączyć ze sobą te dwa byty, tak aby jeden mógł wpłynąć na drugi. Wreszcie odnalazłem taką osobę i jesteś nią ty.
Patricia zatrzymała się nagle zaskoczona. Na pewno musiała źle zrozumieć...
- Jak to ja? Nie jestem wybrana.
Targenor uśmiechnął się tym razem szczerzej, aż w jego oczach zobaczyła blask.
- Patricio, kiedy pierwszy raz cie ujrzałem miałaś dziesięć lat i błyszczałaś błękitnym światłem podobnie jak Nataniel, największy wybrany wśród Ludzi Lodu. Posiadasz dar widzenia przyszłości poprzez sny. Z reszta Hanna miała tę sama zdolność tylko ona była twoim przeciwległym biegunem. Jesteś wrażliwa na otoczenie, wyczuwasz świat duchów. Co prawda od śmierci rodziców twój blask nieco przygasł i nie rozwinęłaś swoich umiejętności, ale one wciąż w tobie są.
Wszystko nagle zaczęło wydawać się oczywiste i klarowne. Patrycia zrozumiała do czego została stworzona, jaki był jej cel w życiu, co jest jej przeznaczeniem.
- Więc moją misja nie jest powstrzymanie Tengela Złego - Pewnie stwierdziła Patricia - moim zadaniem jest sprawienie by Hanna przeszła na stronę dobra, aby się zmieniła, wyrzekła Tengela Złego.
Targenor skinął głową zadowolony. Nareszcie miał pewność, że Patricia wierzy w siebie i w to jakie jest jej przeznaczenie.
Oślepił ich blask słońca, kiedy wyszli z jaskini na powierzchnię. Przed nimi rozciągał się widok na rozległą równinę. Po oby jej stronach ciągnęły się po horyzont górskie pasma, ale ich końca nie było widać. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie, po którym dwa orły zataczały szerokie okręgi rzucając cień na łany zboża i traw. U podnóży gór roztaczało się pasmo lasów mieszanych. Gdzieś zza horyzontu wpływała na równinę rzeka tworząc w jej środku małe oczko wodne a następnie wpływała do jaskini, którą przyszli. Patricia nie mogła oderwać wzroku od tego pięknego krajobrazu;
Widząc to twarz Targenora rozjaśnił drugi tego spotkania uśmiech.
- Podoba ci się? - Zapytał, chociaż widząc minę dziewczyny znał dobrze odpowiedź
- To najpiękniejsze miejsce jakie w życiu dane mi było zobaczyć. Gdzie jesteśmy?
- W Dolinie Ludzi Lodu
Dziewczyna zdziwiła się bo z opowiadać wynikało, że Dolina jest otoczona ze wszystkich stron górami, a ta tutaj ciągnęła się, aż po horyzont. To spostrzeżenie rozbawiło Targenora;
- Nie zapominaj, że to nie jest prawdziwe. To moja własna wizja Doliny, chciałbym żeby właśnie tak wyglądała, otwarta na świat, bez barier, bez izolacji. Ludzie powinni czuć się tu bezpieczni, nie uwięzieni...
Dziewczyna zaczęła powoli schodzić w dół zbocza, dopiero teraz zauważyła, że gdzieniegdzie stoją niewielkie chaty.
- W takim razie gdzie są ludzie? Nie wziąłeś ich pod uwagę tworząc to miejsce?
Targenor ponownie posmutniał i popadł w zadumę. Tyle stuleci spędził w samotności, że ludzie przestali być dla niego częścią świata. Ruszył w dół za Patricią mówiąc;
- Istnieje pośród ludzi jako duch, nie tworzę z nimi społeczności. Bardzo rzadko rozmawiam z żyjącymi, głównie zawsze byli to Ludzie Lodu i to też niezbyt często.
- Mówisz tak jakbyś prowadził pogawędki ze zmarłymi - Odparła Patricia i od razu zrozumiała, że właśnie tak musi być - Przepraszam, zapewne nawet nie jestem w stanie zrozumieć twojej samotności.
Wędrowiec w Mroku nie chciał rozmawiać na temat swojej udręki. Być wśród ludzi tyle czasu, ale nie móc utworzyć z nikim więzi było jak samoudręczenie. Chciał rozwiać ponury nastrój więc wyciągnął rękę ku niebu i nagle wielki cień zawisł nad ich głowami. Jeden z orłów szybujących dookoła doliny zleciał w dół i usiadł na przedramieniu Targenora. Łypał dużym, czarnym okiem to na niego, to na Patrycję. Ona bez lęku pogłaskała miękkie pióra ptaka.
- Czy mogę też coś pokazać?
Targenor był zaciekawiony.
- Oczywiście, mogłaś to robić cały czas.
Patricia uśmiechnęła się i zwróciła twarzą do odległego horyzontu. W tym momencie na tle jasnego nieba zarysowały się jakieś maleńkie sylwetki. Im bardziej się zbliżały tym lepiej było widać jak szybko się przemieszczają. Targenor uśmiechnął się, kiedy zrozumiał co to jest. Pędziło w dolinę stado dzikich koni o pięknym, różnorodnym umaszczeniu. Tętent ich kopyt niósł się po zboczach gór i wzbijał w niebo stado ptaków. Widział też jak Patricia patrzy na nie z tęsknotą i miłością, a oczy zachodzą łzami. Wytarła je szybko i powiedziała cicho;
- Kocham konie. Mogłabym patrzeć na nie godzinami. Są tak liryczne i piękne, że zapierają dech w piersiach.
- Dlatego płaczesz?
- Nie, chociaż widok faktycznie wzrusza. Przypomniała mi się moja matka, ona też kochała konie. To była nasza wspólna pasja.
Stado zatoczyło niedaleko nich koło i zatrzymało się na ukwieconej łące. Usiedli na trawie i przyglądali się pasącym zwierzętom.
Targenor czuł się bardzo dobrze w towarzystwie Patrioci, ale nie mógł zapominać po co tak na prawdę się spotkali. Będąc we śnie mieli bardzo wiele czasu, ale ten też się kiedyś kończył. Niechętnie wstał, a Patricia za nim.
- Już czas.
R O Z D Z I A Ł 12
" Wrota"
Wędrowiec w Mroku poprowadził Patricię nad jeziorko znajdujące się w
centrum Doliny Ludzi Lodu. Spokojna dotąd tafla wody zaczęła się
delikatnie burzyć, jak gdyby pod jej powierzchnią coś żyło i zaczęło się
energicznie poruszać. Po chwili woda była już tak poruszona, że poczęła
wylewać się z brzegów, niemal pod stopy obserwujących. Targenor z
przenikliwym wzrokiem wpatrywał się w rozkołysane jezioro. Dziewczyna
domyślała się, że w tym momencie duch tworzy to, co się dzieje z wodą,
nie wiedziała tylko po co. Szybko zorientowała się, że to część jakiegoś
rytuału, gdyż jej towarzysz zaczął kreślić nad wodą znaki, zataczał
rękoma koła i mruczał przy tym jakieś niezrozumiałe dla niej słowa.
Niebo ciemniało i zerwał się wiatr, który rozbryzgiwał fale jeszcze
dalej. Krajobraz raptownie z pięknej i słonecznej doliny przemienił się w
szare pustkowie z jeziorem wyglądającym jak mały, wzburzony sztormem
ocean.
Patricią
szarpał wiatr tak bardzo, że musiała chwycić się poły płaszcza
Targenora. Próbowała przekrzyczeć hałas burzy i fal, ale jej słowa
cichły zanim wydobyły się z ust. Wędrowiec w Mroku jedną ręką
przytrzymywał dziewczynę w pasie, a drugą zamknął w pięść. W tej chwili
jezioro zaczęło wirować, najpierw powoli, a potem coraz bardziej. W
środku tej rozchwianej spirali utworzył się otwór, czarny jak oko orła.
Woda została wciągnięta do tej otchłani i teraz krążyła do jej wnętrza w
bezdenną otchłań.
- Musimy skoczyć do środka! - Wrzasnął Targenor swoim donośnym, nie znającym sprzeciwu głosem.
-
Oszalałeś? - Odkrzyknęła Patricia jeszcze mocniej uczepiona opończy.
Była pewna, że on i tak nie słyszy ani słowa - To szaleństwo, zabijemy
się.
Wędrowiec
w Mroku zdawał sobie sprawę, że iluzja jest wystarczająco rzeczywista,
żeby się bać. Czuli na sobie porywisty wiatr wymieszany z kroplami wody,
która teraz zamiast wylewać się z brzegów, była wsysana do wielkiego
otworu na środku jeziora.
- To jest brama, musimy przez nią przejść, aby się przenieść. Nic nam nie będzie Patricio, to tylko sen.
Dziewczyna
spojrzała na piękna i spokojną twarz towarzysza. Fruwające czarne włosy
przysłaniały co chwile jego przyjazne oczy. Ten wzrok dodawał jej
odwagi, ale co ważniejsze pewności, że jest bezpieczna. Kiwnęła lekko
głową na znak, że jest gotowa i z ulgą poczuła, że Targenor chwyta ją za
rękę, aby dodać odwagi. Wzięła głęboki wdech bojąc się, że się utopi,
co było nie możliwe zważywszy na nierzeczywistość tego co się działo. Po
kilku szybkich krokach skoczyli w czarną otchłań wodnej spirali.
Jeżeli ciemność by żyła, to była by taka jak teraz. Rwąca, wciągająca i rozszarpująca ciało. Wirowała by w dół i zasysała każdego kto dostanie się w jej mroczne macki. Wyciskałaby łzy samotności i pożerała je zanim by ktoś w ogóle je zobaczył. Tak myślała Patrcia, kiedy spadała coraz niżej, wgłąb jeziora. Czuła jak jakaś dziwna siła zgniata jej ciało, które zamiast bezwładnie opadać jest wsysane w dół. Mimo bardzo nie przyjemnych doznań udało jej się nieco przemyśleć wszystko co usłyszała od Targenora. Fakty przedstawiały się iście nierzeczywiście. Okaząło się, że jest wybrana i że musi przenieść się w przeszłość, odrodzić w ciele swojego poprzedniego "ja", które jakby tego było mało było obciążone złym dziedzictwem. Miała żyć w tym ciele ponieważ w jakiś niemożliwy sposób miało to wpłynąć na osobowość Hanny. Patricia musiała wpoić w nią wszystkie ludzkie, dobre wartości, by potem powrócić do swoich czasów (i swojego ciała), zostawiając Hannę jako nową, szlachetną osobę...to brzmi jak wymysł kogoś z bardzo bujną wyobraźnią. Gdyby nie to, że Wędrowiec w Mroku był na swój sposób bardzo prawdziwy i poważny, nigdy by nie uwierzyła w to co powiedział. Budził zaufanie i szacunek, nie poddawała w wątpliwość, że on widzi w tej misji jakiś sens. Właściwie to gdzie on jest? Zastanawiała się dziewczyna próbując otworzyć oczy w tej rozhulanej wodnej spirali. Czuła się jakby wsiadła do roller-Costera, który zjeżdża niemal pionowo po torze w kształcie korkociągu. Próbowała dojrzeć co znajduje się wokół niej, ale było zbyt ciemno. Nie mogła też nic powiedzieć bo bała się, że zachłyśnie się wodą. Nagle usłyszała w głowie znajomy, głęboki głos:
" Znajdujemy się teraz na drodze ku podświadomości"
Dziewczyna cieszyła się, że Targenor jej nie opuścił i że mogą rozmawiać w myślach:
" Musi ta droga być aż tak...spektakularna?"
" Taka wizualizacja ułatwi nam przejście. Za chwilę dotrzemy na pierwszy poziom"
" Rozumiem, że będziemy musieli iść dalej"
" Tak. Drugi poziom to dotarcie do naszego poprzedniego wcielenia. Trzeci to wejście w ich ciało"
Patrcia poczuła, że zwalnia. Zaczęła wolno opadać, jak gdyby wpadła do zwykłej wody i mozolnie wędrowała ku dnu, które nie ma końca. Widziała w mroku odległe światełko, ale nie zmierzała ku niemu. Jej celem była jeszcze czarniejsza ciemność, która majaczyła pod stopami. Dziwiła się, że nie widzi Targenora. Gdzie on się podziewa?
Wpatrywała się w jasne światło majaczące gdzieś w dali niczym odległe okno w ciemnej piwnicy:
" To jest pierwszy poziom?"
"Tak"
Patricia odetchnęła z ulgą, że nie jest sama. Targenor mógł z łatwością czytać w jej myślach, ale nie chciał tego robić. Był zbyt szlachetny by wtargnąć w jej prywatność. Natomiast nawet bez szperania w jej głowie mógł odgadnąć, że się boi i że liczy na jego wsparcie, a on postanowił jej nie zawieść nigdy. Czuł, że jest jej to winien, za to, że zaburzył jej spokojne, choć nie spełnione życie. Wtargnął z butami do jej świata i wyrwał ją, aby wykorzystać w walce z Tengelem Złym. Targenor czuł się w obowiązku zapewnić Patrici opiekę i dozgonną wdzięczność, nawet jeśli misja się nie powiedzie. Tak jak kiedyś był opiekunem Vatlego, chłopca z Ludzi Lodu, tak teraz stał się opiekunem Patrici Petit.
" To jasne światło to podświadomość wyższego stopnia. Znajdujesz się tu, kiedy masz prorocze sny"
Wyjaśnił Targenor.
Dziewczyna przyglądała się z zaciekawieniem jasności i miała wrażenie, że gdzieś wśród tej mlecznobiałej poświaty poruszają się jakieś kształty. Nie zdążyła się przyjrzeć bo nagle poczuła, że znowu przyspiesza i coś ciągnie ją w dół, wsysa w pustkę. Przypominało to jazdę pokręcona windą, która zatrzymuje się na konkretnych piętrach, na których nikt nie wsiada, a ona musi wysiąść na ostatnim. Chyba, że...
" Targenorze"
" Tak?"
" Czy trzeci poziom jest ostatni?"
" Nie. Istnieje ich więcej, ale niestety nie posiadłem wiedzy o pozostałych. Mogę się tylko domyślać, jak wielką ingerencją we wszechświat mogą być pozostałe. To co teraz robimy, jest już dostatecznym zachwianiem porządku życia i śmierci. I gdyby losy świata nie były zagrożone, nigdy bym się na coś takiego nie zdecydował"
Targenor widział ilu ludzi ginęło za sprawą ataków terroryzmu, wojen i kataklizmów. Był pewien, że Tengel Zły sięga swoimi szponami po całe zło tego świata i pociąga za sznurki z bardzo dobrze ukrytej kryjówki. Król Ludzi Lodu rozważał tysiące sposobów na powstrzymanie swojego ojca, złego czarnoksiężnika, na próżno, głównie dlatego, że nie wie gdzie go szukać. Tylko zmiana biegu historii mogłaby zapobiec nieszczęściom, mocno w to wierzył i nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłoby się nie udać. Że to wszystko na próżno.
Ponownie zaczęli zwalniać, a ich oczom ukazała się jasno czerwona łuna światła. Każde z nich wiedziało, że za nią kryje się ich poprzednie ja, ktoś kim kiedyś byli, ale o tym nie pamiętają. Jednak to nie tu mieli wysiąść w tej przedziwnej, mrocznej podróży. Ich celem było coś głębszego, skrytego jeszcze głębiej w płaszczyznach podświadomości. Dlatego po krótkiej chwili znowu runęli w dół, jak szmaciane lalki wrzucone do kanału, który nie ma końca.
Tym razem podróż trwała dłużej i Patricia czuła, że nie przebiega już pionowo w dół, ale bardziej na skos i że nie raz pokonała jakieś nie duże zakręty. Ciężko było coś dostrzec w mroku, były to raczej nikłe odczucia, niezbyt zresztą przyjemne dla żołądka. Dziewczyna czuła się też cięższa, tak jakby działało na nią większe ciśnienie. Niby logiczne skoro się jest coraz niżej, ale przecież nie są w prawdziwym świecie, skąd więc takie realne doznania? Z drugiej strony nieraz podczas zwykłego snu czuła głód, pragnienie czy ból, więc czemu teraz nie miała by czuć zmiany ciśnienia i mdłości...
Targenor wyczuwał, że zbliżają się do końca ich wędrówki jeszcze zanim zobaczył pod sobą platformę. Nie było tu światła, tak jak poprzednio, a jedynie szara mgła, zwiastująca "piętro".
Stanął na czymś na kształt skalnej kładki i czekał. Po chwili usłyszał myśli Patrici;
" Stoję na jakieś skale Targenorze. Jak dobrze poczuć grunt pod nogami"
" To jest kres naszej podróży. Teraz się rozdzielimy. Ja odrodzę się w miejscu spoczynku Tengela Złego, tuż przy jego jaskini i będę tam czuwać. Ty obudzisz się w pokoju Hanny"
" Skąd będę wiedzieć co robić i co mówić? Jak mam się zachowywać wśród innych ludzi skoro ich nie znam?"
" Tym się nie przejmuj. Wspomnienia i wiedza, którą posiada Hanna będziesz mieć także i ty. Będziesz znać wszystko to co ona zna"
" To brzmi tak abstrakcyjnie, ale ufam twojej wiedzy. Targenorze...
Wędrowiec w Mroku wyczuł smutek w jej głosie:
"Tak?"
" Czy jeszcze cie kiedyś zobaczę?"
Dawno wygasłe uczucie tęsknoty zamajaczyło w duszy Targenora. Cisza trwała zbyt długo, by Patricia nie zrozumiała odpowiedzi nawet bez słów. W końcu jednak w jej głowie usłyszała:
" Bardzo bym tego chciał"
Wyglądało na to, że się żegnają, być może na zawsze. Dziewczyna przełknęła ślinę gotowa na nieznane. Tylko uparte uczucie, że tak właśnie miało być pozwoliło jej stawić czoła tej misji. Przed nią otworzyły się jakieś jarzące się wrota, a w nich błękitne światło. Było pewne, że musi do nich wejść. Zanim to zrobiła obróciła głowę i dostrzegła takie same światło trochę dalej. Rzucało bladą lunę na płaszcz jej towarzysza, tak że w końcu mogła go zobaczyć. Odwrócił do niej głowę, a oczy błyszczały błękitnym blaskiem wrót.
" Pamiętaj, że zawsze będę cię chronić. Żegnaj Patricio"
Po tych słowach zniknął wewnątrz błękitu, który rozbłysnął na moment, a potem przygasł i zniknał.
Dziewczyna otarła jedną samotną łzę, która nie wiedzieć czemu spłynęła jej nagle po policzku i przeszła przez wrota do innego, nieznanego jej świata.
Jeżeli ciemność by żyła, to była by taka jak teraz. Rwąca, wciągająca i rozszarpująca ciało. Wirowała by w dół i zasysała każdego kto dostanie się w jej mroczne macki. Wyciskałaby łzy samotności i pożerała je zanim by ktoś w ogóle je zobaczył. Tak myślała Patrcia, kiedy spadała coraz niżej, wgłąb jeziora. Czuła jak jakaś dziwna siła zgniata jej ciało, które zamiast bezwładnie opadać jest wsysane w dół. Mimo bardzo nie przyjemnych doznań udało jej się nieco przemyśleć wszystko co usłyszała od Targenora. Fakty przedstawiały się iście nierzeczywiście. Okaząło się, że jest wybrana i że musi przenieść się w przeszłość, odrodzić w ciele swojego poprzedniego "ja", które jakby tego było mało było obciążone złym dziedzictwem. Miała żyć w tym ciele ponieważ w jakiś niemożliwy sposób miało to wpłynąć na osobowość Hanny. Patricia musiała wpoić w nią wszystkie ludzkie, dobre wartości, by potem powrócić do swoich czasów (i swojego ciała), zostawiając Hannę jako nową, szlachetną osobę...to brzmi jak wymysł kogoś z bardzo bujną wyobraźnią. Gdyby nie to, że Wędrowiec w Mroku był na swój sposób bardzo prawdziwy i poważny, nigdy by nie uwierzyła w to co powiedział. Budził zaufanie i szacunek, nie poddawała w wątpliwość, że on widzi w tej misji jakiś sens. Właściwie to gdzie on jest? Zastanawiała się dziewczyna próbując otworzyć oczy w tej rozhulanej wodnej spirali. Czuła się jakby wsiadła do roller-Costera, który zjeżdża niemal pionowo po torze w kształcie korkociągu. Próbowała dojrzeć co znajduje się wokół niej, ale było zbyt ciemno. Nie mogła też nic powiedzieć bo bała się, że zachłyśnie się wodą. Nagle usłyszała w głowie znajomy, głęboki głos:
" Znajdujemy się teraz na drodze ku podświadomości"
Dziewczyna cieszyła się, że Targenor jej nie opuścił i że mogą rozmawiać w myślach:
" Musi ta droga być aż tak...spektakularna?"
" Taka wizualizacja ułatwi nam przejście. Za chwilę dotrzemy na pierwszy poziom"
" Rozumiem, że będziemy musieli iść dalej"
" Tak. Drugi poziom to dotarcie do naszego poprzedniego wcielenia. Trzeci to wejście w ich ciało"
Patrcia poczuła, że zwalnia. Zaczęła wolno opadać, jak gdyby wpadła do zwykłej wody i mozolnie wędrowała ku dnu, które nie ma końca. Widziała w mroku odległe światełko, ale nie zmierzała ku niemu. Jej celem była jeszcze czarniejsza ciemność, która majaczyła pod stopami. Dziwiła się, że nie widzi Targenora. Gdzie on się podziewa?
Wpatrywała się w jasne światło majaczące gdzieś w dali niczym odległe okno w ciemnej piwnicy:
" To jest pierwszy poziom?"
"Tak"
Patricia odetchnęła z ulgą, że nie jest sama. Targenor mógł z łatwością czytać w jej myślach, ale nie chciał tego robić. Był zbyt szlachetny by wtargnąć w jej prywatność. Natomiast nawet bez szperania w jej głowie mógł odgadnąć, że się boi i że liczy na jego wsparcie, a on postanowił jej nie zawieść nigdy. Czuł, że jest jej to winien, za to, że zaburzył jej spokojne, choć nie spełnione życie. Wtargnął z butami do jej świata i wyrwał ją, aby wykorzystać w walce z Tengelem Złym. Targenor czuł się w obowiązku zapewnić Patrici opiekę i dozgonną wdzięczność, nawet jeśli misja się nie powiedzie. Tak jak kiedyś był opiekunem Vatlego, chłopca z Ludzi Lodu, tak teraz stał się opiekunem Patrici Petit.
" To jasne światło to podświadomość wyższego stopnia. Znajdujesz się tu, kiedy masz prorocze sny"
Wyjaśnił Targenor.
Dziewczyna przyglądała się z zaciekawieniem jasności i miała wrażenie, że gdzieś wśród tej mlecznobiałej poświaty poruszają się jakieś kształty. Nie zdążyła się przyjrzeć bo nagle poczuła, że znowu przyspiesza i coś ciągnie ją w dół, wsysa w pustkę. Przypominało to jazdę pokręcona windą, która zatrzymuje się na konkretnych piętrach, na których nikt nie wsiada, a ona musi wysiąść na ostatnim. Chyba, że...
" Targenorze"
" Tak?"
" Czy trzeci poziom jest ostatni?"
" Nie. Istnieje ich więcej, ale niestety nie posiadłem wiedzy o pozostałych. Mogę się tylko domyślać, jak wielką ingerencją we wszechświat mogą być pozostałe. To co teraz robimy, jest już dostatecznym zachwianiem porządku życia i śmierci. I gdyby losy świata nie były zagrożone, nigdy bym się na coś takiego nie zdecydował"
Targenor widział ilu ludzi ginęło za sprawą ataków terroryzmu, wojen i kataklizmów. Był pewien, że Tengel Zły sięga swoimi szponami po całe zło tego świata i pociąga za sznurki z bardzo dobrze ukrytej kryjówki. Król Ludzi Lodu rozważał tysiące sposobów na powstrzymanie swojego ojca, złego czarnoksiężnika, na próżno, głównie dlatego, że nie wie gdzie go szukać. Tylko zmiana biegu historii mogłaby zapobiec nieszczęściom, mocno w to wierzył i nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłoby się nie udać. Że to wszystko na próżno.
Ponownie zaczęli zwalniać, a ich oczom ukazała się jasno czerwona łuna światła. Każde z nich wiedziało, że za nią kryje się ich poprzednie ja, ktoś kim kiedyś byli, ale o tym nie pamiętają. Jednak to nie tu mieli wysiąść w tej przedziwnej, mrocznej podróży. Ich celem było coś głębszego, skrytego jeszcze głębiej w płaszczyznach podświadomości. Dlatego po krótkiej chwili znowu runęli w dół, jak szmaciane lalki wrzucone do kanału, który nie ma końca.
Tym razem podróż trwała dłużej i Patricia czuła, że nie przebiega już pionowo w dół, ale bardziej na skos i że nie raz pokonała jakieś nie duże zakręty. Ciężko było coś dostrzec w mroku, były to raczej nikłe odczucia, niezbyt zresztą przyjemne dla żołądka. Dziewczyna czuła się też cięższa, tak jakby działało na nią większe ciśnienie. Niby logiczne skoro się jest coraz niżej, ale przecież nie są w prawdziwym świecie, skąd więc takie realne doznania? Z drugiej strony nieraz podczas zwykłego snu czuła głód, pragnienie czy ból, więc czemu teraz nie miała by czuć zmiany ciśnienia i mdłości...
Targenor wyczuwał, że zbliżają się do końca ich wędrówki jeszcze zanim zobaczył pod sobą platformę. Nie było tu światła, tak jak poprzednio, a jedynie szara mgła, zwiastująca "piętro".
Stanął na czymś na kształt skalnej kładki i czekał. Po chwili usłyszał myśli Patrici;
" Stoję na jakieś skale Targenorze. Jak dobrze poczuć grunt pod nogami"
" To jest kres naszej podróży. Teraz się rozdzielimy. Ja odrodzę się w miejscu spoczynku Tengela Złego, tuż przy jego jaskini i będę tam czuwać. Ty obudzisz się w pokoju Hanny"
" Skąd będę wiedzieć co robić i co mówić? Jak mam się zachowywać wśród innych ludzi skoro ich nie znam?"
" Tym się nie przejmuj. Wspomnienia i wiedza, którą posiada Hanna będziesz mieć także i ty. Będziesz znać wszystko to co ona zna"
" To brzmi tak abstrakcyjnie, ale ufam twojej wiedzy. Targenorze...
Wędrowiec w Mroku wyczuł smutek w jej głosie:
"Tak?"
" Czy jeszcze cie kiedyś zobaczę?"
Dawno wygasłe uczucie tęsknoty zamajaczyło w duszy Targenora. Cisza trwała zbyt długo, by Patricia nie zrozumiała odpowiedzi nawet bez słów. W końcu jednak w jej głowie usłyszała:
" Bardzo bym tego chciał"
Wyglądało na to, że się żegnają, być może na zawsze. Dziewczyna przełknęła ślinę gotowa na nieznane. Tylko uparte uczucie, że tak właśnie miało być pozwoliło jej stawić czoła tej misji. Przed nią otworzyły się jakieś jarzące się wrota, a w nich błękitne światło. Było pewne, że musi do nich wejść. Zanim to zrobiła obróciła głowę i dostrzegła takie same światło trochę dalej. Rzucało bladą lunę na płaszcz jej towarzysza, tak że w końcu mogła go zobaczyć. Odwrócił do niej głowę, a oczy błyszczały błękitnym blaskiem wrót.
" Pamiętaj, że zawsze będę cię chronić. Żegnaj Patricio"
Po tych słowach zniknął wewnątrz błękitu, który rozbłysnął na moment, a potem przygasł i zniknał.
Dziewczyna otarła jedną samotną łzę, która nie wiedzieć czemu spłynęła jej nagle po policzku i przeszła przez wrota do innego, nieznanego jej świata.
R O Z D Z I A Ł 13
"Pierwszy Krok"
Nagle się obudziła. Leżała odkryta na łóżku i instynktownie czuła, że
jest po prostu u siebie w pokoju w Grastensholm. Było bardzo wcześnie
rano, więc wszystko było skąpane w rozrzedzonym mroku, który nie dawał
już rady przysłonić konturów mebli. Nie podnosząc głowy poruszała oczami
bojąc się co zobaczy. Rozróżniła dużą, szeroką szafę, stolik z
krzesłem, oraz okno. Nagle zrozumiała, że nie pamięta czy zasłony były
takie same jak wczoraj, a krzesło stało w tym samym miejscu. Poczuła
skurcz w żołądku. Stolik znajdował się po innej stronie i nie było na
nim kwiatów. Serce zaczęło bić mocniej, kiedy zauważyła, że na ścianach
nie widać tapety, a w pokoju czuć zapach stęchlizny i kurzu. Coś było
nie tak.
Bała się ruszyć. Nie chciała się przekonywać, czy jest nadal sobą, czy
może jej dusza jest już zamknięta w ciele kogoś innego. Jeszcze chwile
temu była przekonana, że oto spełnia swoje życiowe zadanie, a teraz
pragnęła by to wszystko było tylko zwykłem snem. Najgorszy był fakt, że
czuła podskórnie, że oto się stało to, o czym mówił Targenor. Leży w nie
swoim łóżku, nie w swoim pokoju i nie swoim ciele. Zanim wstała
próbowała wczuć się w swoje członki, ale nie zarejestrowała różnicy.
Nogi, ręce, całe ciało odczuwała tak samo. Włosy! Po włosach na pewno
pozna. Spojrzała na kosmyk leżący na jej piersi. Był długi, prosty i
czarny, tak jak jej własny. Czyżby faktycznie to wszystko było jej
wymysłem? Wzrok zdążył już przywyknąć do półmroku i Patrycia widziała
teraz pokój znacznie wyraźniej. Nie był taki jak go zostawiła wczoraj
przed spaniem. Ściany były gołe, pozbawione wzorzystej tapety, a okno
przysłaniała ciężka, bordowa zasłona, którą Patricia widziała pierwszy
raz na oczy. Nie wytrzymała napięcia i usiadła na łóżku, a wokół niej
uniósł się nie znany zapach.
Czuła się zrezygnowana i bezradna.
Pokój wywoływał u niej uczucie klaustrofobii, zamknięcia, jak gdyby
znajdowała się w celi, chociaż z drugiej strony czuła, że to tu może
czuć się bezpiecznie. Dziwiła się tym odczuciom, ich pochodzeniu i
bezpodstawności. Uczucie zamieniło się w podekscytowanie. Jej myśli
zaczęły stanowić jakiś dziwny chaos, mieszankę pesymizmu z optymizmem,
strachu przed kolejnym dniem z ciekawością co on przyniesie. Dziewczyna
spuściła nogi z łóżka. Patrzyła na lustro, które majaczyło z boku gładką
taflą odbijającą szarą ścianę na przeciwko. Mogłaby podejść i raz na
zawsze się przekonać kim jest, mieć dowód na to, że jej misja właśnie
się zaczęła. Przełknęła ślinę i nie spuszczała wzroku z lustra. Położyła
stopy na zimnej, nagiej podłodze, na której jeszcze wczoraj leżał
miękki dywan. Na sztywnych nogach stanęła na przeciwko zwierciadła.
Przez krótką chwilę sądziła, że widzi w nim po prostu siebie. W mroku
odnalazła czarne, długie włosy, szczupłe ciało i swoje rysy twarzy.
Podeszła bliżej mrużąc oczy i po kilku chwilach poczuła, że jej kolana
się uginają, a ona siada na podłogę nie odrywając wzroku od swojego
odbicia.
Wyglądała strasznie. Włosy miała nadal długie i
czarne, ale skołtunione i pozbawione blasku. Twarz miała ostrzejsze
rysy, w których tkwiły obgryzione usta. Jej ciało przypominało szkielet,
z obojczykami jak wieszak i kończynami jak patyki. Wyglądała jakby nie
jadła przez tydzień, do tego ta szara jak kamień skóra. Jednak to nie
było najgorsze. Patrzyły na nią zapadnięte oczy, koloru siarki,
pozbawione blasku, ale złowrogie. Przypominały oczy Targenora, ale jego
wzrok wyrażał troskę i dobro, natomiast oczy patrzące z lustra
wywoływało ciarki na plecach.
- Wyglądam jak upiór - Podsumowała
na głos Patricia i odwróciła się plecami do swojego szpetnego odbicia.
Usiadła na podłodze, podkuliła nogi i chwyciła się za głowę. Czuła się
dziwnie. Wiedziała, że może się tego spodziewać, bo Hanna była obciążona
złym dziedzictwem, a ich wygląd zwykle budził grozę, ale TO było tak
straszne, że zaczęła żałować. Mogła zostać w domu, spędzać udane wakacje
poznając nowych ludzi, rozmawiać z nimi i być może zakochać się w kimś
wyjątkowym. Na przykład Arturze...nie zdążyła z nim nawet porozmawiać,
wymienili przecież tylko kilka zdań!
Czuła jak rośnie w niej
gniew, rezygnacja i frustracja. Była jak ofiara, którą wykorzystano i
pozbawiono wszelkich praw, która nie ma prawa głosu, bo jest tylko
brzydkim, nic nie wartym robakiem tej ziemi!
Patricia nagle
drgnęła. Oblał ją zimny pot, kiedy zrozumiała, że siedzi na ziemi i
obgryza paznokcie aż do krwi. Krzyknęła. Zerwała się na równe nogi i z
przerażeniem patrzyła na swoje dłonie, po których spływała krew.
Co się ze mną dzieje? Jak mogłam zrobić coś takiego? Skąd we mnie takie straszne, samolubne myśli?
Nagle
ją olśniło. To nie były jej odczucia, tylko Hanny. Targenor ostrzegał,
że ich osobowości będą się przenikać i mieć na siebie wpływ. Tylko od
Patrici zależy, która z nich przejmie kontrolę. Musi się wziąć w garść i
zdominować Hannę inaczej misja się nie powiedzie i nie wiadomo jak się
skończy jej podróż...może samobójstwem?
Patricia wzięła głęboki
oddech i powoli wypuściła powietrze. starając się stłumić ból pulsujący w
palcach i oczyścić umysł. Podeszła do lustra i jeszcze raz spojrzała na
swoje odbicie. Nie napawało jej już odrazą, tylko współczuciem. Do oczy
napłynęły jej łzy, gdyż stała przed nią zaniedbana, wychudzona młoda
kobieta o spojrzeniu proszącym o pomoc. Po swoim wyglądzie od razu
zrozumiała kilka ważnych problemów dręczących Hanny. Bezsenność,
jadłowstręt i rezygnacja z życia. O ile można było zaradzić dwóm
pierwszym kwestią, to ta ostatnia była skomplikowana i wymagała dłuższej
ingerencji i zaangażowania. Mimo to chciała spróbować. Wiedziała, że
nie spocznie póki Hanna nie odzyska woli życia i nie stanie się częścią
społeczeństwa. Uśmiechnęła się, że jej myśli powróciły na dobrze jej
znane tory, bez tego samo-destrukcyjnego narzekania. Odbicie w lutrze
też się uśmiechnęło i był to zaiste wyjątkowy widok.
Nareszcie uspokojona zaczęła się rozglądać po pokoju. Było to nie
wątpliwie to samo pomieszczenie, w którym spała już od kilku dni, tylko
trzy wieki wcześniej. Wszystko było dosyć ponure i zapuszczone, widać,
że nikt tu nie sprzątał od bardzo dawna. W powietrzu czuć było kurz i
stęchliznę, więc Patricia podeszła do okna i otworzyła je na oścież, aby
trochę przewietrzyć. Wdychała rześką woń poranka i dziwiła się, że w
tych czasach zupełnie inaczej wszystko pachnie.
Nagle ktoś zapukał
do drzwi i ten dźwięk wywołał w Patrici uczucie gniewu. Znowu ktoś jej
musi przeszkadzać, nigdy nie dadzą jej spokoju. Dziewczyna zamknęła oczy
i starała się stłumić w sobie ponure myśli. Podeszła na sztywnych
nogach do drzwi i nacisnęła na klamkę. Nie otworzyły się, gdyż były
zamknięte na klucz. Na szczęście tkwił on w zamku, więc szybko go
przekręciła. Otworzyła drzwi na oścież, a za nimi stała młoda, zlękniona
kobieta z tacą w drżących rękach. Stały przez chwilę nic nie mówiąc.
Pokojówka bała się odezwać i pragnęła jak najszybciej odejść, a Pati
zwalczała w sobie chęć wyrwania tacy i zatrzaśnięcia drzwiami przed
nosem młodej dziewczyny. Służąca miała cały czas spuszczoną głowę i
patrzyła na swoje pantofle, modląc się by Hanna miała dziś lepszy humor
niż ostatnio, kiedy rzuciła jej tacą prosto w twarz. Gdyby jednak
podniosła wzrok ujrzałaby coś, czego nigdy wcześniej nikt nie widział -
uśmiech Hanny
- To dla mnie?- zapytała Patricia.
- Tak panienko Hanno. Panienki ulubione śniadanie - Odpowiedziała pokojówka nadal nie podnosząc głowy.
Patricia sięgnęła po naczynie smakowicie pachnące jajkami i świeżym chlebem.
- Wygląda wspaniale, dziękuje.
W
tym momencie pokojówka zrobiła oczy okrągłe jak spodki i z szeroko
otwartymi ustami powoli uniosła głowę. Patrzyła na Patricię jakby
zobaczyła ducha i wyglądała przy tym całkiem niemądrze. Patricia
domyśliła się, że musiała wywołać sensację swoim zachowaniem, a przecież
nic szczególnego nie zrobiła. Pokojówka szepnęła - smacznego - i wciąż
nie mrugając, sztywna jak słup soli poszła w stronę schodów, więc Pati
zamknęła drzwi i położyła tacę na stoliku. Usłyszała nagle donośne
wołanie pokojówki;
- Pani Baronowo! Pani Baronowo! Muszę Wam coś powiedzieć! Gdzie jest pani Baronowa?
Wołanie po chwili się oddaliło, ale dziewczyna usłyszała jeszcze jakieś inne, zaciekawione głowy. Potem cisza.
Chyba
narobiłam zamieszania, ale tyle hałasu o zwykłe "dziękuję"?
Zastanawiała się Patricia wkładając do ust pyszną jajecznicę. Niestety
jak tylko przełknęła kęs jej ciałem wstrząsną skurcz. Odłożyła łyżkę i
chwyciła się za brzuch. Hanna musiała nie jeść bardzo wiele dni i
organizm sam już odmawiał pokarmu. Upiła łyk mleka i to trochę pomogło.
Westchnęła zrezygnowana, że nie może zjeść normalnie śniadania. Wypiła
napók do końca i czuła się najedzona, pyszne jajka będą musiały poczekać
inaczej jej żołądek może wszystko zwrócić.
W momencie, kiedy
Patricia odstawiła kubek na stół drzwi się otworzyły i stanęła w nich
kobieta. Mogła mieć na oko z 60 lat, była wytwornie, ale stonowanie
ubrana i miała piękne, długie miedziane włosy przyprószone siwizną. Z
jej błękitnych oczu biła nie tylko mądrość i życiowe doświadczenia, ale
także wzruszenie. Łamiącym się głosem powiedziała;
- Hanno, dobrze się czujesz?
Umysł
Patrici zalał potok informacji. Do mojego pokoju weszła moja prababka
Liv. To, że jest baronową nie oznacza, że może bez pukania tu wchodzić.
Co prawda jest najbardziej znośna ze wszystkich i ma sporo oleju w
głowie, by mnie nie drażnić, ale gdybym chciała ją widzieć, to bym po
prostu zawołała. Z reszta do czego ona mi w ogóle jest potrzebna, nie
potrafiła mi nigdy w niczym pomóc, więc równie dobrze mogłoby jej nie
być.
Te wszystkie myśli przeleciały przez głowę Patrici jak
piorun. Dziewczyna nie mogła zrozumieć jak można być takim egoistycznym i
okrutnym w osądach. Widząc szczerą i dobroduszną twarz swojej babki
szybko zniszczyła w sobie rosnącą złość i jej twarz przybrała łagodny
wyraz. Było jej wstyd, że mogła tak potwornie traktować kogoś tak
wspaniałego jak Liv, zapominając, że to przecież nie ona była tą złą
istotą. Nie zastanawiając się długo podeszła do baronowej i przytuliła
ją szepcząc "Przepraszam". To jedno małe słowo, było dla Liv jak
trzęsienie ziemi, które zwala z nóg i gdyby Pati jej mocno nie trzymała
niechybnie osunęłaby się na ziemię. Do oczu popłynęły łzy. Usta drżały
ze wzruszenia, które ścisło też gardło. Patricia czuła, że pęka w niej
jakaś tama i zalewa całe ciało spłukując złe myśli, jak nie pożądany
bród. Zrobiła pierwszy krok, który przybliżył ją do zbawienia obciążonej
złym dziedzictwem duszy Hanny Paladin.
R O Z D Z I A Ł 14
" Nareszcie razem"
Jadły razem śniadanie, a Liv nie mogła uwierzyć w to, jak bardzo jej
wnuczka się zmieniła. To wyglądało tak, jakby obudziła się zupełnie
nową osobą. Co prawda wciąż dało się wyczuć lekko rozgoryczony i
zrezygnowany ton w jej głosie, ale było widać, że całą sobą próbuje go
zwalczyć. Tylko jak to się mogło stać? Baronowa nie potrafiła tego
wytłumaczyć, chyba że...jedynym wyjściem była ingerencja duchów Ludzi
Lodu, lub jakieś innej nieziemskiej istoty. Hanna niewątpliwie dostała
drugą szansę, co oznaczało, że jest pod szczególna opieką kogoś
potężnego. Baronowa już dawno nie była taka szczęśliwa jak teraz, a ta
radość miała się jeszcze pomnożyć, kiedy Hanna porozmawia ze swoimi
rodzicami i ze swoją młodszą siostrą. Dziewczynka miała 10 lat i
nazywała się Villemo. Kiedy się urodziła Hanna była ośmioletnim
podlotkiem, czuła złość i odrazę do kolejnego dziecka Gabrielli i często
trzeba było niemal izolować je od siebie, by nie doszło do
nieszczęścia. Villemo rosła i wykazywała dosyć porywczy, acz
nieszkodliwy temperament. Potrafiła skutecznie się bronić przed
docinkami Hanny i nieraz dziewczynki wymieniały się coraz to "lepszymi"
wyzwiskami. Normalną rzeczą było, że młodsza brała przykład ze
starszej, co było zupełnie nie po myśli Gabrieli i Kaleba. Ostatnią
rzeczą, której pragnęli było to, żeby Hanna miała jakikolwiek wpływ na
Villemo. Szczególnie, że dziewczynka miała bardzo wrażliwe serce i wiele
w sobie dobroci. Była jak mały elf, którego wszędzie pełno i który
kocha wszystko wokół, ekscytuje się każdym elementem świata. Z tego
powodu, kiedy Villemo skończyła 9 lat pozwolono jej pojechać ze swoją
równie szaloną babcią Cecylią do Kopenhagi, gdzie miała pobierać nauki
etyki i języka. Przez ten czas wierzono, że Hannie minie najbardziej
burzliwy okres w jej życiu, a gdy siostra wróci, będą potrafiły żyć ze
sobą w zgodzie. Brano pod uwagę też taką możliwość, że obciążona złym
dziedzictwem córka Gabrieli nadal będzie sprawiać kłopoty, wtedy Villemo
przyjedzie tylko na święta i wróci do Kopenhagi. Była to trudna
decyzja, ale innego wyjścia nie było, sprawa była zbyt poważna.
Liv
odłożyła pusty talerz i wytarła usta serwetką. Mimo, że widziała w
Hannie szokującą zmianę nadal bała się otwarcie z nią rozmawiać. Zbyt
długo trwało to ich zwariowane życie "razem, a jednak osobno":
-
Wczoraj wieczorem przyjechała w odwiedziny twoja siostra. Villemo bardzo
chciałaby cię zobaczyć, ledwie ją powstrzymaliśmy by nie przybiegła do
ciebie w środku nocy. Myślę, że bardzo za tobą tęskniła.
Patrycje
ogarnął kolejny mętlik w głowie. "Pamiętała" Villemo, jaką małą,
drażniącą i wszędzie węszącą wścibską dziewczynę, która wiecznie ją
zaczepiała i która chodziła za nią krok w krok. Strasznie to denerwowało
Hannę, więc wyzywała ją na wszelkie możliwe sposoby i odtrącała.
Zabraniała do siebie mówić, wchodzić do jej pokoju i plątać się pod
nogami. A ta głupia smarkula nie robiła sobie nic z jej gróźb i
bezczelnie nadal zawracała głowę z tym swoim słodkim uśmieszkiem. Hanna
nie mogła wprost pojąć dlaczego wszyscy tak bardzo się zachwycali tą
smarkulą. A teraz wszystko się zacznie od nowa.
Patricia spuściła
wzrok i bała się odezwać. Pod żadnym pozorem nie chciała być niemiła,
ale uczucia, które do niej napłynęły były tak silne, że ledwo potrafiła
się im oprzeć. Liv zauważyła tą nagłą zmianę. Chwyciła dziewczynę za
dłoń, aby dodać jej otuchy w walce z samym sobą
- Hanno, wiem, że
między tobą a Villemo nie układało się najlepiej, ale daj jej szansę.
Oby dwie jesteście już na tyle duże, że możecie dojść do porozumienia.
-
Nie wiem co o tym myśleć - Posumowała swoje odczucia Patricia, bo w
istocie mętlik w jej głowie był przeogromny - Może powinnam ją zobaczyć i
wtedy będę wiedzieć co czuję.
Liv uśmiechnęła się:
-
Oczywiście, ale najpierw powinnaś się zobaczyć z rodzicami, nie uważasz?
Musimy się pospieszyć, gdyż za godzinę msza przedświąteczna.
Patricię wzdrygnęło na myśl o kościele. Wyciszyła jednak złość i odpowiedziała niepewnie, ale spokojnie;
-
Dobrze, więc zejdę po prostu do salonu, ale wolałabym żeby byli tam
tylko oni. Nie wiem jak zniosę nagłe przebywanie w tłumie, nie chce
robić sensacji.
Liv doskonale to zrozumiała i oświadczyła, że wszystkim się zamię.
-
Zejdź na dół powiedzmy...za pół godziny. Przez ten czas opowiem
Gabrierli i Kalebowi o czym dzisiaj rozmawiałyśmy, wolałabym żeby nie
przeżyli szoku widząc cię nagle taką odmienioną.
Liv ścisnęła jeszcze Patrici dłoń w geście otuchy, wstała od stolika, zabrała naczynia i wyszła.
W salonie Grastensholm panował istny harmider. Pokojówka, która
zanosiła Hannie śniadanie z ożywieniem tłumaczyła coś grupce ludzi,
którzy zgromadzili się przy jadalnym stole. Najbliżej schodów siedziała
synowa Liv - Irja, obok niej jej syn Mattias, który był medykiem,
trzymał za rękę żonę Hildę. Ich jasnowłosa córeczka jeszcze smacznie
spała w łóżku, nie zdając sobie sprawy z tego co się dzieje. Wszyscy
zastanawiali się, o co właściwie chodzi z tą przemianą Hanny i było
kilka osób, którym trudno było w to uwierzyć. Liv patrząc na
zgromadzenie żałowała, że jej ukochany brat Are odszedł, on zawsze umiał
przewodzić ludźmi i teraz zapewne wygłaszałby jakąś mądrą mowę
zagłuszając ten chaotyczny jazgot. Schodząc ze schodów spotkała Gabrielę
i Kaleba, którzy właśnie mieli iść do swojej córki, aby zobaczyć na
własne oczy, czy opowieści służącej to prawda. Starsza baronowa
zatrzymała ich na schodach:
- Byłam u Hanny przed chwilą i
potwierdzam, że Anna mówi prawdę. To się wydaje nie prawdopodobne, ale
wasza córka wydaje się całkowicie odmieniona. Ona...mnie przeprosiła -
Wyjaśniła Liv ledwo powstrzymując płacz.
Gabriella musiała chwycić
się poręczy, a Kaleba ogarnęło takie podniecenie, że od razu chciał
ruszyć do córki ją zobaczyć, ale Liv go powstrzymała:
- Wybacz
Kalebie, wiem, że nikt inny jak wy powinniście teraz być u niej, ale
Hanna prosiła aby poczekać na nią na dole. Zejdzie z wami porozmawiać,
ale prosiła żebyście to byli tylko wy.
Kaleb oczywiście zrozumiał tą decyzje.
- To wspaniale, zaraz się wszystkim zajmę, nie traćmy czasu.
Jako,
że Kaleb nie czuł się zobowiązany, aby rozsadzać domowników po katach,
zwrócił się o pomoc do swojego przyjaciela Mattiasa. Rudowłosy lekarz od
razu dyskretnie poprosił wszystkich, aby zajęli się przygotowaniami do
mszy świętej. Wszyscy bez szemrania zrozumieli powagę sytuacji poszli
za radą medyka Meidena. Po chwili w salonie zostali tylko Liv i rodzice
Hanny.
- Babciu, jak to mogło się stać? Czy to duchy
naszych przodków ponownie interweniowały i zmieniły moje dziecko? -
Zapytała Gabriela ugniatając ze zdenerwowania chusteczkę.
- Też mi
to przyszło na myśl, ale pamiętajmy, że mój ojciec, Tengel Dobry także w
młodości robił złe rzeczy, a wiemy przecież, że jako dorosły mężczyzna
był człowiekiem szlachetnym, przepełnionym dobrocią. Nie znałam nikogo
lepszego od niego...
- Fakt, to samo mogło spotkać naszą kochaną
Hannę - Powiedział poważnie Kaleb - Nie znany jest przecież przebieg
przemiany Tengela Dobrego, być może i u niego stało się to nagle.
-
Oh gdybym wiedziała co nas dzisiaj czeka nie pozwoliłabym Villemo iść z
rana do Lipowej Alei - Wzdychała Gabriella bliska płaczu - Tak bardzo
marudziła, że chce zobaczyć Hannę, że musiałam się jej jakoś pozbyć,
głupio zrobiłam.
- Przecież nie wiedziałaś nic o przemianie Hanny -
Powiedziała trzeźwo najstarsza baronowa na Grastensholm - Wiesz, że
Villemo zawsze trzeba znaleźć jakieś zajęcie, bo kiedy się nudzi nazbyt
rozsadza ją energia. Spotkamy się dopiero w kościele, już trudno.
Nagle wszyscy zamarli, kiedy Hanna wyłoniła się zza rogu i stanęła twarzą w twarz ze swoją rodziną.
Gabriela nie wytrzymała i rzuciła się córce do ramion. Tak długo
musiała tłumić w sobie matczyne uczucia, że teraz nie mogła ich za nic
powstrzymać. Patricia natomiast najpierw zesztywniała jak słup, czując
niepokój, rozdrażnienie i wstręt. Hanna nie lubiła czułości, ani dotyku
innych ludzi. Przestrzeń interpersonalna, którą respektowała miała
rozmiary długości schodów i odległość do drzwi jej pokoju, nie chciała
się zbliżać do nikogo, a już na pewno nie pragnęła niczyjej miłości. Na
szczęście Patrycja była na tyle uczuciowym człowiekiem, że wzięła górę
nad swoim umysłem i ciałem, w którym była zamknięta. Otoczyła ramieniem
matkę i Kaleba, który także już był w pobliżu. Zbędne były słowa, każdy z
nich wiedział, że od teraz mają szansę stworzyć nareszcie prawdziwą
rodzinę.
Patricia nagle zrozumiała, że nie tylko Hanna skorzysta z
tego, że połączyły się w jedną osobę. Ona sama potrzebowała tego
ciepła, które ją teraz otacza, wszak to właśnie rodziny Patrici
najbardziej brakowało w życiu. Dziewczyna była dumna z siebie, że daje
radę sprostać swojemu zadaniu. Jak na razie skutecznie potrafi stłumić w
sobie negatywne emocje i pokierować Hanną jak należy. Nie odczuła przy
tym żadnego ubytku na swoich własnych uczuciach, a tego się najbardziej
obawiała. Bała się, że zło ją pochłonie i stłamsi zmieniając na zawsze w
nieczułego potwora, że destrukcyjne myśli Hanny zawładną jej własną
wolą i pociągną je obie w otchłań. Na szczęście Patrycia okazała się
silniejsza niż przypuszczała i zdołała oprzeć się dziedzictwu,
przynajmniej do tego momentu. Ale co będzie dalej? Na przykład, dlaczego
tak bardzo obawia się na spotkanie z młodszą siostrą? Przecież to tylko
mała dziewczynka, która wtyka nos w nie swoje sprawy i zawraca głowę
głupotami...Hanna nie chciała jej widzieć. Marzyła o tym by Villemo
nigdy się nie urodziła, a teraz marzy by zniknęła z jej życia. Tych
uczuć jak na razie Patrycia nie potrafiła się pozbyć.
W
czasie, kiedy Patricia "poznawała" pozostałych mieszkańców Grastensholm
Tengel Zły miotał swoimi strasznymi myślami po całej grocie, w której
leżał. Był tak wściekły, że w promieniu kilkuset metrów od niego
wszystkie zwierzęta odczuwały jego skoncentrowaną siłę i uciekały w
popłochu. Jego nieruchome ciało zdawało się gotować od środka, a gałki
pod powiekami drgały niczym ogon grzechotnika. Raz po raz koncentrował
całą swoja wolę, aby dostać się do umysłu Hanny, ale jakimś
niewytłumaczalnym cudem nie potrafił jej odnaleźć. Tak jakby otoczyła
siebie jakąś anty magiczną tarczą, albo jakby osłoniła swój umysł mgłą,
przez którą on nie może się przedrzeć. Ale przecież to nie możliwe! Nikt
nie ma tak potężnej mocy, aby zablokować jego siłę, a już na pewno nie
ta nic nie warta Paladinka. Tfu! Tengel Zły miotał w myślach
przekleństwa. Gdyby nie był tak bardzo zadufany w swojej pysze i się
trochę zastanowił może odgadłby kto przeszkadza mu w kontakcie z Hanną.
Czarnoksiężnik nigdy by nie dopuścił do siebie myśli, że może być ktoś
potężniejszy od niego, prędzej uznałby, że Hanna po prostu umarła i
dlatego kontakt został zerwany. Tak, na pewno tak się musiało stać! Ta
smarkula zdechła zanim wyjawiła mu swoja tajemnicę, do diabła z nią.
Wściekał się Tengel jeszcze bardziej, aż posypały się kamienie ze
sklepienia, a z groty wydobywały się obłoki kurzu, jakby w środku było
zamknięte jakieś dzikie zwierzę. W końcu wyczerpany wysiłkiem
psychicznym Tengel Zły uspokoił się i dał sobie odpocząć. Poczeka na
kolejnego obciążonego złym dziedzictwem człowieka Lodu, a wtedy
wykorzysta go do najokrutniejszych czynów, a potem każe mu
szukać...szukać fletu...". Były to ostatnie myśli, które wypłynęły z
uśpionego mózgu czarownika, potem dał sobie odpocząć.
Targenor stał pomiędzy drzewami w bezpiecznej odległości. Zaklęcie
tarczy nie wymagało od niego wielu umiejętności i energii, bo wiedział
jak je stworzyć i utrzymać bez ciągłego skupiania się. Taka umiejętność
nie sprawia problemu osobom, które z natury nie atakują a jedynie się
bronią, wtedy Tarcza jest czymś na wpół magicznym i na wpół naturalnym.
Tengelowi Złemu, który zawsze atakuje nie udałoby się tak sprawnie
utworzyć bariery, mimo iż był potężniejszym czarnoksiężnikiem niż
Targenor.
Wędrowiec w Mroku skupił się na postaci Hanny. Widział
jej zbyt szczupłe ciało, długie, czarne włosy i żółte oczy.
Skoncentrował się na głowie, gdyż to w tym miejscu tarcza miała działać
najbardziej. Utworzył wizualizację czegoś na kształt białego obłoku,
który otoczył głowę Hanny szczelnym welonem. Tarcza musiała być
koniecznie biała, gdyż kolor ten miał moc obronną i wzmacniał działanie
zaklęcia. Już w tym momencie Tengel Zły nie mógł przedostać do umysłu
dziewczyny, ale żeby Targenor nie musiał wciąż utrzymywać wyobrażenia,
które stworzył wypowiedział zaklęcie utrzymujące tarczę nawet wtedy,
kiedy o niej nie myśli. Zaklęcie było słownym odpowiednikiem runy
blokującej. Była jak pieczęć, która zamyka tarczę dopóty, dopóki ktoś
jej nie złamie anty zaklęciem wymierzonym w Hannę. Tego Targenor się nie
obawiał, gdyż nikt nie wiedział kto, ani jak blokuje myśli Tengela. Z
resztą duch wiedział, że jego ojciec uznał Hannę za zmarłą, wyczuł to,
bo lekkomyślny czarnoksiężnik zbyt głośno przed chwilą wyrażał swoje
myśli.
Targenor zakończył swoje zadanie. Uśmiechnął się na myśl o
tym, że się udało. Reszta misji należy do Patrici, a on wierzył, że się
jej uda. Wyczuł w niej wielkie pokłady mocy, które są tak
charakterystyczne dla wybranych, a które są niezbędne w powodzeniu.
Usiadł na sporym kamieniu i przywołał do siebie zwierzęta, które schroniły się przed złością Tengela Złego.
-
Nie bójcie się towarzysze. Mój ojciec teraz odpoczywa i sporo czasu
minie zanim ponownie będzie miał siły wysyłać swoje podłe myśli. Cieszmy
się tą chwilą spokoju - Targenor przemawiał łagodnie do małych i dużych
istot, które ułożyły się u jego stóp i które pozwoliły mu się głaskać,
mimo iż jego dotyk był chłodny niczym stal. Im jednak dłużej Targenor
przebywał wśród zwierząt i mógł ich dotykać, tym stawał się bardziej
ludzki, czuł to. Teraz za dnia był nadal nie widzialny, tylko zwierzęta
mogły go wyczuć, ale nocą jego postać stawała się coraz bardziej
rzeczywista. Być może nadejdzie dzień, że i w blasku Słońca ktoś ujrzy
jego twarz, że uda się komuś chwycić go za dłoń, tak jak zrobiła to
Patricia w ich wspólnym śnie. Ona za niedługo powróci do swojego
prawdziwego życia, a on będzie musiał tutaj zostać. Musi dopilnować by
bieg zdarzeń nie wymknął się spod kontroli i być u boku Ludzi Lodu,
kiedy dojdzie do ostatecznego starcia z Tengelem Złym. Oznacza to
kolejną kilkuset letnią wędrówkę w mroku, ale jest gotów na to
poświęcenie, bo być może dzięki temu uda się ocalić więcej istnień niż
ktokolwiek przypuszcza.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
CZĘŚĆ DRUGA
"JESTEM DOTKNIĘTA"
CZĘŚĆ DRUGA
"JESTEM DOTKNIĘTA"
ROZDZIAŁ 1
" Skarb"
Na Grastensholm zapanowało wielkie poruszenie. Cały dom drżał od
rozmów, radosnych uścisków i łez wzruszenia. Hanna czuła, że jej złość
do poszczególnych mieszkańców słabnie coraz bardziej i że jest w stanie
przyjmować dobro i życzliwość ludzi. Pozostały jednak dwa problemy.
Pierwszy, to nieakceptowanie dotyku nikogo prócz jej rodziców i prababki
Liv. Każdy kto chciał ja objąć, lub położyć jej dłoń na ramieniu
zostawał odtrącony. Hanna robiła to z niechęcią do samej siebie, ale nie
potrafiła inaczej. Za każdym razem, gdy ktoś się zbliżał czuła ciarki
na plecach i odrazę. Nie potrafiła w żaden sposób stłumić tego wstrętu i
to ją bardzo martwiło. Miała nadzieję, że i ten problem po pewnym
czasie uda się rozwiązać, nie chciała krzywdzić innych swoją
oziębłością, szczególnie rodziny.
Drugim problemem był kościół.
-
Kochanie może jednak wybierzesz się z nami na mszę? Rodzina z Lipowej
Alei na pewno bardzo by chcieła cię zobaczyć - Prosiła Gabriella
zapinając płaszcz. Wszyscy byli już gotowi do wyjścia.
Hanna
na samą myśl o kościele poczuła skurcz w żołądku. Uczucie strachu
pomieszanego z nienawiścią było tak silne, że nie dało się go
zignorować. Kościół to nie miejsce dla kogoś takiego jak ona. Będzie tam
tłum ludzi z parafii, którzy na jej widok czynili by znak krzyża, aby
odpędzić od siebie Diabła. Hanna była dla nich jak nosiciel szatańskiej
siły, niczym pośrednik pomiędzy Piekłem a Ziemią. Nikt nie chciał jej
widzieć w domu Bożym, nawet ksiądz. I nigdy jej nie zobaczą, tego była
pewna!
Kaleb
doskonale rozumiał, że nie uda się namówić córki na pójście z nimi, nie
było sensu nalegać. Posłał żonie spojrzenie mówiące "Dajmy jej spokój",
a do Hanny powiedział;
- Zostań tutaj i odpocznij, to był dla ciebie dzień pełen wrażeń, z resztą dla nas wszystkich.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą.
- Dziękuję ojcze, chciałabym wam towarzyszyć, ale nie mam ochoty iść tam, gdzie mnie nie chcą.
Gabriela ponownie się rozpłakała i przytuliła córkę rozpaczliwie;
- Moja kochana mała córeczko, zobaczysz że jeszcze wszyscy będą żałować, że kiedykolwiek mówili o tobie coś złego.
Hanna uśmiechnęła się uspokajająco do matki i otarła jej łzę z oka.
- Poradzę sobie, idźcie już, bo wstyd byłoby się spóźnić.
-
To akurat jest teraz najmniej ważne - wtrącił Tarald, syn Liv - ale
masz rację, musimy uszanować księdza i jego zaproszenie. Poza tym
wszyscy z Lipowej Alei na pewno już tam są i niepokoją się naszą
nieobecnością.
Rudowłosy
Mattias poprosił jeszcze o chwilę uwagi. Wszyscy zatrzymali się tuż
przed drzwiami i z zaciekawieniem czekali na to, co młody medyk ma do
powiedzenia.
-
Chciałbym, aby po mszy cała nasza rodzina spotkała się tutaj. Ludzie
Lodu z Lipowej Alei także powinni się zobaczyć z Hanną, poza tym mam
pewną ważną sprawę do omówienia. Uprzedzając pytania, niczego więcej nie
zdradzę, póki nie spotkamy się wszyscy.
Pod drzwiami zapanował na chwilę harmider, ale Liv podniosła głos.
- Mattiasie narobiłeś zamieszania. Chodźcie już bo nigdy nie wyjdziemy.
I tak wszyscy mieszkańcy Grastensholm poszli do Kościoła zostawiając Hannę samą ze swoimi rozdartymi uczuciami.
Grastensholm świeciło pustkami, ale Hanna lubiła być sama. Po tak
wyczerpującym poranku dziękowała losowi, że może wreszcie odpocząć w
samotności. Cisza dzwoniła w uszach, ale nie było to nieprzyjemne, wręcz
przeciwnie, dziewczyna marzyła by domownicy szybko nie wrócili.
Oczywiście cieszyła się, że udało jej się pogodzić z rodziną i że jest w
stanie kierować swoje emocje i uczucia w odpowiednim kierunku. Walka z
samym sobą była ciężka i wymagała od niej sporo energii, ale było warto.
Czuła się szczęśliwsza niż do tej pory a wzruszenie ściskało ja za
gardło. Otrzymała tyle serdeczności i miłości, ile nie zaznała od
urodzenia. Oczywiście domyślała się, że jej rodzina kochała ją od
zawsze, ale ona sama swoją niedostępnością i nienawiścią odpychała te
uczucia i nie zauważała ich.
Rozejrzała się po przestronnym holu,
nie zwróciła wcześniej uwagi, że jest tu tak ładnie. Na ścianach
wisiały gustowne płótna, a na podłodze leżały miękkie dywany. Okna były
wysokie i wpadało przez nie bardzo dużo światła. Przeszła wzdłuż
korytarzy na parterze i zajrzała do każdego pomieszczenia, czując
zaciekawienie i podekscytowanie. Po zwiedzeniu kuchni i pokojów weszła
schodami na piętro. Skierowała się do pomieszczeń gospodarczych i
zaczęła otwierać wszystkie szafki, zapełnione przetworami, narzędziami i
nieużywanymi przedmiotami. Czuła rosnące w niej podniecenie wymieszane z
frustracją. Nie podobało jej się to. Coraz bardziej nerwowo przeglądała
komody, szuflady, a także macała i ciągnęła za różnego rodzaju
wystające części, spodziewając się jakiś ukrytych schowków. Niczego
jednak nie znalazła:
- Szlak by to trafił!- Parsknęła i ze złości kopnęła w stolik, aż zadzwoniły zawartości szuflad stojących obok.
Zamarła nagle i chwyciła się za głowę
- Co się ze mną dzieje? - szepnęła.
Już
miała wrócić do swojego pokoju, aby ochłonąć, kiedy jej wzrok padł na
schodki prowadzące na strych. Przyglądała im się przez minutę,
nieruchoma jak posąg, aż w końcu poszła w ich stronę. Wiedziała czego
szuka, tylko nie umiała zrozumieć dlaczego nadal jej na tym zależy. Od
kiedy Liv powiedziała jej, że Ludzie Lodu są w posiadaniu skarbu, Hanna
codziennie zastanawiała się czym on jest. Mimo to nie szukała go, nie
miała ku temu sposobności bowiem w domu zawsze było pełno ludzi, a ona
unikała ich jak ognia. Jednak teraz nadarzyła się okazja, aby odnaleźć
to, co tak bardzo wszyscy przed nią ukrywają. Nie powinni mieć do niej o
to pretensji, wszak jest już grzeczna i pogodziła się ze wszystkimi.
Jeżeli faktycznie kochają ją tak, jak twierdzą, to pozwolą jej poznać te
tajemnicę. Przecież ona też jest z Ludzi Lodu!
Była już na
schodach. Każdy stopień skrzypiał ostrzegawczo, jakby prosił, aby tego
nie robiła. Tliła w niej się jakaś myśl, że nie powinna nadszarpywać
zaufania rodziny, że źle robi, ale chęć posiadania skarbu była
silniejsza, niż te uczucia napływające od jej lepszego "ja". Gdzieś w
środku Patrycja krzyczała i biła pięściami, żeby Hanna przeciwstawiła
się temu pożądaniu, ale pokusa była zbyt silna.
Była już na samej górze. Jeżeli teraz drzwi okażą się zamknięte na klucz...ale otworzyły się, kiedy nacisnęła na klamkę.
Westchnęła z zadowoleniem i pogrążyła się w ciemności panującej w pomieszczeniu.
Strych na Grastensholm mógł nie jednego przyprawiać o dreszcze. Było tu
ciemno, ale zostawione na oścież drzwi pozwalały oświetlić znaczną jego
część. Większa część wyposażenia stanowiły stare meble, zakurzone i
częściowo przykryte szarymi płachtami. Zapach, który się tu unosił był
mieszanką kurzu i stęchlizny, drażnił nozdrza i szczypał w oczy. Hanna
rozglądała się próbując wczuć w to miejsce, była pewna, ze coś ważnego
się tu znajduje. Nie wierzyła, że na tak dużym i zagraconym strychu uda
jej się coś znaleźć jeśli nie wsłucha się w intuicję. Zrobiła kilka
kroków wgłąb i delikatnie dotknęła ręką jedną z płacht. Czuła wibracje
mówiące jej o tym, że ktoś jeszcze tu kiedyś był i czegoś szukał. Ale
kto i po co? Czyżby nie ona jedna tu dotarła wiedziona przeczuciem?
Bardzo możliwe, wszak Liv mówiła, że dotknięci złym dziedzictwem nie
maja prawa do skarbu. To dlatego wiecznie go muszą szukać i czuć tę
narastającą frustrację. Gdyby nie ta bezsensowna i dyskryminująca zasada
ona nie musiałaby teraz brnąć wśród kurzu i pajęczyn, aby to znaleźć.
Patricia
w ciele Hanny protestowała. Przecież Ludzie Lodu ukrywali skarb dla
dobra rodziny, gdyż dotknięci złym dziedzictwem byli niebezpieczni i
mogli by go wykorzystać w służbie zła. Nie można było ryzykować.
Tylko,
że ja jestem już teraz dobra, pogodziłam się z rodziną i zaakceptowałam
ich zasady, więc uważam, że w tej sytuacji skarb mi się należy. To
zdawało się być logiczne, więc Hanna pozwoliła sobie odsunąć na bok
wątpliwości i skupiła się bardziej.
Poczuła na twarzy dotyk.
Odwróciła się gwałtownie, ale niczego nie zobaczyła. Nagle zrobiło jej się zimno ze strachu, czuła, że nie jest sama.
Na
strychu panował półmrok, ale na tle ścian odznaczały się wyraźnie
kontury pozostawionych tu mebli. Płachty nagle zaczęły Hannie
przypominać pozasłaniane zwłoki.
Zamknęła oczy, wzięła głęboki
wdech i uspokoiła rozkołatane serce. Musi zacząć szukać, bo w tym tempie
nie zdąży przed powrotem domowników.
Usłyszała perlisty śmiech.
- Kto tu jest? - Krzyknęła w ciemność gotowa do ataku.
- Tutaj nie ma tego, czego szukasz - Zadźwięczał gdzieś niedaleko delikatny, kobiecy głos.
Hanna
obróciła się wokół własnej osi zbita z tropu, ale nikogo nie
dostrzegła. Czyżby w domu ktoś był oprócz niej i ją śledził? A może na
tym strychu mieszka jakaś służąca?
- Natychmiast się pokarz
kimkolwiek jesteś, nie ładnie tak szpiegować innych - Krzyknęła Hanna w
między czasie zaglądając za poukładane bez ładu meble.
Do uszu dziewczyny dotarł cichy, ale pewny siebie śmiech, a potem ten sam głos;
-
Nie szukaj mnie i tak mnie nie znajdziesz. Jestem tylko wspomnieniem,
duchem jeśli wolisz, ale nie mam złych zamiarów. Chce ci pomóc, ale
musisz zrozumieć, że nie znajdziesz go tu.
Hanna zatrzymała się w
pół kroku i powoli wyprostowała. Zdziwiła się tym, jaka spokojna jest
mimo tego co się dzieje. Chociaż właściwie to już niejednokrotnie miała
do czynienia z tego typu zjawiskami, więc czemu i tym razem miała by nie
uwierzyć lub się bać? Skoro Głos mówi, że chce pomóc to proszę bardzo.
- W takim razie po co tu przyszłam jak nie po skarb Ludzi Lodu, przecież to właśnie GO szukam i o nim myślę. Skoro chcesz mi pomóc to powiedz gdzie go znajdę.
Pomieszczenie ponownie wypełnił radosny śmiech. Jego właścicielka widać dobrze się bawiła:
-
To czego szukałaś samo wpadnie ci w ręce, nie zawracaj sobie tym głowy -
Mówił kobiecy głos - a to, co tu znajdziesz będzie dla ciebie
prawdziwym skarbem, nie ignoruj więc intuicji, która cię tu
zaprowadziła.
Hanna zaczynała się irytować. Dlaczego zawsze w
takich sytuacjach ktoś mówi samymi zagadkami, zamiast wprost. Przecież
ona nic z tego nie rozumie!
- Jak to możliwe, że Skarb Ludzi
Lodu sam do mnie przyjdzie? To niedorzeczne! I czego innego mam tu niby
szukać? - Pytała Hanna w pustkę przed sobą. Nagle usłyszała trzask w
dalszej części strychu, która ginęła w gęstrzym mroku. Ruszyła tam
ostrożnie uważając, by się o nic nie potknąć. Po kilku krokach stanęła,
dostrzegając przed sobą ogromny kształt przykryty poszarpaną plandeką.
Była to potężna szafa, sięgająca niemal pod sufit, ledwo widoczna na tle
czarnej ściany i tylko dzięki załamaniom delikatnego światła na
materiale, którym była przykryta Hanna ją rozpoznała. Teraz jej zmysły
zaczęły szaleć, była pewna, że jest tu coś, co czeka, aż ona to odkryje.
"Głos" miał rację, to coś innego ją tu przyprowadziło, coś co znajduje
się w tej szafie.
Sięgnęła po płachtę i mocno za nią pociągnęła
odsłaniając wspaniały, pięknie rzeźbiony mebel. W powietrze wbiły się
tumany kurzu i Hannę złapał potworny atak kaszlu wyciskając łzy z oczu.
Wykończona usiadła na fotelu, który stał obok i nagle poczuła, jak przez
jej ciało przechodzi prąd. Ktoś tutaj kiedyś siedział i trzymał coś w
ręce. Młody mężczyzna, obciążony złym dziedzictwem tak jak ona. Czytał,
studiował i uczył się. Nie miała pojęcia skąd w jej umyśle wzięły się te
wszystkie myśli, ale dzięki nim wiedziała czego szuka - Księgi.
Wstała, podeszła do szafy i przekręciła duży klucz, który tkwił w zamku.
Skrzydła otworzyły się z piskiem nienaoliwionych zawiasów, a w środku
znalazła...nic.
- To nie możliwe! - krzyknęła na głos i
zatrzasnęła szafę tak mocno, że ze ścian posypał się tynk. Usiadła
ponowie na fotelu i zasłoniła twarz dłońmi, czuła się zawiedziona i
zrezygnowana. Intuicja ją zawiodła, okazało się, że tutaj niczego nie
ma, a ona zmarnowała czas na szukanie czegoś, co było wymysłem jej
wyobraźni, zamiast skupić się na prawdziwym skarbie Ludzi Lodu. Wstała i
poszła w stronę wyjścia, ale kiedy oddaliła się od fotela kątem oka coś
dostrzegła. Obróciła się przodem w stronę szafy i aż podskoczyła ze
strachu, a serce podeszło jej do gardła. Spod szafy, w mroku, patrzyły
na nią oczy. Duże, zielone, kocie oczy jarzące się jak węgiel,
nieruchome, straszne.
Hanna otarła pot z czoła.
- To tylko
kot. Skąd ty się tu wziąłeś? Wszedłeś tu za mną? - Przemówiła do oczu
łagodnie i ruszyła w ich stronę - Wychodzę stąd, nie mogę cię tu
zamknąć, więc...
Schyliła się żeby wyciągnąć kota, ale zielone
ślepia zniknęły. Hanna położyła się na podłodze, żeby dokładniej zajrzeć
pod szafę, włożyła rękę w ciemność i wymacała jakiś przedmiot.
Wyciągnęła go spod mebla i poczuła, że krew odpływa jej z twarzy, a
serce łomocze. Znalazła TO.
Księga, którą Hanna znalazła pod starą szafą na strychu była ciężka i
bardzo stara. Świadczyły o tym pożółkłe kartki i pomarszczona, gruba
okładka ze skóry. Dziewczyna ręką starła z niej warstwę kurzu, spod
której wyłoniły się inicjały S.A. napisane ładnym, ozdobnym pismem.
Usiadła w fotelu i z podekscytowaniem otworzyła na pierwszej stronie
bojąc się, że język okaże się całkiem dla niej niezrozumiały. Okazało
się, że księga została napisana starannie, w języku staronorweskim, jak
najbardziej czytelnym. Hanna już po kilku zdaniach pojęła, że ma do
czynienia z kobietą...
"Rok pański 1586.
Nazywam się Silje Arngrimsdatter, córka kowala Arngrima. Swoją historię opisuję będąc w miejscu, które można w tym samym stopniu zarówno kochać jak i nienawidzić, które napawa mnie strachem przed jutrzejszym dniem, ale również sprawia że serce mi się ściska ze wzruszenia ilekroć patrzę na to co mnie otacza. Jestem w Dolinie Ludzi Lodu.
Czuje się rozdarta i tylko kochająca mnie rodzina sprawia, że wiem gdzie jest moje miejsce na tym świecie i jaki mam cel w życiu. Bez względu na to, jaka przyszłość nas czeka, będę ich wspierać i zawsze będą mogli na mnie polegać. Wiem, że nie jestem najlepszą gospodynią, że to co przygotowuje do jedzenia ciężko jest przełknąć, że uszyte przeze mnie ubrania wyglądają jak szmaty, a w mieszkaniu często zalega kurz, ale staram się jak mogę. Moja rodzina jest kochana, nie narzekają na moją nieudolność, mówią, że to nie jest najważniejsze. Tengel twierdzi, że urodziłam się do wyższych celów niż sprzątanie i gotowanie, a Liv widzi we mnie artystkę tylko dlatego, że wyrzeźbiłam dla niej lalkę z drewna. Kochana mała córeczka, widzi piękno we wszystkim co ją otacza, chociaż muszę przyznać, że rzeźba faktycznie mi się udała. Ma zaledwie dwa latka, ale w jej oczach codziennie widzę podziw do wszystkiego co zobaczy.
Dag jest inny, ma w sobie coś arystokratycznego i dumnego co jest zapewne zasługą jego pochodzenia, wszak znalazłam go w lesie porzuconego, ale odzianego w wytworną chustę. Jego wygląd również świadczy o tym, że płynie w nim jakaś szlachetna krew. Jest trochę przewrażliwiony na punkcie porządku i estetyki, mimo to jego wrodzona grzeczność zabrania mu na głos wyrażać uwag w moją stronę. Jestem z niego dumna bo opiekuje się młodszą siostrą mimo iż sam jest jeszcze zaledwie czterolatkiem..."
Hanna stwierdziła, że opis dzieci Silje jest zbyt nudny by się nim przejmować. Była pewna, że księga trafiła w jej ręcę nie bez powodu, ale też nie po to by czytać o smarkaczach i ich zabawach. Zatrzymała się na trzeciej stronie bowiem zauważyła dwa słowa "Kocie oczy".
Zerknęła pod szafę spodziewając się dwóch rozjarzonych ślepi, ale niczego tam nie dostrzegła. Przełknęła ślinę i powróciła do czytania od nowego akapitu.
" Co innego moja najstarsza przybrana córka Sol. Ją nie obchodzą takie banały jak dom, sztuka czy pożywienie. Ona wciąż żyje w swoim świecie niedostępnym dla innych, zwyczajnych ludzi, ma w sobie tę szczególną krew dotkniętych dziedzictwem Ludzi Lodu, która płynie także w Tengelu. Tylko, że Sol nie jest taka jak mój ukochany Tengel. Jest niebezpieczna i przebiegła, nie potrafi szanować zasad dobrego wychowania, jeżeli jej to akurat nie pasuje. Tak bardzo się o nią martwię. Dobrze, że Tengel trzyma ją krótką ręką, bo nie wiem jak by się to skończyło. Sol jest szlachetna i kocha nas wszystkich ponad życie, ale przedkłada te uczucia nad życie i zdrowie innych. Wiem, że w naszej obronie potrafiła by nawet zabić. Moja kochana mała Sol, jak cię obronić przed samą sobą?
Wystarczy na nią spojrzeć, aby wiedzieć, że jest obciążona. Te kocie oczy mówią wszystko, tak samo jak jej prowokujące i nad wiek dojrzałe zachowanie. Można się zatracić w jej perlistym śmiechu...
Hanna uniosła wzrok znad księgi. "Kocie oczy", "Perlisty śmiech", czy to możliwe, że to duch Sol do niej przemawiał?
Ponownie poczuła delikatny dotyk na policzku, niczym muśnięcie skrzydłami motyla.
Tak, to była ona. Z jakiegoś powodu pomogła mi znaleźć księgę, tylko dlaczego? Czy po to bym przeczytała jej historię? Tylko jaki by to miało sens teraz, ponad dwa stulecia później?
Robiło się już późno i Hanna bała się, że nie zdąży dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi zanim wrócą domownicy. Znalazła kawałek płótna, owinęła nim księgę i poszła w stronę wyjścia. Zanim zamknęła drzwi ze strychu spojrzała jeszcze raz w czarną przestrzeń przed sobą z nadzieją, że ponownie ujrzy kocie oczy. Niczego jednak nie dostrzegła.
Zanim weszła do pokoju zaopatrzyła się w spiżarni w lekkie, małe przekąski dziwiąc się, że tak szybko wraca jej apetyt.
Zamknęła drzwi na klucz, usiadła na łóżko, rozwinęła księgę i kontynuowała czytanie przeżuwając słodka bułeczkę.
" Zima była bardzo surowa w tym roku i zużyliśmy niemal wszystkie zapasy. Dzieci się pochorowały, bowiem nie miałam dla nich odpowiedniego odzienia, a to co udało mi się im uszyć było już stanowczo na nich za małe. Przeraża mnie myśl, że co roku ktoś z wioski nie przeżywa mrozów i tym razem zmarła kobieta mieszkająca blisko lodowca. Ostatni raz widziałam ją jesienią jak chudymi rękoma zbierała ostatnie resztki bulw dla dwójki swoich dzieci i męża. Zapytałam ją czy mogę pomóc, ale ona uczyniła znak krzyża i kazała mi odejść. Wiem czemu ludzie się od nas odwracają. Mówią, że jesteśmy w zmowie z Hanną i Grimerem i że uprawiamy z nimi czary. To prawda, że tych dwoje nie budzi zaufania i lepiej im nie wchodzić w drogę, ale jakby nie patrzeć należą do rodziny i nie mogę się na nich wypiąć. Żal mi ich, bo zostali przez swoje dziedzictwo wyklęci i odtrąceni przez resztę naszego małego społeczeństwa. Jestem też Hanny dłużniczką, bo gdyby nie ona nie przeżyłabym porodu Liv, jestem tego pewna. Nie mam oczywiście wątpliwości, że Hanna jest najniebezpieczniejszą czarownicą w wiosce, ale na swój sposób dba o rodzinę i zależy jej, aby Ludzie Lodu przetrwali. Cena jaką za to płacimy to odtrącenie, jednak mam nadzieję, że przyjdą czasy, kiedy ludzie zaakceptują nas takimi jakimi jesteśmy, bez względu na płynącą w nas krew. Wiew, że ja sama nie należę do Ludzi Lodu, ale moi potomkowie dzięki Tengelowi już tak. i nigdy nie żałowałam, że związałam się z kimś takim jak on. Odtrącony przez społeczeństwo przez swój diaboliczny wygląd dla mnie jest najwspanialszym człowiekiem na świecie, bez względu na dziedzictwo które ma w sobie. Kocham go takim jakim jest..."
Hanna poczuła ukłucie wzruszenia. Dokładnie rozumiała jak musi się czuć Tengel, kiedy wszyscy wokół go odtrącali. Był wielkim szczęściarzem, że spotkał na swojej drodze Silje i że go pokochała. Być może ją też czeka kiedyś taka niespodzianka od życia...Jeszcze godzinę temu nie dopuszczała by do siebie takiej myśli, ale dzięki tej księdze odżywa w niej nowa nadzieja na lepsze życie. Przewróciła stronę w księdze i zaparło jej dech w piersiach. Na niemal całej kartce był narysowany portret mężczyzny. Miał bardzo męskie, ostre rysy twarzy z wystającymi kośćmi policzkowymi i mocną szczęką. Nos był szeroki, a pod nim znajdowały się zmysłowe usta. Czarne, szczecinowate włosy opadały na ramiona, które sterczały wielkie jak u niedźwiedzia, a grzywka opadała niedbale na oczy. Jego spojrzenie kontrastowało z wyglądem w każdy możliwy sposób. Wyrażało smutek i miłość, podczas gdy wygląd przypominał raczej Demona, lub czarownika w najgorszym tego słowa znaczeniu. Cały portret był narysowany czymś przypominającym węgiel, jedynie oczy miały kolor blado żółty, namalowany zapewne jakąś roślinną substancją. Hanna dobrze znała ten kolor źrenic, wszak miała takie same...Pod rysunkiem był podpis "Tengel Dobry".
Dobry... a więc było dwóch Tengelów. dotychczas Hanna poznała historię Tengela Złego, który zaprzedał duszę diabłu ofiarując mu swoje potomstwo w postaci obciążonych złym dziedzictwem. Tylko, że on żył dużo wcześniej niż czasy opisane w księdze.
Tengel Dobry musi być zatem jednym z potomków tamtego czarnoksiężnika, a przydomek zawdzięczał oczywiście swojemu szlachetnemu sercu.
Z tego co pisze Silje, ona wraz z Tengelem i trójką dzieci, w tym z jednym swoim, mieszkali w wiosce, która nosi nazwę Dolina Ludzi Lodu. Była ona schronieniem dla wszystkich odtrąconych przez społeczeństwo, oraz chcących ukryć swoje zdolności lub zbrodnie wśród niedostępnych gór, szczelnie otaczających dolinę.
Spojrzała jeszcze raz na portret. Tengel Dobry musiał być fascynującym mężczyzną, przyciągającym kobiety swoim demonicznym wyglądem i tajemniczą osobowością. Silje musiała być z niej bardzo dumna...swoją drogą była na prawdę utalentowana. Nic dziwnego, że marna była z niej gospodyni skoro tkwiła w niej dusza tak wspaniałej artystki.
Hanna chciała kontynuować czytanie zaciekawiona do granic możliwości, ale nagle usłyszała jakiś hałas dochodzący z zewnątrz. Wstała i dyskretnie podeszła do okna, mając nadzieję, że jej rodzina jednak jeszcze nie wraca. Nie od razu pojęła to co widzi. W stronę Grastensholm szli jej rodzice i Liv, za nimi cała reszta jej rodziny łącznie z mieszkańcami Lipowej Alei, a kilkanaście kroków dalej tłum ludzi, zapewne mieszkańców parafii. To właśnie ten tłum tak krzyczał i nie były to wesołe wiwaty, wręcz przeciwnie.
- O co tu chodzi? - Zastanawiała się Hanna chowając się bardziej za zasłona. Tłum był już tak blisko, że dziewczyna mogła rozróżnić słowa, które jakaś kobieta wykrzykiwała na całe gardło:
- Zapłacisz mi za śmierć mojego syna ty czarownico!
Wśród ludzi zbliżających się do posiadłości Meidenów była matka pewnego chłopca, którego ciało zostało znalezione wczoraj w wodzie tuż za Parafią Grastensholm. Z wstępnych oględzin przeprowadzonych w dość prymitywnych warunkach wynikało, iż został uderzony w głowę tępym przedmiotem. Nie wiadomo, czy uderzenie było śmiertelne, być może chłopiec po ciosie wpadł do wody i utonął. Śledztwo było w toku, natomiast w głowie jego matki trwało jej własne dochodzenie, które niestety nie opierało się na żadnych śladach, dowodach i okolicznościach.
Kiedy tylko minął pierwszy szok pani Soren wydała oskarżenie:
" To robota tej szatańskiej dziewczyny, Hanny Paladin!"
Na nic zdały się uspokojenia i prośby wójta. Kobieta była pewna swoich racji, szczególnie kiedy usłyszała, że Hannę widziano jak szła w stronę lasu, do miejsca gdzie rzeka podpływa najbliżej drzew. Idealne miejsce na zbrodnie. Podczas niedzielnej mszy matka denata skutecznie rozsiała plotki na temat Hanny i zasiała wśród wiernych ziarenka podejrzeń. Z resztą nie było to trudne, gdyż wszyscy mieszkańcy znali obciążoną złym dziedzictwem córkę Gabrieli i Kaleb i to niestety z tej najgorszej strony.
Ludzie Lodu widzieli, że w kościele aż wrze od plotek przekazywanych sobie z ucha do ucha. Obserwowali jak inni patrzą na nich ukradkiem, jak zmieniają się ich wyrazy twarzy. Nikt dzisiaj nie słuchał księdza i jego przemów, aż ten musiał przywołać tłum do porządku, przypominając, że intencją dzisiejszej mszy jest również pożegnanie małego Pedra Soren.
Swoją drogą nie można było tego chłopca nazwać małym. Miał 22 lata, prawie dwa metry wzrostu i sporą wagę, w dodatku jego zachowanie dalekie było od akceptacji. Krótko mówiąc był chuliganem, któremu zawsze wszystko uchodziło płazem, przez co czuł się bezkarny. Nikt o tym jednak nie wspominał, nie wypadało źle mówić o zmarłym...
Po mszy ludzie zebrali się w grupę, na czele z panią Soren, która kurczowo trzymała ramię męża i wkładała mu słowa oskarżenia w usta. Wójt próbował rozgonić tłum, ale na nic się to zdało.
- Ludzie - krzyczał już poważnie zmęczony - Rozejdźcie się do domów, nie szukajcie winnych na własną rękę. Uprzedzam, że każda próba wymierzania samemu sprawiedliwości będzie surowo karana.
Jego słowa trafiały w pustkę. Kaleb z Gabrielą podeszli do niego pełni obaw i wzburzenia.
- Wiemy, że chodzi o naszą córkę. Możemy zapewnić, że ona nie ma nic wspólnego z śmiercią tego chłopca...
Wójt gestem przerwał im w pół słowa.
- To się jeszcze okaże, śledztwo trwa, wybaczcie teraz, ale mam jeszcze jedną sprawę do omówienia, tym razem z księdzem. Śmierć tego chłopca to nie jedyna sprawa, którą muszę się zajmować, kilka dni temu okradziono skarbiec parafialny. Nie mogę pilnować wszystkiego! Do widzenia - Powiedział oschle i zniknął za drzwiami kościoła.
- Co za ignorant! - Wściekł się Kaleb - Dobrze wie, że ludzie i tak zrobią swoje. Gabrielo, musimy czym prędzej pobiec do Grastensholm uprzedzić Hannę.
Liv podeszła do nich blada jak ściana.
- Wszyscy z Lipowej Alei postarają się chwilę zatrzymać ten tłum, a my za ten czas pójdziemy do domu. Hanna nie musi się nikomu tłumaczyć ze swojej niewinności.
Jakaś mała rączka pociągnęła Gabrielę za suknię. Kobieta spojrzała w dół i zobaczyła duże, zielone oczy otoczone jasnorudymi lokami.
- Villemo - Gabriela ukucnęła przy dziesięciolatce - Kochana córeczko, musimy z tatą szybko biec do domu porozmawiać z Hanną. Tymczasem idź z ciocią Matyldą, Niklasem i Irmelin do Lipowej Alei po jakieś smakołyki i przynieście do nas, dobrze? - Spytała Gabriela posyłając proszące spojrzenie Matyldzie, a ta w mig pojęła o co chodzi, podeszła do nich i chwyciła Villemo za rękę;
- Chodź kochanie, już nawet wiem co posmakuje twojej siostrze. Niklasie, Irmelin chodźcie tutaj - Zawołała pozostałe dzieci.
Villemo pogłaskała mamę po policzku.
- Ci ludzie się mylą - Powiedziała nagle, a jej twarz wyrażała pewność - Hanna nic nie zrobiła, ona jest dobra.
Gabriela zakryła usta, nie mogąc powstrzymać płaczu. Kaleb pogłaskał złociste włosy córeczki, a jego głos był stanowczy:
- Wiemy to, leć już!
Villemo odeszła z kuzynostwem i Matyldą posyłając złowrogie spojrzenia na zgromadzonych ludzi.
Hanna obserwowała zza futryny zbliżający się tłum. Słyszała trzask drzwi na dole, więc wiedziała, że jej rodzice dotarli już do domu. Podeszła szybko do łóżka i schowała pod nie księgę. Słysząc jak ją wołają wyszła z pokoju i zbiegła po schodach:
- Co się dzieje? - Zapytała starając się, żeby nie poznali po jej głosie, że jest przejęta.
Kaleb w ekspresowym skrócie powiedział córce o co chodzi. Mieli mniej niż pięć minut, aby zdecydować, jak zachować się w obliczu tych ludzi. Sytuacja była poważna, a im bardziej zwlekali tym krzyki i wołania na zewnątrz stawały się donośniejsze. Podskoczyli, kiedy ktoś mocno zapukał do drzwi.
- Żądamy, aby Hanna wyszła na zewnątrz - wołał męski głos - Chcemy tylko porozmawiać, obiecujemy, że nic się nikomu nie stanie.
Mieszkańcy popatrzyli po sobie nie pewni. Kalebowi zdecydowanie nie podobało się rozmawianie o tej sprawie bez obecności władz.
- Nie musisz im niczego wyjaśniać, jeżeli potrzebne będą twoje zeznania, to tylko na rozkaz wójta. Ci ludzie uprawiają jakąś sądową samowolkę. - Przekonywał córkę Kaleb, tymczasem łomot do drzwi się nasilił i ponownie usłyszeli głos, tym razem kobiecy.
- Mam prawo wiedzieć kto zabił mojego syna! - Krzyczała matka Sorena, a jej głos z gniewnego załamał się do szlochu - Widziano cię wczoraj jak szłaś w kierunku zakola rzeki, wiem, że Pedro też tam był. Wyjdź i wytłumacz się!
Ostatnie słowa były już jednym wielkim płaczem. Hanna poczuła dziwny skurcz w żołądku i w gardle. To było współczucie. Jeszcze chwilę temu miała ochotę zatrzasnąć się w swoim pokoju na wieki, mówiąc, żeby wszyscy dali jej spokój, jednak teraz coś kazało jej zostać. Nie chować się, tylko stawić czoła oskarżeniom. Pomóc matce, która rozpacza po stracie syna. nawet jeśli był draniem. Hanna miała nogi jak z waty, musiała oprzeć się o ścianie. Wszyscy patrzyli na nią zastanawiając się co oznacza ten strach w oczach. Podejrzewali, że może bać się oskarżeń, samosądu i ataku, ale tu chodziło o coś innego. Hanna bała się nowych uczuć, które się w niej zrodziły i które nakazywały jej wyjść do tych ludzi i się wytłumaczyć. Była przerażona myślą, że powinna spojrzeć pani Soren w oczy i powiedzieć wszystko co wie, a co gorsza, że powinna przeprosić. Łzy napłynęły jej do oczu i chwyciła się za serce.
- Hanno co się stało! - Krzyknęła Gabriela widząc jak jej córka oddycha trzymając się za klatkę piersiową.
- Ja nie...ja nie mogę... ja muszę...co mam zrobić... - Hanna próbowała się uspokoić, wziąć się w garść, ale tak długo żyła w izolacji z otoczeniem, że wyjście do ludzi wydawało jej się czymś nie do wykonania. Miała wrażenie, że zawaliły się pod nią wszystkie fundamenty życia, że to co wydawało jej się zawsze najważniejsze nagle przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Wszystko okazało się inne niż myślała. Ludzie się liczyli, nie potrafiła ich zignorować tak, jak robiła to całe życie. Nie była w stanie przejść obok nich obojętnie.
Spoglądając w ogromne, załzawione oczy Hanny, Liv pojęła o co chodzi. Podniosła stanowczym ruchem klęczącą przy ziemi prawnuczkę i otarła jej twarz z łez.
- Dasz radę! Musisz przełknąć wstyd i brnąć do przodu. Wiesz już, że tym ludziom należą się przeprosiny, ale przy okazji nie można pozwolić by obwiniano cię skuli starych grzechów. Idź i zawalcz o swoją pozycję w społeczeństwie Hanno. Jesteś przecież na to gotowa. Nikt z nas nie jest tak silny jak ty. Przezwyciężyłaś najgorsze momenty w swoim życiu, odnalazłaś jasną drogę wśród mroku i wróciłaś do nas. Już jesteś wygrana. Jesteśmy z ciebie niewypowiedzianie dumni.
Gabriela i Kaleb przytaknęli zdecydowanie, ich duma i szczęście nie znała granic. Hanna wyprostowała się i wzięła głęboki oddech. Nie zastanawiając się ani sekundy dłużej otworzyła stanowczo drzwi i wyszła z Grastensholm wprost przed zgromadzony tłum.
Kiedy ludzie zobaczyli Hannę cofnęli się i zaległa grobowa cisza. Tylko wiatr wył pędząc przez kaptury i suknie zgromadzonych. Nikt tak na prawdę się nie spodziewał, że obciążona złym dziedzictwem Paladynka wyjdzie z domu i stanie z nimi twarzą w twarz. Wyglądała na prawdę przerażająco z rozwianymi, czarnymi włosami i żółtymi oczami patrzącymi niczym lew na stano antylop. Odeszła z nich nagle odwaga i chęć do wymierzenia sprawiedliwości, mieli ochotę odwrócić się na pięcie i odejść, jak najdalej od tej mrocznej figury stojącej u wejścia do Grastensholm.
Hanna zacisnęła pięści, aż zbielały jej kości. Mimo, że minutę temu postanowiła zakończyć tę wojnę z mieszkańcami, to nadal napawali ją obrzydzeniem. Nie potrafiła wykrzesać dla nich cienia uprzejmości, nic ją nie obchodzili i nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Jedyną rzeczą, która pchała ją dalej w tą żałosną rolę była jej rodzina. Wiedziała, że stoją za drzwiami i słuchają w napięciu co powie. Mieli nadzieje, że Hanna zdobędzie się na wyrazy skruchy, a zgromadzeni jej przebaczą i wszystko będzie tak jak powinno. Niestety mylili się. Oni nigdy nie zapomną tego co robiła i nawet jeśli stąd odejdą to swoje będą myśleć...ale co ją to obchodzi, niech myślą co chcą. Jeżeli jej rodzina zyska na tym chociaż trochę, to ona przezwycięży dumę i nienawiść. Nawet nie zwróciła uwagi na to, jak bardzo skłócona jest sama ze sobą, jak targają nią sprzeczne uczucia. W jej duszy wciąż trwała walka dobra ze złem, a ona nieświadomie doszła ze sobą do kompromisu. Zrobi to co trzeba, ale nie dla tego motłochu, który stoi przed nią, ale dla jej rodziny.
Cisza trwała już stanowczo za długo, każdy bał się odezwać i czekał na ruch dziewczyny. Ona natomiast pogrążona w myślach zapomniała już co chiała tak na prawdę powiedzieć. Wreszcie odezwała się pani Soren schowana do połowy za swoim mężem:
- Mów czemu skrzywdziłaś mojego syna! - głos drżał jej ze strachu - Nie wywiniesz się, wójt tu zaraz będzie aby usłyszeć całą prawdę.
Wśród ludzi rozległ się szmer, widać odzyskiwali odwagę. Hanna poczuła się urażona tak bezpośrednim atakiem. Bez zastanowienia zrobiła kilka kroków w stronę kobiety, a ta w oka mgnieniu się cofnęła mówiąc " Nie zbliżaj się do mnie!"
- To nie ja zabiłam pani syna - Powiedziała Hanna cicho, ale stanowczo. Czuła, że wstępują w nią jakieś nowe siły, pierwsza bariera została przełamana.
- Byłam tam wczoraj, macie racje. Kiedy tam przyszłam Pedro już tam był, czekał na kogoś...
Matka ofiary prychnęła tylko, ale nie miała odwagi przerywać zeznań, Hanna stała zbyt blisko. Pozwolono jej opowiedzieć o wydarzeniach wczorajszego wieczora, co zdziwiło samą oskarżoną, a także jej rodzinę słuchającą pod drzwiami. Ludzie nigdy wcześniej nie słyszeli żeby Hanna z kimś rozmawiała, a jeśli się do nich odezwała, to były to jedynie wyzwiska. Teraz stała przed tłumem, a z jej ust płynęły słowa, niczym zaklęcie powodujące, że trzeba ją słuchać.
Około godziny siedemnastej, kiedy za oknami zrobiło się już całkiem ciemno, najedzeni i rozleniwieni goście poczęli się zbierać do wyjścia. Jeszcze w progu odbyły się ostatnie uściski, czułe słowa i moc życzeń świątecznych. Każdy czule, ale z umiarem żegnał Hannę gratulując zmian,które się dokonały i dziękując za mile spędzony czas. Atmosfera była iście ciepła i serdeczna.
Nagle w Grastensholm zrobiło się pusto i cicho, było słychać jedynie cienkie głosiki dziewczynek ustawiających krzesła przy dużym stole. Bardzo chciały pomóc w sprzątaniu mimo, że służąca prosiła, aby zostawiły jej to zajęcie.
Villemo oparła się nagle rozmarzona o krzesło, które wsunęła pod stół skrzypiąc przeraźliwie. Jej złotorude loki opadły miękko na ramiona,
- Ach, jakie życie jest piękne...- Zaczęła tajemniczo, aby zachęcić Irmelin do pytań.
- Nie mogłabyś proszę podnieść krzesła zanim je wsuniesz? Uszy mnie już trochę bolą - odpowiedziała, nie na temat córka Mattiasa, siłując się ze swoim meblem. Była starsza od kuzynki tylko o rok, ale wykazywała się zdecydowanie dużo większą odpowiedzialnością i opanowaniem.
- Nie widzisz, że są okropnie ciężkie? Poza tym, nie o tym mówiłam. Wiesz, pamiętasz te dzieci, które kilka dni temu spotkaliśmy na drodze?
Irmalin uporała się z krzesłem i zmęczona usiadła na innym.
- Tak, nieźle im wtedy dogadałaś, ale uważam że było to nie potrzebne...
- Oni pierwsi zaczęli, patrzyli na nas jak na wrogów i okropnie się wysławiali. Na pewno nas nie lubią.
Irmelin po chwili odpoczynku wzięła się za szóste krzesło.
- Po pierwsze - zaczęła poważnie - skąd możesz wiedzieć, że nas nie lubią skoro ledwo z nimi rozmawiałaś, a po drugie twoje słownictwo nie było lepsze.
Villemo zamyśliła się. Faktycznie nerwy ją wtedy poniosły, ale musiała odgryźć się tej małej, pyskatej Gudrum. Jednak nie po to zaczęła tę rozmową i zaraz przypomniała sobie, o co właściwie jej chodziło
- W każdym razie dzisiaj w kościele - zaczęła i wsunęła krzesło pod stół zapominając o prośbie Irmalin - oj, przepraszam. Dzisiaj w kościele tez ich widziałam i był tam ten chłopak, który wciąż się na mnie wtedy patrzył - Na samo wspomnienie dziewczynka zarumieniła się - On ma oczy szare jak popiół, wiesz? I miał minę jakby był bardzo zainteresowany.
Irmelin spojrzała na kuzynkę nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Czym zainteresowany? - Zapytała już przy ostatnim krześle.
- Wydaje mi się, że mną. - Villemo zachichotała, a jej zielone oczy zapłonęły na wspomnienie o chłopaku.
- Na prawdę? - Irmelin zastanowiła się chwilę - To może pójdziemy jutro z ciastkami na drogę,a jak ich spotkamy to poczęstujemy? Może się z nami pobawią?
Villemo kiwnęła głową na znak, że się zgadza. W tym momencie do salonu weszła Hilda.
- Widzę, że skończyłyście. Idziemy z ojcem na spacer, macie ochotę wybrać się z nami?
Irmelin od razu pobiegła do mamy chętna na przechadzkę, ale Villemo miała inne plany
- Muszę zrobić coś bardzo pilnego, to znaczy chciałabym poczytać książkę - Odpowiedziała z pięknym uśmiechem zielonooka dziewczynka.
Hilda uśmiechnęła się ze zrozumieniem, życzyła miłej lektury i odeszła z córeczką, aby się przygotować do spaceru.
Tymczasem Hanna miała zamiar kontynuować czytanie księgi, kiedy podszedł do niej Mattias.
- Poczekaj Hanno, chciałbym ci coś dać - Powiedziawszy to wszedł do swojego pokoju. Usłyszała jakiś trzask, potem szurnięcie i szelest i po kilku chwilach medyk wrócił trzymając w dłoniach sporą skrzynkę.
- Chciałem ci to wszystko osobiście pokazać, ale idę z rodziną na spacer, więc po prostu ci to dam,a ty na spokojnie to przejrzyj. Jestem pewien, że intuicja podpowie ci co jest do czego, a o reszcie porozmawiamy potem.
Wręczył jej skrzynię i odszedł. Hanna czuła bicie swojego serca, bo wiedziała co znajduje się w środku. Skarb Ludzi lodu, ten sam , którego tak bardzo pragnęła odkąd tylko o nim usłyszała i który był dla niej zakazany od chwili jej narodzin. Aż do dzisiaj, kiedy to wszystko się zmieniło, ponieważ poczuła w sobie nieznane dotąd uczucia, które przybliżyły ją do człowieczeństwa i do rodziny. Idąc do pokoju nie mogła otrzeć łez spływających po policzkach, bo miała zajęte ręce. Dawno nie czuła się tak doceniona i zjednoczona ze swoją rodziną. Zaufanie jakie jej okazali było dla niej teraz ważniejsze niż zawartość skrzynki, ale to ona była symbolem jej powrotu do życia.
Zamknęła drzwi i usiadła na pachnącym łóżku. Pokojówka widocznie w między czasie wymieniła pościel i odkurzyła pomieszczenie. Hanna poczuła wdzięczność, że nie musi już siedzieć w zatęchłym pokoju, co jeszcze do nie dawna jej nie przeszkadzało. Zapewne jeszcze wczoraj zrobiłaby awanturę, o to, że bez pozwolenia ktoś wszedł do jej pokoju i ruszał jej rzeczy. Wszystko się jednak zmieniło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dziewczyna czuła, że jakaś siła wyższa zawładnęła jej duszą i ją przekształciła w coś dobrego. Podświadomie była pewna, że posiada podwójną osobowość i że jej lepsza połowa przejęła kontrolę. Była wdzięczna za tą szansę i nie chciała tego zmarnować, chociaż jeszcze nie do końca potrafiła nad sobą panować. Tą drugą połówką była oczywiście Patricia, która tak bardzo zjednoczyła się z duszą Hanny, że stanowiły teraz jedność, którą nie sposób było rozróżnić, ani podzielić. O ile na początku Włoszka przejmowała inicjatywę i kierowała Hanną, tak teraz to ta druga dominowała przejmując najlepsze cechy Patrcii i kierując się nimi. Takie rozwiązanie, chociaż niespodziewane, było chyba najlepszym co mogło się stać. Jednak, czy to nie pokrzyżuje powrotu Patricii do jej czasów, kiedy misja dobiegnie końca? Według planu Targenora rano Patricia powinna się obudzić w 2007 roku, dokładnie w tym czasie, kiedy się przeniosła. Jednak co jeśli kobiety nie będą potrafiły się rozdzielić i Pati na zawsze zostanie uwięziona w ciele Hanny? Ta myśl przerażała ją, nie chciała do końca życia istnieć jako nikła cząstka czyjeś duszy, nawet jeśli cel był szczytny. Miała cichą nadzieję, że Targenor będzie jej towarzyszył, że pokarze się raz na jakiś czas, aby dodać jej otuchy. Skąd jednak ta nadzieja, skoro wiedziała, że on sam wypełnia swoja misję pilnując Tengela Złego i blokując umysł Hanny przez jego myślami.
Hanna te wszystkie wątpliwości i przemyślenia odczuwała jako stłumione uczucie lęku i zwątpienia. Być może gdyby intensywniej się w siebie wsłuchała zrozumiałaby co się z nią dzieje. Ona jednak była zbyt pochłonięta doznaniami, które na nią spadły. Jej największym zmartwieniem w tym momencie było dokonać wyboru: czy wyciągnąć spod łóżka księgę i kontynuować czytanie, czy otworzyć kufer i zobaczyć co wchodzi w skład skarbu Ludzi Lodu. Po chwili wybrała to drugie.
Usiadła na podłodze, odblokowała dwa zatrzaski z przodu skrzynki i rozchyliła wieko. Przez dłuższą chwilę przyglądała się zawartości z niemym podziwem. Oczywiście nie spodziewała się tam znaleźć pieniędzy ani klejnotów. Od dawna czuła, że skarbem dla jej rodziny będą tajemne przedmioty, mroczne pergaminy, przeróżne medykamenty i stare receptury. Wnętrze sporej skrzynki było wypełnione po brzegi, ale panował tam jako taki porządek. Spora część skarbu była przyczepiona do wieka, pochowana w lnianych woreczkach opatrzonych napisami.
Dziewczyna powoli, z ostrożnością i szacunkiem zaczęła wyciągać największe woreczki. Udało jej się przeczytać kilka napisów na nich umieszczonych: Czarcie żebro, bylica, szałwia, lubczyk, lulek, wilcza jagoda i bieluń. Wszystkie te woreczki leżały obok siebie w przegródce, a pod nimi karteczka z jakimś przepisem. W tytule było " Maść czarownic" i spowodowało u Hanny mimowolny podniecający skurcz. Lekko zaczerwieniona odłożyła recepturę, odwiązała pierwszy lepszy woreczek i powąchała zbyt łapczywie zawartość, od czego od razu lekko zakręciło jej się w głowie.
- Ależ to mocne - pomyślała i zaczęła przeglądać małe flakoniki. Przy niemal każdym koreczku była karteczka z napisem. Hanna znalazła tłuszcz cielęcy, mocz kota, jad pająka i krew. Nie było napisane czyja, ale przeczuwała, że dziewicy...być może służyła do sporządzania napoju powodującego bezpłodność lub usunięcie ciąży...
Jedna przegródka była wypełniona rulonikami, a na nich jakieś mało zrozumiałe znaki, słowa i krótkie formułki. Te wszystkie przedmioty były ułożone jeden na drugim w lewej części skrzynki. z prawej natomiast znajdowały się pudełeczka, również opisane, tym razem staranniej. Domyśliła się, że są to różne medyczne specjały, takie jak maści na ból krzyża, na szybsze gojenie się ran, na tamowanie krwawienia itd. Zapewne tego używał Mattias w swojej pracy, chociaż podejrzewała, że większy zapas nosił w jakimś innym miejscu. Hannę jednak one mało obchodziły, więc nie zawracała sobie nimi głowy. Zaczęła oglądać woreczki przyczepione do klapy kufra. Nie były one podpisane, ale czuła przez materiał, że są to jakieś większe kawałki CZEGOŚ. Niektóre były twarde, a inne miękkie. Gnana ciekawością zajrzała do jednego, który krył coś cienkiego i delikatnego. Był to kawałek skrzydła nietoperza. Pomacała kolejny worek i wyczuła wiele małych, twardych elementów. Tym razem zawartością okazały się wysuszone łuski jakiegoś dużego gada. Wzięła do ręki największy pakunek, a w nim znalazła zaschnięte, pomarszczone męskie genitalia
- Ciekawe, do czego to miałoby służyć - zastanawiała się rozbawiona Hanna. Odłożyła wszystko na swoje miejsce i wzrokiem błądziła po kufrze, czując niezrozumiały niedosyt. Czegoś jej tu brakowało. Na wieczku z prawej strony zobaczyła kieszonkę, która była wydrążona w grubej skórze kufra, ale w środku nic nie było.
- Czyżby nie było jakiegoś ważnego elementu, który wchodził w skład skarbu? Tak, tak musiało być , czuje to wyraźnie - Gorączkowo myślała Hanna, nagle zdenerwowana.
- Może specjalnie wyciągnęli tą rzecz, żebym jej nie dostała. Widocznie jest na tyle cenna i ważna, że nie poświęcili by jej, aby mi ją przekazać...
Hanna oparła się o ścianę, westchnęła i przymknęła oczy. Trwało to kilka sekund, ale pozwoliło oczyścić umysł ze wszelkich negatywnych emocji. Nachyliła się ponownie nad kufrem i przyłożyła rękę do pustego schowka. Od razu poczuła lekkie wibracje przechodzące przez jej palce. Księga? Dlaczego przyszła mi na myśl księga? Postanowiła zaufać swojej intuicji. Zamknęła pojemnik i wyciągnęła spod łóżka zawiniętą w plandekę Kronike Ludzi Lodu.
- To tutaj znajduje się odpowiedź. Wśród tych zapisanych kart znajdę to czego szukam...a to czego szukam to brakujący element skarbu Ludzi Lodu...Czyli nie został on przede mną ukryty, tylko zaginął. Musi to być coś, co należało do rodziny od dawna, było bardzo cennym przedmiotem, ale z jakiegoś powodu zostało utracone. Być może w księdze znajdę odpowiedź, gdzie tego szukać...
Tak jak pewne było, że wieczorem zajdzie Słońce, tak Hanna była przekonana, że wpadła na dobry trop.
Wszystko wskazywało na to, że Hanna w jakiś sposób, intuicyjnie, pragnęła czegoś, co powinno się znajdować w skarbie Ludzi Lodu. Niestety tego tam nie było. Była przekonana, że w pewien sposób jest to związane z księgą i że być może w niej znajduje się wskazówka, lub nawet odpowiedź gdzie tego szukaćt. Za dużo pytań, za mało konkretów...
Hanna odsunęła kufer pod ścianę i wzięła do ręki ciężką księgę. Na dworze było już całkiem ciemno, więc zapaliła dużą świecę, która stopniowo oświetliła pokój. Przeleciała szybko kilka kartek księgi, nie mając cierpliwości czytać wszystkiego. Autorka posługiwała się wieloma opisami, a Hanna nie miała czasu czytać w kółko o jej rodzinie i okolicy, nawet jeżeli były to piękne obrazy.
Nagle zatrzymała się na stronie, która wyglądała jak napisana na szybko w wielkim wzburzeniu, zaczęła czytać:
" Dzisiejszy dzień przyprawił mnie o dreszcze na całym ciele, gdyż czarny cień grozy spłynął na nas tego ranka . Moja mała nieustraszona Sol po raz pierwszy ukazała swój strach, co było dla nas wielkim zaskoczeniem. Powiedziała, że nieopodal półki skalnej na zachodnim zboczu zobaczyła "Strasznego Człowieka", a mówiąc to trzęsła się na całym ciele. Tengel się bardzo zmartwił, ale nie powiedział na ten temat nic konkretnego, widać, nie chce nas straszyć. Ja jednak czuję, że ma to jakiś związek z dziedzictwem i tym strasznym przodkiem, od którego wszystko się zaczęło..."
Intrygujące, czyżby Sol zobaczyła tam samego Tengela Złego? Z tego co wiadomo, to on już od dawna nie żył, więc może to był jego duch? Tylko po co miałby się tam ukazywać...może w tym miejscu zginął, albo czegoś pilnował...
W pokoju nagle obniżyła się temperatura i Hanna poczuła dojmujące zimno. Okryła się kocem i przełknęła ślinę. Zrozumiała, że ta część zagadki powinna pozostać nierozwiązana, a przynajmniej to nie jej problem się tym interesować. Przekartkowała sporą część księgi i zatrzymała się na przypadkowym tekście:
" Jest tu pięknie, wszyscy są tacy mili i wyrozumiali. Lipowa Aleja okazała się rajem na ziemi, gdzie można sie wyzbyć wszelkich trosk i zmartwień. Nasze życie zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a jednak tęsknię za Doliną, za jej surowym pięknem, ale przede wszystkim za ludźmi, którzy tam mieszkali, a których już nigdy nie zobaczę..."
Hanna poderwała się zaskoczona. Czyli oni opuścili dolinę i przybyli tutaj? Jakoś nigdy nie zastanawiała się kto jako pierwszy z Ludzi Lodu osiedlił się w parafii Grastensholm , a teraz okazało się, że była to Silje i jej rodzina, autorka tej oto księgi. To było niesamowite. Nagle wpadło jej coś do głowy. Skoro żona Tengela opisywała wszystko z taką dokładnością, to być może uwieczniła także ich podróż z doliny aż tutaj? Co by oznaczało, że można odnaleźć drogę do Doliny Ludzi Lodu. Problem w tym, że ona nie tego szuka...może innemu obciążonemu złym dziedzictwem zależało by na takiej podróży, ale nie Hannie.
W tym momencie coś zaczęło jej świtać, a obrazy napływały do głowy błyskawicznie. Inny obciążony. Opętany rządzą posiadania skarbu Ludzi Lodu. Fotel na strychu, na którym ktoś siedział i czytał księgę! Po to by znaleźć drogę do Doliny...
Hanna musiała wstać, taka była podekscytowana. Chodziła po całym pokoju i mówiła do siebie na głos, starając się, aby żadna myśl nie uleciała jej w tej chwili z głowy.
- Co powiedział wujek Mattias? Że jego nieszczęsny brat Kolgrim zginął opętany żądzą posiadania skarbu Ludzi Lodu. A co jeżeli Kolgrim przeczytał księgę, poznał drogę do Doliny, ukradł skarb i ruszył w podróż? Oczywiście nie wygodnie by mu było jechać z takim ciężkim kufrem, więc wziął tylko najważniejsze rzeczy...albo jedną, najważniejszą rzecz, której teraz brakuje!
Nie miało znaczenia, że Hanna nie wiedziała co Kolgrim zabrał w podróż, najważniejsze, że to coś bardzo ważnego. Coś, co powinno należeć do niej i co było ważne również dla Sol. Gdyby nie to, jej duch nie kontaktowałby się z nią.
Ponownie przyszło jej coś do głowy, nie wiedziała tylko czy to, co teraz zrobi będzie miało dla niej jakieś znaczenie. Schowała księgę pod łóżko, okryła się ciemną narzutą i ze świecą w ręku ruszyła do starszej części budynku, gdzie jak wynikało z opowiadań rodziny znajdowały się stare portrety mieszkańców.
Idąc korytarzem miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, ale nie miała czasu szukać szpiega. Dzień już dawno minął i domownicy zapewne szykowali się do spania, bo wszędzie było przeraźliwie cicho. Nie chciałaby żeby ktoś ją nakrył, że zamiast leżeć w łóżku włóczy się po komnatach. Czuła, że jeżeli dzisiaj nie odkryje prawdy, może być za późno i że liczy się każda minuta.
Wreszcie dotarła. Odnalazła długie pomieszczenie z wysokimi oknami okrytymi pięknymi zasłonami, a pomiędzy nimi wisiały na ścianie obrazy. Były to portrety, pięknie namalowane, z dbałością o szczegóły. Hanna przeleciała wzrokiem po niewinnych twarzach trójki dzieci, dwóch chłopcach i jednej dziewczynce, ale to nie oni ją interesowali. Ostatni portret sprawił, że Hanna niemal upuściła z rąk świecę. Z płótna patrzyły na nią te same oczy, które widziała na strychu. Żółte, kocie, pełne drwiny, współgrające z szelmowskim uśmiechem i burzą ciemnych loków. To była bez wątpienia Sol Angelika z Ludzi Lodu, dotknięta złym dziedzictwem tak samo jak Hanna, ale tysiąc razy piękniejsza. Mimo, że był to tylko obraz można było wyczuć bijącą od niej tajemniczość i magię. Hanna zrobiła kilka kroków do tyłu by lepiej wszystko zobaczyć. Wtedy zrozumiała. Już wiedziała czego brakowało w skarbie Ludzi Lodu, a co było dla rodziny bardzo cenne. Zrozumiała też dlaczego Sol zależało na tym, aby to odzyskać. Czarownica na obrazie miała na szyi amulet. Duży, jasny korzeń kształtem przypominający ludzką sylwetkę, zawieszony na rzemieniu.
Była to mandragora, potężny talizman, który swojemu właścicielowi mógł zapewnić bogactwo, szczęście i sławę. Mógł być składnikiem najgroźniejszych mikstur, lub ochraniać właściciela przed niebezpieczeństwami. Takie coś zapewne chciałby mieć każdy szanujący się czarodziej, a tak się złożyło, że ów korzeń należał do Ludzi Lodu. Zapewne był przekazywany z pokolenia na pokolenie, lub w jakiś inny sposób, ale na pewno nie powinien zostać stracony.
Hanna postanowiła go odnaleźć. Uczucie, że tak właśnie powinna zrobić było silniejsze od wszystkiego innego. Kolgrim w swojej lekkomyślności i opętaniu ukradł mandragorę i pojechał z nią do Doliny Ludzi Lodu, gdzie zginął, a korzeń przepadł. Ona musi więc pojechać w ślad za nim i sprowadzić ten skarb z powrotem, tam gdzie jego miejsce.
Ostatni raz spojrzała na piękną twarz Sol i poczuła ukłucie zazdrości. Gdyby mogła być chociaż w połowie taka ładna jak ona...oświetliła portrety pozostałych dzieci. Sądząc po opisach w księdze tą rudowłosą dziewczynką musiała być Liv, blondynem Dag, a ten ciemnowłosy malec to pewnie Are. Wiedziała, że nie wszyscy byli prawdziwymi dziećmi Silje, ale w tym momencie ją podziwiała, że udało jej się wychować tak wspaniałe dzieci.
Nagle usłyszała jakiś szelest. Szybko odwróciła się w stronę, z którego dobiegł i podbiegła tam uważając by świeca nie zgasła. Wyjrzała za róg, ale nikogo tam nie było.
To pewnie jakaś mysz - pomyślała Hanna i wróciła do pokoju uważając, by nikt po drodze ją nie zobaczył.
Była jednak para ciekawskich oczu, która śledziła jej ruchy i to wcale nie była mysz...
Wieczór był już bardzo zaawansowany, a Księżyc świecił jasno i wysoko nad parafią Grastensholm. Zdecydowana większość domowników już spała, bądź leżała w łóżkach nie mogąc zasnąć z różnych, sobie znanych powodów. Gabriela i Kaleb rozmawiali po cichu ogrzewając się nawzajem a Mattias i Hilda już dawno spali, spokojnym, pozbawionym koszmarów snem. Starsi domownicy, tacy jak Liv zasnęli po zażyciu kilku kropel medykamentu Mattiasa, dzięki któremu mogła się wysypiać, nie myśląc o problemach. Dzisiejszy dzień przyniósł jej co prawda wiele radości i spokoju ducha, jednak nie mogła wyzbyć się strachu, przed jutrzejszym porankiem. Czy zmiana, która zaszła w Hannie nie minie wraz z nadejściem wschodu Słońca? Czy dziedzictwo nie powróci ze zdwojoną siłą? Wątpliwości było wiele, na szczęście minęły półgodziny po zażyciu środków nasennych i Liv odpłynęła w świat Morfeusza...
W tę chłodną grudniową noc nie tylko koty wałęsały się po parafii. Hanna Paladin podekscytowana weszła na palcach do swojego pokoju i po raz setny zastanawiała się skąd weźmie środki na podróż do Doliny Ludzi Lodu. Decyzję podjęła już, kiedy przeczytała w kronice o podróży Silje i jej rodziny, nie wiedziała tylko od czego zacząć. Znała drogę na tyle, że mogła zaryzykować podróż, jednak było jasne, że potrzebne jej będą pieniądze. Oczywiście nie mogła do doliny wyruszyć zimą, mimo iż w tym roku była dosyć łagodna. Wejście do doliny było najprawdopodobniej teraz zamknięte przez lodowiec, a okrężna droga zasypana śniegiem uniemożliwiającym przejazd wierzchem, a co dopiero piechotą. Irytacją napełniała ją myśl, że najlepszym momentem na wyruszenie w podróż jest późny lipiec, kiedy będzie już ciepło, ale wody z topniejących lodowców, nie będą zalewać okolice. Nie mogła tyle czekać! Kopnęła ze złością kronikę Ludzi Lodu i od razu tego pożałowała. W pomieszczeniu zrobiło się nagle przenikliwie zimno i wilgotno, a Hanna poczuła się jakby ściany pokoju zniknęły, a ona znalazła się nagle na zaśnieżonym podwórku. Wrażenie spotęgowała gęsta mgła, która zawisła pod sufitem, ograniczając widoczność praktycznie do zera. Zanim Hanna zdołała do końca się przerazić usłyszała znajomy głos, który sprawił jej radość, większą niż mogłaby przypuszczać.
- Wiedziałam, że rozwiążesz tą zagadkę. Kobiety pochodzące z Ludzi Lodu wyróżniają się nieprzeciętną intuicją.
- Cieszę się, że mogę cię ponownie usłyszeć, Sol - Odpowiedziała ze spokojem Hanna, mimo, że prowadziła rozmowę z duchem. Wysilała wzrok, by ujrzeć coś we mgle, ale na próżno.
- Prawdą jest, że tak jak ty teraz, tak przed tobą, mój wnuk Kolgrim odnalazł kronikę i dzięki niej poznał drogę do doliny Ludzi Lodu. Wyruszył tam, zabrawszy uprzednio korzeń mandragory, bardzo cenny amulet, który należy do naszej rodziny.
W głosie Sol zabrzmiał gniew i smutek zarazem.
- Musiał być dla ciebie cenny - Powiedziała Hanna i jeszcze mocniej zapragnęła go odzyskać.
- O tak, mandragora ma w sobie ogromną moc. Potrafi ochronić swojego właściciela przed niebezpieczeństwem i zapewnić mu pomyślność. Jednak dla mnie miała jeszcze jedno ważne znaczenie. - Sol celowo zrobiła pauzę, aby wzbudzić w Hannie ciekawość.
Mgła trochę zrzedła i Hanna dostrzegła rozmytą sylwetkę, nie śmiała się jednak do niej zbliżyć, bojąc się, że zniknie. Cień się poruszył, zwinnie i płynnie, niczym kot, tyle że dużo większy, W mlecznobiałej poświacie zabłysła żółta para oczu. Głos Sol stał się bardziej ochrypły.
- Dzięki mandragorze mogłam podróżować do krainy, w której spotykałam jedyną miłość swojego życia. Kawałki tego korzenia są bowiem składnikiem maści, zwanej "Maścią czarownic".
- Widziałam jej recepturę wśród skarbu Ludzi Lodu! - Krzyknęła podekscytowana Hanna
- Właśnie...znajdziesz tam wszystkie składniki, prócz mandragory. Podróż ta, krótko mówiąc, dostarcza nam tego, czego akurat pragniemy. Kiedy żyłam, nie umiałam tego zrozumieć, sądziłam, że rzeczywiście spotkałam swojego ukochanego. To była jednak iluzja...nie zapomnij o tym, kiedy spróbujesz tej maści. Mnie doprowadziło to na stos...
Hanna nie rozumiała wszystkiego, ale nie chciała być wścibska i wypytywać ducha o szczegóły. Na szczęście Sol okazała się zadowolona z tego, że mówi tyle o sobie, inaczej nie poświęcała by Hannie tyle czasu, to pewne. Sol chciała, aby korzeń mandragory powrócił do rodu, mimo, że jej samej się już nie przyda. Jaki w takim razie ona ma w tym interes? Czymkolwiek czarownica się kieruje, Hannie to odpowiada, gdyż sama zapragnęła posiadać ten amulet. Pozostała kwestia podróży i pieniędzy...Sol jakby czytała jej w myślach bo powiedziała:
- Aby wyruszyć w drogę do doliny, musisz mieć sporo pieniędzy. Jeżeli się pośpieszysz zdobędziesz je tam, gdzie najczęściej spędzałaś samotne wieczory...tam gdzie ja również nieraz siedziałam na przewróconym pniu drzewa i mieszałam magiczne mikstury. Musisz iść JUŻ!
Ostatnie zdanie odbiło się echem od ścian pokoju i porwało w szalony wir resztki unoszącej się mgły, wraz z cieniem Sol. Hanna osłoniła oczy, a po kilku sekundach pokój wyglądała tak jak zawsze, spowity jedynie w czerń nadchodzącej nocy i blask księżyca.
Dziewczyna długo stała oniemiała, nie spodziewając się, że duch tak nagle odejdzie. Po kilku chwilach przypomniała sobie słowa Sol:
Jeżeli się pośpieszysz zdobędziesz je tam, gdzie najczęściej spędzałaś samotne wieczory...tam gdzie ja również nieraz siedziałam na przewróconym pniu drzewa i mieszałam magiczne mikstury. Musisz iść JUŻ!
Wiedziała gdzie musi iść i ufała swojej martwej krewniaczce na tyle, by bezzwłocznie wyruszyć w drogę. Ubrała się ciepło, wepchnęła do kieszeni grubego płaszcza kilka ciastek, które zostały z podwieczorka i wymknęła się z pokoju. W swoim życiu robiła to wiele razy, tak, że bez problemu poruszała się pod osłoną nocy. Drogę do jej ulubionego miejsca na skraju lasu znała na pamięć. Wiedziała gdzie znajduje się ścieżka i w którym miejscu się kończy, a także gdzie musi ominąć spory kamień, lub przekroczyć wystający korzeń. Księżyc świecił dostatecznie jasno, by się nie zgubić nawet pod osłoną drzew. Śnieg napadał tylko do wysokości kostek, co również ułatwiało dojście do celu. Hanna czuła się jakby ktoś lub coś nad nią czuwało, pomagając realizować cel. Być może w połowie była to jej własna determinacja, wszak robiła wszystko z dziką pewnością siebie...
Pokonując ostatni odcinek odwróciła się nagle słysząc trzask łamanej gałęzi. Ktoś za nią szedł. Czuła to już wcześniej, ale nie miała pewności, aż do teraz. Nie mogła jednak zawrócić, była już za daleko ścieżki, a niebo coraz bardziej zasnuwały chmury spowijając okolicę mrokiem.
Ruszyła dalej, szybciej i pewniej. Przypomniała sobie o martwym Pedro, którego znaleziono niedaleko w wodzie. Nie żeby go żałowała, ale od tego momentu nie uważała już tego miejsca za "swoje". Gdyby Sol nie powiedziała, że musi tu przyjść, nie wróciła by tu już nigdy.
Doszła do rzeki, która leniwie płynęła pomiędzy lasem a górami. Nurt był coraz płytszy przez skute lodem okolice. Widziała już dokładnie przewrócony pień drzewa i wydeptaną trawę. Jeszcze dwa skoki po kamieniach zanurzonych w wodzie i była na miejscu.
I co teraz?
Nie miała pojęcia jak dotarcie tutaj miałoby dostarczyć jej pieniędzy na podróż. To trochę nie miało sensu. Ponownie usłyszała trzask, więc gorączkowo się rozejrzała, czując jak ciarki zaczynająnbiegać jej po plecach. Jedyna droga z parafii prowadziła w ostatnim odcinku przez rzekę, więc jeżeli ktoś tu idzie to na pewno go zobaczy.
Hanna stała bez ruchu jak sparaliżowana czekając na to, co się zbliża. Mijały sekundy,ale nic się nie pojawiło. W pewnym momencie Księżyc zniknął za chmurami i wokół zrobiło się całkowicie ciemno. Kiedy ponownie zaświecił Hanna ujrzała na jednym z kamieni stojącą czarną postać.
ROZDZIAŁ 2
" Nazywam się Silje..."
"Rok pański 1586.
Nazywam się Silje Arngrimsdatter, córka kowala Arngrima. Swoją historię opisuję będąc w miejscu, które można w tym samym stopniu zarówno kochać jak i nienawidzić, które napawa mnie strachem przed jutrzejszym dniem, ale również sprawia że serce mi się ściska ze wzruszenia ilekroć patrzę na to co mnie otacza. Jestem w Dolinie Ludzi Lodu.
Czuje się rozdarta i tylko kochająca mnie rodzina sprawia, że wiem gdzie jest moje miejsce na tym świecie i jaki mam cel w życiu. Bez względu na to, jaka przyszłość nas czeka, będę ich wspierać i zawsze będą mogli na mnie polegać. Wiem, że nie jestem najlepszą gospodynią, że to co przygotowuje do jedzenia ciężko jest przełknąć, że uszyte przeze mnie ubrania wyglądają jak szmaty, a w mieszkaniu często zalega kurz, ale staram się jak mogę. Moja rodzina jest kochana, nie narzekają na moją nieudolność, mówią, że to nie jest najważniejsze. Tengel twierdzi, że urodziłam się do wyższych celów niż sprzątanie i gotowanie, a Liv widzi we mnie artystkę tylko dlatego, że wyrzeźbiłam dla niej lalkę z drewna. Kochana mała córeczka, widzi piękno we wszystkim co ją otacza, chociaż muszę przyznać, że rzeźba faktycznie mi się udała. Ma zaledwie dwa latka, ale w jej oczach codziennie widzę podziw do wszystkiego co zobaczy.
Dag jest inny, ma w sobie coś arystokratycznego i dumnego co jest zapewne zasługą jego pochodzenia, wszak znalazłam go w lesie porzuconego, ale odzianego w wytworną chustę. Jego wygląd również świadczy o tym, że płynie w nim jakaś szlachetna krew. Jest trochę przewrażliwiony na punkcie porządku i estetyki, mimo to jego wrodzona grzeczność zabrania mu na głos wyrażać uwag w moją stronę. Jestem z niego dumna bo opiekuje się młodszą siostrą mimo iż sam jest jeszcze zaledwie czterolatkiem..."
Hanna stwierdziła, że opis dzieci Silje jest zbyt nudny by się nim przejmować. Była pewna, że księga trafiła w jej ręcę nie bez powodu, ale też nie po to by czytać o smarkaczach i ich zabawach. Zatrzymała się na trzeciej stronie bowiem zauważyła dwa słowa "Kocie oczy".
Zerknęła pod szafę spodziewając się dwóch rozjarzonych ślepi, ale niczego tam nie dostrzegła. Przełknęła ślinę i powróciła do czytania od nowego akapitu.
" Co innego moja najstarsza przybrana córka Sol. Ją nie obchodzą takie banały jak dom, sztuka czy pożywienie. Ona wciąż żyje w swoim świecie niedostępnym dla innych, zwyczajnych ludzi, ma w sobie tę szczególną krew dotkniętych dziedzictwem Ludzi Lodu, która płynie także w Tengelu. Tylko, że Sol nie jest taka jak mój ukochany Tengel. Jest niebezpieczna i przebiegła, nie potrafi szanować zasad dobrego wychowania, jeżeli jej to akurat nie pasuje. Tak bardzo się o nią martwię. Dobrze, że Tengel trzyma ją krótką ręką, bo nie wiem jak by się to skończyło. Sol jest szlachetna i kocha nas wszystkich ponad życie, ale przedkłada te uczucia nad życie i zdrowie innych. Wiem, że w naszej obronie potrafiła by nawet zabić. Moja kochana mała Sol, jak cię obronić przed samą sobą?
Wystarczy na nią spojrzeć, aby wiedzieć, że jest obciążona. Te kocie oczy mówią wszystko, tak samo jak jej prowokujące i nad wiek dojrzałe zachowanie. Można się zatracić w jej perlistym śmiechu...
Hanna uniosła wzrok znad księgi. "Kocie oczy", "Perlisty śmiech", czy to możliwe, że to duch Sol do niej przemawiał?
Ponownie poczuła delikatny dotyk na policzku, niczym muśnięcie skrzydłami motyla.
Tak, to była ona. Z jakiegoś powodu pomogła mi znaleźć księgę, tylko dlaczego? Czy po to bym przeczytała jej historię? Tylko jaki by to miało sens teraz, ponad dwa stulecia później?
Robiło się już późno i Hanna bała się, że nie zdąży dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi zanim wrócą domownicy. Znalazła kawałek płótna, owinęła nim księgę i poszła w stronę wyjścia. Zanim zamknęła drzwi ze strychu spojrzała jeszcze raz w czarną przestrzeń przed sobą z nadzieją, że ponownie ujrzy kocie oczy. Niczego jednak nie dostrzegła.
Zanim weszła do pokoju zaopatrzyła się w spiżarni w lekkie, małe przekąski dziwiąc się, że tak szybko wraca jej apetyt.
Zamknęła drzwi na klucz, usiadła na łóżko, rozwinęła księgę i kontynuowała czytanie przeżuwając słodka bułeczkę.
" Zima była bardzo surowa w tym roku i zużyliśmy niemal wszystkie zapasy. Dzieci się pochorowały, bowiem nie miałam dla nich odpowiedniego odzienia, a to co udało mi się im uszyć było już stanowczo na nich za małe. Przeraża mnie myśl, że co roku ktoś z wioski nie przeżywa mrozów i tym razem zmarła kobieta mieszkająca blisko lodowca. Ostatni raz widziałam ją jesienią jak chudymi rękoma zbierała ostatnie resztki bulw dla dwójki swoich dzieci i męża. Zapytałam ją czy mogę pomóc, ale ona uczyniła znak krzyża i kazała mi odejść. Wiem czemu ludzie się od nas odwracają. Mówią, że jesteśmy w zmowie z Hanną i Grimerem i że uprawiamy z nimi czary. To prawda, że tych dwoje nie budzi zaufania i lepiej im nie wchodzić w drogę, ale jakby nie patrzeć należą do rodziny i nie mogę się na nich wypiąć. Żal mi ich, bo zostali przez swoje dziedzictwo wyklęci i odtrąceni przez resztę naszego małego społeczeństwa. Jestem też Hanny dłużniczką, bo gdyby nie ona nie przeżyłabym porodu Liv, jestem tego pewna. Nie mam oczywiście wątpliwości, że Hanna jest najniebezpieczniejszą czarownicą w wiosce, ale na swój sposób dba o rodzinę i zależy jej, aby Ludzie Lodu przetrwali. Cena jaką za to płacimy to odtrącenie, jednak mam nadzieję, że przyjdą czasy, kiedy ludzie zaakceptują nas takimi jakimi jesteśmy, bez względu na płynącą w nas krew. Wiew, że ja sama nie należę do Ludzi Lodu, ale moi potomkowie dzięki Tengelowi już tak. i nigdy nie żałowałam, że związałam się z kimś takim jak on. Odtrącony przez społeczeństwo przez swój diaboliczny wygląd dla mnie jest najwspanialszym człowiekiem na świecie, bez względu na dziedzictwo które ma w sobie. Kocham go takim jakim jest..."
Hanna poczuła ukłucie wzruszenia. Dokładnie rozumiała jak musi się czuć Tengel, kiedy wszyscy wokół go odtrącali. Był wielkim szczęściarzem, że spotkał na swojej drodze Silje i że go pokochała. Być może ją też czeka kiedyś taka niespodzianka od życia...Jeszcze godzinę temu nie dopuszczała by do siebie takiej myśli, ale dzięki tej księdze odżywa w niej nowa nadzieja na lepsze życie. Przewróciła stronę w księdze i zaparło jej dech w piersiach. Na niemal całej kartce był narysowany portret mężczyzny. Miał bardzo męskie, ostre rysy twarzy z wystającymi kośćmi policzkowymi i mocną szczęką. Nos był szeroki, a pod nim znajdowały się zmysłowe usta. Czarne, szczecinowate włosy opadały na ramiona, które sterczały wielkie jak u niedźwiedzia, a grzywka opadała niedbale na oczy. Jego spojrzenie kontrastowało z wyglądem w każdy możliwy sposób. Wyrażało smutek i miłość, podczas gdy wygląd przypominał raczej Demona, lub czarownika w najgorszym tego słowa znaczeniu. Cały portret był narysowany czymś przypominającym węgiel, jedynie oczy miały kolor blado żółty, namalowany zapewne jakąś roślinną substancją. Hanna dobrze znała ten kolor źrenic, wszak miała takie same...Pod rysunkiem był podpis "Tengel Dobry".
Dobry... a więc było dwóch Tengelów. dotychczas Hanna poznała historię Tengela Złego, który zaprzedał duszę diabłu ofiarując mu swoje potomstwo w postaci obciążonych złym dziedzictwem. Tylko, że on żył dużo wcześniej niż czasy opisane w księdze.
Tengel Dobry musi być zatem jednym z potomków tamtego czarnoksiężnika, a przydomek zawdzięczał oczywiście swojemu szlachetnemu sercu.
Z tego co pisze Silje, ona wraz z Tengelem i trójką dzieci, w tym z jednym swoim, mieszkali w wiosce, która nosi nazwę Dolina Ludzi Lodu. Była ona schronieniem dla wszystkich odtrąconych przez społeczeństwo, oraz chcących ukryć swoje zdolności lub zbrodnie wśród niedostępnych gór, szczelnie otaczających dolinę.
Spojrzała jeszcze raz na portret. Tengel Dobry musiał być fascynującym mężczyzną, przyciągającym kobiety swoim demonicznym wyglądem i tajemniczą osobowością. Silje musiała być z niej bardzo dumna...swoją drogą była na prawdę utalentowana. Nic dziwnego, że marna była z niej gospodyni skoro tkwiła w niej dusza tak wspaniałej artystki.
Hanna chciała kontynuować czytanie zaciekawiona do granic możliwości, ale nagle usłyszała jakiś hałas dochodzący z zewnątrz. Wstała i dyskretnie podeszła do okna, mając nadzieję, że jej rodzina jednak jeszcze nie wraca. Nie od razu pojęła to co widzi. W stronę Grastensholm szli jej rodzice i Liv, za nimi cała reszta jej rodziny łącznie z mieszkańcami Lipowej Alei, a kilkanaście kroków dalej tłum ludzi, zapewne mieszkańców parafii. To właśnie ten tłum tak krzyczał i nie były to wesołe wiwaty, wręcz przeciwnie.
- O co tu chodzi? - Zastanawiała się Hanna chowając się bardziej za zasłona. Tłum był już tak blisko, że dziewczyna mogła rozróżnić słowa, które jakaś kobieta wykrzykiwała na całe gardło:
- Zapłacisz mi za śmierć mojego syna ty czarownico!
R O Z D Z I A Ł 3
" Oskarżenie"
Wśród ludzi zbliżających się do posiadłości Meidenów była matka pewnego chłopca, którego ciało zostało znalezione wczoraj w wodzie tuż za Parafią Grastensholm. Z wstępnych oględzin przeprowadzonych w dość prymitywnych warunkach wynikało, iż został uderzony w głowę tępym przedmiotem. Nie wiadomo, czy uderzenie było śmiertelne, być może chłopiec po ciosie wpadł do wody i utonął. Śledztwo było w toku, natomiast w głowie jego matki trwało jej własne dochodzenie, które niestety nie opierało się na żadnych śladach, dowodach i okolicznościach.
Kiedy tylko minął pierwszy szok pani Soren wydała oskarżenie:
" To robota tej szatańskiej dziewczyny, Hanny Paladin!"
Na nic zdały się uspokojenia i prośby wójta. Kobieta była pewna swoich racji, szczególnie kiedy usłyszała, że Hannę widziano jak szła w stronę lasu, do miejsca gdzie rzeka podpływa najbliżej drzew. Idealne miejsce na zbrodnie. Podczas niedzielnej mszy matka denata skutecznie rozsiała plotki na temat Hanny i zasiała wśród wiernych ziarenka podejrzeń. Z resztą nie było to trudne, gdyż wszyscy mieszkańcy znali obciążoną złym dziedzictwem córkę Gabrieli i Kaleb i to niestety z tej najgorszej strony.
Ludzie Lodu widzieli, że w kościele aż wrze od plotek przekazywanych sobie z ucha do ucha. Obserwowali jak inni patrzą na nich ukradkiem, jak zmieniają się ich wyrazy twarzy. Nikt dzisiaj nie słuchał księdza i jego przemów, aż ten musiał przywołać tłum do porządku, przypominając, że intencją dzisiejszej mszy jest również pożegnanie małego Pedra Soren.
Swoją drogą nie można było tego chłopca nazwać małym. Miał 22 lata, prawie dwa metry wzrostu i sporą wagę, w dodatku jego zachowanie dalekie było od akceptacji. Krótko mówiąc był chuliganem, któremu zawsze wszystko uchodziło płazem, przez co czuł się bezkarny. Nikt o tym jednak nie wspominał, nie wypadało źle mówić o zmarłym...
Po mszy ludzie zebrali się w grupę, na czele z panią Soren, która kurczowo trzymała ramię męża i wkładała mu słowa oskarżenia w usta. Wójt próbował rozgonić tłum, ale na nic się to zdało.
- Ludzie - krzyczał już poważnie zmęczony - Rozejdźcie się do domów, nie szukajcie winnych na własną rękę. Uprzedzam, że każda próba wymierzania samemu sprawiedliwości będzie surowo karana.
Jego słowa trafiały w pustkę. Kaleb z Gabrielą podeszli do niego pełni obaw i wzburzenia.
- Wiemy, że chodzi o naszą córkę. Możemy zapewnić, że ona nie ma nic wspólnego z śmiercią tego chłopca...
Wójt gestem przerwał im w pół słowa.
- To się jeszcze okaże, śledztwo trwa, wybaczcie teraz, ale mam jeszcze jedną sprawę do omówienia, tym razem z księdzem. Śmierć tego chłopca to nie jedyna sprawa, którą muszę się zajmować, kilka dni temu okradziono skarbiec parafialny. Nie mogę pilnować wszystkiego! Do widzenia - Powiedział oschle i zniknął za drzwiami kościoła.
- Co za ignorant! - Wściekł się Kaleb - Dobrze wie, że ludzie i tak zrobią swoje. Gabrielo, musimy czym prędzej pobiec do Grastensholm uprzedzić Hannę.
Liv podeszła do nich blada jak ściana.
- Wszyscy z Lipowej Alei postarają się chwilę zatrzymać ten tłum, a my za ten czas pójdziemy do domu. Hanna nie musi się nikomu tłumaczyć ze swojej niewinności.
Jakaś mała rączka pociągnęła Gabrielę za suknię. Kobieta spojrzała w dół i zobaczyła duże, zielone oczy otoczone jasnorudymi lokami.
- Villemo - Gabriela ukucnęła przy dziesięciolatce - Kochana córeczko, musimy z tatą szybko biec do domu porozmawiać z Hanną. Tymczasem idź z ciocią Matyldą, Niklasem i Irmelin do Lipowej Alei po jakieś smakołyki i przynieście do nas, dobrze? - Spytała Gabriela posyłając proszące spojrzenie Matyldzie, a ta w mig pojęła o co chodzi, podeszła do nich i chwyciła Villemo za rękę;
- Chodź kochanie, już nawet wiem co posmakuje twojej siostrze. Niklasie, Irmelin chodźcie tutaj - Zawołała pozostałe dzieci.
Villemo pogłaskała mamę po policzku.
- Ci ludzie się mylą - Powiedziała nagle, a jej twarz wyrażała pewność - Hanna nic nie zrobiła, ona jest dobra.
Gabriela zakryła usta, nie mogąc powstrzymać płaczu. Kaleb pogłaskał złociste włosy córeczki, a jego głos był stanowczy:
- Wiemy to, leć już!
Villemo odeszła z kuzynostwem i Matyldą posyłając złowrogie spojrzenia na zgromadzonych ludzi.
Hanna obserwowała zza futryny zbliżający się tłum. Słyszała trzask drzwi na dole, więc wiedziała, że jej rodzice dotarli już do domu. Podeszła szybko do łóżka i schowała pod nie księgę. Słysząc jak ją wołają wyszła z pokoju i zbiegła po schodach:
- Co się dzieje? - Zapytała starając się, żeby nie poznali po jej głosie, że jest przejęta.
Kaleb w ekspresowym skrócie powiedział córce o co chodzi. Mieli mniej niż pięć minut, aby zdecydować, jak zachować się w obliczu tych ludzi. Sytuacja była poważna, a im bardziej zwlekali tym krzyki i wołania na zewnątrz stawały się donośniejsze. Podskoczyli, kiedy ktoś mocno zapukał do drzwi.
- Żądamy, aby Hanna wyszła na zewnątrz - wołał męski głos - Chcemy tylko porozmawiać, obiecujemy, że nic się nikomu nie stanie.
Mieszkańcy popatrzyli po sobie nie pewni. Kalebowi zdecydowanie nie podobało się rozmawianie o tej sprawie bez obecności władz.
- Nie musisz im niczego wyjaśniać, jeżeli potrzebne będą twoje zeznania, to tylko na rozkaz wójta. Ci ludzie uprawiają jakąś sądową samowolkę. - Przekonywał córkę Kaleb, tymczasem łomot do drzwi się nasilił i ponownie usłyszeli głos, tym razem kobiecy.
- Mam prawo wiedzieć kto zabił mojego syna! - Krzyczała matka Sorena, a jej głos z gniewnego załamał się do szlochu - Widziano cię wczoraj jak szłaś w kierunku zakola rzeki, wiem, że Pedro też tam był. Wyjdź i wytłumacz się!
Ostatnie słowa były już jednym wielkim płaczem. Hanna poczuła dziwny skurcz w żołądku i w gardle. To było współczucie. Jeszcze chwilę temu miała ochotę zatrzasnąć się w swoim pokoju na wieki, mówiąc, żeby wszyscy dali jej spokój, jednak teraz coś kazało jej zostać. Nie chować się, tylko stawić czoła oskarżeniom. Pomóc matce, która rozpacza po stracie syna. nawet jeśli był draniem. Hanna miała nogi jak z waty, musiała oprzeć się o ścianie. Wszyscy patrzyli na nią zastanawiając się co oznacza ten strach w oczach. Podejrzewali, że może bać się oskarżeń, samosądu i ataku, ale tu chodziło o coś innego. Hanna bała się nowych uczuć, które się w niej zrodziły i które nakazywały jej wyjść do tych ludzi i się wytłumaczyć. Była przerażona myślą, że powinna spojrzeć pani Soren w oczy i powiedzieć wszystko co wie, a co gorsza, że powinna przeprosić. Łzy napłynęły jej do oczu i chwyciła się za serce.
- Hanno co się stało! - Krzyknęła Gabriela widząc jak jej córka oddycha trzymając się za klatkę piersiową.
- Ja nie...ja nie mogę... ja muszę...co mam zrobić... - Hanna próbowała się uspokoić, wziąć się w garść, ale tak długo żyła w izolacji z otoczeniem, że wyjście do ludzi wydawało jej się czymś nie do wykonania. Miała wrażenie, że zawaliły się pod nią wszystkie fundamenty życia, że to co wydawało jej się zawsze najważniejsze nagle przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Wszystko okazało się inne niż myślała. Ludzie się liczyli, nie potrafiła ich zignorować tak, jak robiła to całe życie. Nie była w stanie przejść obok nich obojętnie.
Spoglądając w ogromne, załzawione oczy Hanny, Liv pojęła o co chodzi. Podniosła stanowczym ruchem klęczącą przy ziemi prawnuczkę i otarła jej twarz z łez.
- Dasz radę! Musisz przełknąć wstyd i brnąć do przodu. Wiesz już, że tym ludziom należą się przeprosiny, ale przy okazji nie można pozwolić by obwiniano cię skuli starych grzechów. Idź i zawalcz o swoją pozycję w społeczeństwie Hanno. Jesteś przecież na to gotowa. Nikt z nas nie jest tak silny jak ty. Przezwyciężyłaś najgorsze momenty w swoim życiu, odnalazłaś jasną drogę wśród mroku i wróciłaś do nas. Już jesteś wygrana. Jesteśmy z ciebie niewypowiedzianie dumni.
Gabriela i Kaleb przytaknęli zdecydowanie, ich duma i szczęście nie znała granic. Hanna wyprostowała się i wzięła głęboki oddech. Nie zastanawiając się ani sekundy dłużej otworzyła stanowczo drzwi i wyszła z Grastensholm wprost przed zgromadzony tłum.
Kiedy ludzie zobaczyli Hannę cofnęli się i zaległa grobowa cisza. Tylko wiatr wył pędząc przez kaptury i suknie zgromadzonych. Nikt tak na prawdę się nie spodziewał, że obciążona złym dziedzictwem Paladynka wyjdzie z domu i stanie z nimi twarzą w twarz. Wyglądała na prawdę przerażająco z rozwianymi, czarnymi włosami i żółtymi oczami patrzącymi niczym lew na stano antylop. Odeszła z nich nagle odwaga i chęć do wymierzenia sprawiedliwości, mieli ochotę odwrócić się na pięcie i odejść, jak najdalej od tej mrocznej figury stojącej u wejścia do Grastensholm.
Hanna zacisnęła pięści, aż zbielały jej kości. Mimo, że minutę temu postanowiła zakończyć tę wojnę z mieszkańcami, to nadal napawali ją obrzydzeniem. Nie potrafiła wykrzesać dla nich cienia uprzejmości, nic ją nie obchodzili i nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Jedyną rzeczą, która pchała ją dalej w tą żałosną rolę była jej rodzina. Wiedziała, że stoją za drzwiami i słuchają w napięciu co powie. Mieli nadzieje, że Hanna zdobędzie się na wyrazy skruchy, a zgromadzeni jej przebaczą i wszystko będzie tak jak powinno. Niestety mylili się. Oni nigdy nie zapomną tego co robiła i nawet jeśli stąd odejdą to swoje będą myśleć...ale co ją to obchodzi, niech myślą co chcą. Jeżeli jej rodzina zyska na tym chociaż trochę, to ona przezwycięży dumę i nienawiść. Nawet nie zwróciła uwagi na to, jak bardzo skłócona jest sama ze sobą, jak targają nią sprzeczne uczucia. W jej duszy wciąż trwała walka dobra ze złem, a ona nieświadomie doszła ze sobą do kompromisu. Zrobi to co trzeba, ale nie dla tego motłochu, który stoi przed nią, ale dla jej rodziny.
Cisza trwała już stanowczo za długo, każdy bał się odezwać i czekał na ruch dziewczyny. Ona natomiast pogrążona w myślach zapomniała już co chiała tak na prawdę powiedzieć. Wreszcie odezwała się pani Soren schowana do połowy za swoim mężem:
- Mów czemu skrzywdziłaś mojego syna! - głos drżał jej ze strachu - Nie wywiniesz się, wójt tu zaraz będzie aby usłyszeć całą prawdę.
Wśród ludzi rozległ się szmer, widać odzyskiwali odwagę. Hanna poczuła się urażona tak bezpośrednim atakiem. Bez zastanowienia zrobiła kilka kroków w stronę kobiety, a ta w oka mgnieniu się cofnęła mówiąc " Nie zbliżaj się do mnie!"
- To nie ja zabiłam pani syna - Powiedziała Hanna cicho, ale stanowczo. Czuła, że wstępują w nią jakieś nowe siły, pierwsza bariera została przełamana.
- Byłam tam wczoraj, macie racje. Kiedy tam przyszłam Pedro już tam był, czekał na kogoś...
Matka ofiary prychnęła tylko, ale nie miała odwagi przerywać zeznań, Hanna stała zbyt blisko. Pozwolono jej opowiedzieć o wydarzeniach wczorajszego wieczora, co zdziwiło samą oskarżoną, a także jej rodzinę słuchającą pod drzwiami. Ludzie nigdy wcześniej nie słyszeli żeby Hanna z kimś rozmawiała, a jeśli się do nich odezwała, to były to jedynie wyzwiska. Teraz stała przed tłumem, a z jej ust płynęły słowa, niczym zaklęcie powodujące, że trzeba ją słuchać.
R O Z D Z I A Ł 4
" Zeznania Hanny"
Mieszkańcy Lipowej Alei stali z boku, bliżej Hanny, aby w razie
jakiegoś ataku szybko ją obronić. Oczywiście dzieci z nimi nie było,
zostały zaprowadzone do domu w obawie, że dojdzie do jakieś awantury lub rękoczynu. Nikt nie spodziewał się, że tłum ludzi będzie
milcząco wsłuchiwał się w zeznania Hanny. Jej głos okazał się melodyjny i
stonowany w taki sposób, że trudno było go ignorować. Nagle wszyscy
zebrani przenieśli się w wyobraźni do wczorajszego wieczora...
Zaczynało
się już ściemniać, kiedy Hanna niezauważalnie wyszła z pokoju, pokonała
schody i opuściła Grastensholm. Poły jej długiego płaszcza trzeszczały o
przymarznięte liście leżące wzdłuż ścieżki, kiedy szybkim krokiem
podążała do rozwidlenia dróg. W tym miejscu każdy mieszkaniec idzie
prosto, bo to była jedyna droga do kościoła i do wyjścia z parafii.
Ścieżka, która skręcała w bok, nie była praktycznie przez nikogo
uczęszczana. Ciągnęła się przez pola, aż do skraju lasu, do miejsca
gdzie rzeka podpływa bardzo blisko drzew. Później koryto odbija mocno w
prawo i mijając domy opuszczało parafię by płynąć dalej w kierunku Oslo.
Hanna celowo wybrała sobie to miejsce na swoje tajemnicze, samotne
wyprawy. Było tu bardzo ciemno, ponieważ po drugiej stronie rzeki pięła
się góra rzucająca potężny cień na tę część lasu. Nurt rzeki natomiast
był tak silny, że każdy omijał to miejsce z daleka. Dziewczyna czuła się
tu wspaniale. Pokonała ostatnie metry zarośli, które zahaczały się o jej
płaszcz i po chwili puszczały niczym małe chochliki bawiące się z
przechodniem. Minęła już pierwsze drzewa zostawiając ścieżkę daleko za
sobą i zastanawiała się kto ją wydeptał. Nie zdziwiłaby się wiedząc, że
kilkadziesiąt lat temu jedna z dotkniętych złym dziedzictwem Ludzi Lodu
przychodziła w to samo miejsce, aby ćwiczyć sztukę czarowania. Nazywała
się Sol i była nie wątpliwie utalentowaną i niebezpieczną czarownicą.
Hanna co prawda nie przychodziła w to miejsce czarować, ale czuła się tu
jak w domu, zaznawała spokoju.
Szła
wzdłuż brzegu zachwycona siłą z jaką rzeka pokonywała zanurzone w niej
głazy. Woda musiała być lodowata o tej porze roku, każdy kto by do niej
wpadł zmarł by z wyziębienia po kilku minutach.
Nagle
zatrzymała się zaskoczona. Przed nią było miejsce, w którym zawsze
leżała na przewróconym pniu drzewa i patrzyła w gwiazdy. Jednak tym
razem ktoś tam był. Młody mężczyzna o potężnej budowie wstał z drzewa,
kiedy ją zobaczył. Znali się jedynie z widzenia, kiedy kilka razy
spotykali na ścieżce i on zawsze ją wyzywał od odmieńców. Hanna mijała
go z wzrokiem bazyliszka, czasami przeklinała go siarczyście jeszcze
długo po powrocie do domu. Teraz stali na przeciw siebie zdziwieni swoją
obecnością w tym miejscu. Później przyszedł gniew.
-
Co ty tu robisz przeklęta dziewucho? - Ryknął Pedro Soren i nerwowo
zaczął oglądać się na wszystkie strony. a jego oczy ciskały błyskawice.
-
Ja?! To raczej ciebie tu powinno nie być. To mój teren! - Syknęła Hanna
niczym zwierze i zrobiła kilka kroków w jego kierunku. Pedro cofnął się
widząc rozjarzone żółte oczy. Cała sylwetka Hanny przypominała mu w tym
momencie niedźwiedzia gotowego do ataku by rozszarpać ofiarę na
strzępy.
Mężczyzna chwycił do ręki długi kij i wymierzył go w stronę Hanny.
-
Ostrzegam cię, jeśli się do mnie zbliżysz rozwalę ci łeb ty czarownico!
Wynocha zanim moi kumple przyjdą bo oberwie ci się od nas wszystkich. -
powiedział Soren, a na jego usta wypełzną obrzydliwy uśmieszek.
Perspektywa walki z Hanną sama na sam mu się nie podobała, ale dołożenie
tej wiedźmie we trójkę było kuszącą perspektywą.
Hanna
nie miała ochoty na spotkanie się z kolegami tego półgłówka. Miejsce
było już spalone, nic na to nie poradzi, nie będzie skuli tego narażać
zdrowia, lub nawet życia. Z Pedrem poradziłaby sobie w okamgnieniu, ale
większa ilość atakujących mogła być dla niej zabójcza.
Zauważyła,
że cały czas stał przy pniu i jedną ręką się na nim opierał. Czyżby się
bał, że ona weźmie drzewo pod pachę i ukradnie a Pedro nie będzie miał
gdzie położyć tyłka? Co za dureń...
-
Jesteś taki odważny bo czekasz na kolegów, ty tchórzu. Zobaczymy co
zrobisz, kiedy spotkasz mnie kiedyś w jakimś ciemnym zaułku. Będę cię
wypatrywać robaku, a jak cię dorwę to pożałujesz wszystkiego - głos
Hanny był teraz cichy i jadowity, nienawidziła tego człowieka z całego
serca, szczególnie teraz, kiedy przez niego musiała się poddać. Ale
ziarenko strachu zasiała, twarz Sorena była blada jak ściana, a kości
zaciśnięte na kiju zbielały jak u trupa.
Hanna odwróciła się na pięcie i pobiegła z powrotem do domu przepełniona wściekłością na to, że los ponownie jej coś odebrał.
Hanna skończyła opowiadać. Jeszcze przez moment było bardzo cicho, aż w końcu z tłumu wyłonił się wójt, który nie wiadomo kiedy dołączył do zebranych.
- Więc twierdzisz, że kiedy stamtąd odeszłaś Pedro żył?
Hanna spokojnie popatrzyła wójtowi w oczy na co on przełknął zmieszany ślinę. Wszyscy wkoło byli zdziwieni pewnością jaka emanowała od dziewczyny.
- Tak właśnie było, stał na nogach cały i zdrowy.
- Może ktoś to potwierdzić? - Zapytał bezsensownie wójt, dobrze wiedząc, że Hanna i Pedro byli tam sami.
- Potwierdzić to może tylko Księżyc - odpowiedziała poważnie, trochę rozbawiona.
Wójt się oburzył;
- Co to za brednie! Sama się przyznałaś, że mu groziłaś, mieliście ze sobą na pieńku i pewnie chętnie byś się go pozbyła.
Nagle drzwi Grastensholm otworzyły się z łomotem i wyszedł z nich wściekły Kaleb. Nie mógł już dłużej słuchać jak sie traktuje jego córkę. Podszedł od razu do wójta i stanowczo zażądał:
- Nie macie prawa niczego insynuować. Moja córka wyszła tu, aby wyznać prawdę, po co miałaby się narażać na gniew wszystkich tu zgromadzonych gdyby była winna?
Hanna podeszła do ojca i go uspokoiła;
- Już dobrze tato, wójt ma racje.
Ludzie westchnęli przejęci, a wójt poczerwieniał na twarzy.
- Groziłam Pedro i życzyłam mu źle - wyjaśniła dziewczyna - Żałuje tego jednak. Gdybym mogła cofnąć czas odeszłabym stamtąd bez słowa, on i tak był nie wart mojej najmniejszej uwagi. Byłam zdenerwowana ponieważ Pedro zabrał mi jedyne miejsce, w którym czułam się sobą. Teraz wiem, że miejsce nie jest ważniejsze od człowieka. Przykro mi z powodu jego śmierci, ale to nie moja wina. Radzę szukać mordercy dalej...
- Nie będziesz mi mówić co mam robić - syknął wójt, ale już nie był taki pewny swoich podejrzeń, ludzie także zaczęli spuszczać głowy zawstydzeni tym, po co tutaj przyszli. Ci którzy stali całkiem z tyłu poszli już do domu. Matka ofiary stanęła przy wójcie i zmęczonym głosem poprosiła go żeby zajął się tą sprawą najlepiej jak potrafi, ale w innym miejscu.
- A więc dobrze - wójt zwrócił się do Hanny - Oczywiście jako, że miałaś kontakt z ofiarą i nie masz dowodów na prawdziwość swoich słów jesteś wciąż w kręgu podejrzanych. Jednak dzięki wstawiennictwu swojej rodziny, oraz postawie rodziców Pedra daje ci lekki kredyt zaufania. Nie mam już dłużej czasu tu sterczeć, co miałaś do powiedzenia to powiedziałaś. Zeznania spisane - poklepał się po kieszeni, w której trzymał notatnik - Do widzenia i proszę się już rozejść.
Ludzie poczęli więc się oddalać, Liv wraz z Mattiasem i Hildą zaprosili gości z Lipowej Alei do domu, a pokojówkę Hanny poproszono, aby poszła po Matyldę i dzieci. Wreszcie na dziedzińcu Grastensholm zapanował spokój.
Hanna skończyła opowiadać. Jeszcze przez moment było bardzo cicho, aż w końcu z tłumu wyłonił się wójt, który nie wiadomo kiedy dołączył do zebranych.
- Więc twierdzisz, że kiedy stamtąd odeszłaś Pedro żył?
Hanna spokojnie popatrzyła wójtowi w oczy na co on przełknął zmieszany ślinę. Wszyscy wkoło byli zdziwieni pewnością jaka emanowała od dziewczyny.
- Tak właśnie było, stał na nogach cały i zdrowy.
- Może ktoś to potwierdzić? - Zapytał bezsensownie wójt, dobrze wiedząc, że Hanna i Pedro byli tam sami.
- Potwierdzić to może tylko Księżyc - odpowiedziała poważnie, trochę rozbawiona.
Wójt się oburzył;
- Co to za brednie! Sama się przyznałaś, że mu groziłaś, mieliście ze sobą na pieńku i pewnie chętnie byś się go pozbyła.
Nagle drzwi Grastensholm otworzyły się z łomotem i wyszedł z nich wściekły Kaleb. Nie mógł już dłużej słuchać jak sie traktuje jego córkę. Podszedł od razu do wójta i stanowczo zażądał:
- Nie macie prawa niczego insynuować. Moja córka wyszła tu, aby wyznać prawdę, po co miałaby się narażać na gniew wszystkich tu zgromadzonych gdyby była winna?
Hanna podeszła do ojca i go uspokoiła;
- Już dobrze tato, wójt ma racje.
Ludzie westchnęli przejęci, a wójt poczerwieniał na twarzy.
- Groziłam Pedro i życzyłam mu źle - wyjaśniła dziewczyna - Żałuje tego jednak. Gdybym mogła cofnąć czas odeszłabym stamtąd bez słowa, on i tak był nie wart mojej najmniejszej uwagi. Byłam zdenerwowana ponieważ Pedro zabrał mi jedyne miejsce, w którym czułam się sobą. Teraz wiem, że miejsce nie jest ważniejsze od człowieka. Przykro mi z powodu jego śmierci, ale to nie moja wina. Radzę szukać mordercy dalej...
- Nie będziesz mi mówić co mam robić - syknął wójt, ale już nie był taki pewny swoich podejrzeń, ludzie także zaczęli spuszczać głowy zawstydzeni tym, po co tutaj przyszli. Ci którzy stali całkiem z tyłu poszli już do domu. Matka ofiary stanęła przy wójcie i zmęczonym głosem poprosiła go żeby zajął się tą sprawą najlepiej jak potrafi, ale w innym miejscu.
- A więc dobrze - wójt zwrócił się do Hanny - Oczywiście jako, że miałaś kontakt z ofiarą i nie masz dowodów na prawdziwość swoich słów jesteś wciąż w kręgu podejrzanych. Jednak dzięki wstawiennictwu swojej rodziny, oraz postawie rodziców Pedra daje ci lekki kredyt zaufania. Nie mam już dłużej czasu tu sterczeć, co miałaś do powiedzenia to powiedziałaś. Zeznania spisane - poklepał się po kieszeni, w której trzymał notatnik - Do widzenia i proszę się już rozejść.
Ludzie poczęli więc się oddalać, Liv wraz z Mattiasem i Hildą zaprosili gości z Lipowej Alei do domu, a pokojówkę Hanny poproszono, aby poszła po Matyldę i dzieci. Wreszcie na dziedzińcu Grastensholm zapanował spokój.
O Z D Z I A Ł 5
" Rodzinne spotkanie"
Grastensholm było pełne ludzi. W przeddzień Świąt Bożego Narodzenia
spotkali się niemal wszyscy Ludzie Lodu wraz ze swoimi rodzinami. Przy
ogromnym stole w salonie zasiedli najstarsi z rodziny mieszkającej w
Grastensholm czyli Liv, jej syn Tarald wraz z małżonka Irją. Stanowili
fundament baronowskiej części rodziny. Następnie Mattias i jego żona
Hilda, a obok nich mała Irmelin, która promieniała jak anioł. Następnie
siedzieli Gabriela z wiercącą się Villemo, Hanna i Kaleb. Po drugiej
stronie stołu rozgościli się mieszkańcy Lipowej Alei, czyli głowa
rodziny Brand i Matylda, ich syn Andreas z małżonką Eli, oraz ich
pociecha, jasnowłosy Niklas, który wciąż zaczepiał małą Irmelin
szturchając ją nogą pod stołem. Rodzina nie była co prawda w całkowitym
komplecie ponieważ jutro mieli do nich dołączyć mieszkańcy Akershus
czyli rodzice Gabrieli i jej brat z rodziną. Wszyscy mieli nadzieję, że
przyjedzie też część Ludzi Lodu ze Szwecji.
Podano do stołu ciepłe napoje i lekkie przekąski przed obiadem. W całym
domu roznosił się wspaniały aromat grzybów i korzennych przypraw. Hanna
wyczuwała, że atmosfera jest nieco spięta i domyślała się, że powodem
jest jej obecność. Co prawda wszyscy już w progu ją witali i cieszyli
się, że do nich "powróciła", a mimo to, nie wszyscy potrafili się
zachować normalnie. Na przykład żona Andreasa Eli. Była osiem lat
starsza od Hanny, ale wyglądała dużo młodziej. Przysłuchiwała się
rozmową innych, ale sama ledwo się odzywała. Patrzyła na każdego przy
stole, ale omijała wzrokiem Hannę, tak jakby się bała jakiegokolwiek
kontaktu. Śmiała się radośnie z byle powodu, była to szczera radość. Z
czego tu się cieszyć? Zastanawiała się Hanna. Nie widziała żadnego
powodu do takiej spontanicznej wylewności. Mogłaby chociaż raz tu
spojrzeć. Posłać jeden mały uśmiech.
Był
jednak ktoś, kto bardziej ją irytował niż niewinna Eli. Młodsza siostra
Hanny. Jeszcze gorsze od uciekania wzrokiem było wciąż gapienie się,
tak jak to robiła Villemo. Hanna starała się ją ignorować, nie reagować
na to, że Villemo wciąż do niej mówi, dotyka ją i wypytuje o nie swoje
sprawy. Nic się nie zmieniła, pomyślała Hanna, wciąż jest wścibska i
upierdliwa. Skąd w niej ta energia? Ten optymizm i szczerość? Przecież
prawie się nie znają, nie mają ze sobą nic wspólnego, dlaczego ona nie
chce dać mi spokoju. Villemo jest jak mały dziki elf. Właściwie to
ciężko stwierdzić, czy bardziej przypomina elfa czy trolla...
W Hannie zaczął powoli narastać gniew i już miała wstać i ich opuścić, kiedy Mattias podniósł się z krzesła prosząc o uwagę.
-
Cieszę się, że zgromadziliśmy się tu w takim wspaniałym składzie -
Zaczął lekarz, a wszyscy z zaciekawieniem słuchali jego głosu. Tylko
Adreas musiał szturchnąć swojego syna Niklasa, aby nie zaczepiał
Irmelin.
-
Zaplanowaliśmy to spotkanie na jutrzejszy dzień, kiedy dołączą do nas
Cecylia z rodziną, oraz Mikael, jednak w zaistniałych okolicznościach - w
tym momencie Mattias spojrzał na Hannę, więc wszyscy zrobili to samo,
czym wprawili dziewczynę w okropne zmieszanie - musiałem zwołać
wszystkich dzisiaj. Nie będę przedłużać, chodzi o skarb ludzi lodu.
Słowa
Mattiasa wywołały nagłe poruszenie, nikt się tego nie spodziewał. Hanna
poczuła ukłucie w sercu, tylko nie wiedziała jak je zinterpretować, Czy
to objaw strachu, że zaraz zostanie definitywnie skreślona z listy
osób, które mogą mieć styczność ze skarbem, czy może skutek nadziei na
uchylenie jej rąbka tajemnicy...Postanowiła nie pokazywać po sobie jaka
jest przejęta, chciała by uznano, że ten temat jest jej obojętny.
Mattias kontynuował:
-
Jak każdy wie jestem w posiadaniu bardzo cennych przedmiotów należących
do Ludzi Lodu od pokoleń. Do tej pory zasada dziedziczenia skarbu była
następująca. Obciążeni złym dziedzictwem Ludzie Lodu nie powinni być w
jego posiadaniu, a najlepiej żeby w ogóle o nim nie wiedzieli.
Hanna
spuściła wzrok, aby nikt nie zauważył jak bardzo ranią ją te słowa.
Zacisnęła pięści pod stołem i błagała w duchu, aby więcej już o tym nie
mówiono.
-
Zasada ta zaczęła obowiązywać od ostatniego razu, kiedy mój brat... -
Mattias zrobił pauzę, próbując przełknąć ból po jego stracie. Wszyscy
cierpliwie czekali - mój brat owładnięty żądzą posiadania skarbu
dopuścił się strasznych czynów, a w konsekwencji tragicznych wydarzeń
zginął.
Nasza rodzina ukrywając skarb przed tobą Hanno, miała na celu chronienie twojego życia i innych.
Dziewczyna
ledwo znosiła myśl, że to całe spotkanie odbywa się tylko z jej powodu.
Tylko, że wcale o to nie prosiła, dali by jej już spokój.
Mała Villemo nie mogąc dłużej usiedzieć w milczeniu nagle wstała:
-
Ale przecież dziadek Tengel i babcia Sol mieli skarb dla siebie i
niczego złego nie robili. Mówiliście, że byli wspaniałymi ludźmi
niosącymi pomoc.
Liv
uśmiechnęła się na wspomnienie swojego ojca. O tak, on używał skarbu by
leczyć i ratować ludzi, ale Sol...ona była wystarczająco niebezpieczna
by mieć wątpliwości co do jej pobudek chęci posiadania węzełka.
- Wiem o tym - odpowiedział ciepło Mattias - właśnie do tego dążę. W naszej rodziny nie każdy obciążony złym dziedzictwem stawał się niebezpieczny. Tengel Dobry był osobą, której można było bezgranicznie zaufać i która niosła ludziom pomoc. Wiem to wszystko z przepełnionych ciepłem opowiadań moich dziadków, Liv i Arego.
- A Sol? - Dopytywała się Villemo czując, że to właśnie ta postać jest najbliższa jej sercu
Tym razem to Liv zabrała głos, gdyż najlepiej znała swoją przyrodnią siostrę.
- Prawda jest taka, że Sol była bardzo zdolną czarownicą, która ponad życie kochała swoich bliskich i zrobiłaby dla nich wszytko. Była jednak niespokojna duchem i czuła się bardzo samotna na tym świecie. Mało kto potrafił zrozumieć jej charakter, nie mówiąc już o znalezieniu bratniej duszy. Moim zdaniem była wspaniała i można było jej zaufać tak samo jak mojemu ojcu. Nigdy nie zapomnę jej perlistego śmiechu i kocich oczów...możesz być duma Villemo, że miałaś kogoś takiego w rodzinie.
Mała dziewczynka niemal podskakiwała z radości na krześle
- Och tak bardzo chciałabym ja poznać, byłabym jej bratnią duszą!
Hanna natomiast siedziała przy stole jak zahipnotyzowana. Perlisty śmiech i kocie oczy...czy nie to słyszała i widziała na strychu? Czyży spotkała tam i rozmawiała z duchem czarownicy Sol? Na samą myśl poczuła ciarki na plecach, a jednocześnie dumę, że dane jej to było przeżyć.
Mattias powrócił do sprawy, która była przyczyną zebrania:
- Te wspaniałe wspomnienia są dowodem na to, iż obciążeni złym dziedzictwem nie musza kończyć jak mój brat. Można im ufać i na nich polegać, szczególnie, że ich zdolności są wspaniałym dopełnieniem medycyny. Dlatego postanowiłem podzielić się skarbem z Hanną.
Córka Gabrieli uniosła głowę totalnie zaskoczona:
- Na prawdę chcesz pokazać mi skarb Ludzi Lodu? Pomimo, że jestem naznaczona dziedzictwem?
Mattias sięgnął przez stół i chwycił Hanne za rękę, a ona totalnie zdziwiona rozmową nawet nie zwróciła na to uwagi i nie cofnęła jej.
- Kochana Hanno, dzisiaj pokazałaś nam, że jesteś jedną z nas. Ja tobie ufam i uważam, że skarb należy także do ciebie. Poza tym przyznam, że przydałaby mi się pomoc. Oczywiście nie zmuszam cię do leczenia ludzi, skarb i tak ci się należy...ale muszę jeszcze usłyszeć zdanie starszych w rodzie.
Ku zdziwieniu Hanny wszyscy przytaknęli tej decyzji. Przy stole zapanowała iście wzruszająca atmosfera.
Hanna się uśmiechała i to był na prawdę wyjątkowy widok. Zapomniała już o złości i poczuciu niesprawiedliwości. Czuła się zaakceptowana taką jaka jest i obdarzona szacunkiem i zaufaniem, a tego brakowało jej od bardzo dawna.
Miałaś rację Sol - pomyślała Hanna - Skarb Ludzi Lodu sam do mnie przyszedł...
- Wiem o tym - odpowiedział ciepło Mattias - właśnie do tego dążę. W naszej rodziny nie każdy obciążony złym dziedzictwem stawał się niebezpieczny. Tengel Dobry był osobą, której można było bezgranicznie zaufać i która niosła ludziom pomoc. Wiem to wszystko z przepełnionych ciepłem opowiadań moich dziadków, Liv i Arego.
- A Sol? - Dopytywała się Villemo czując, że to właśnie ta postać jest najbliższa jej sercu
Tym razem to Liv zabrała głos, gdyż najlepiej znała swoją przyrodnią siostrę.
- Prawda jest taka, że Sol była bardzo zdolną czarownicą, która ponad życie kochała swoich bliskich i zrobiłaby dla nich wszytko. Była jednak niespokojna duchem i czuła się bardzo samotna na tym świecie. Mało kto potrafił zrozumieć jej charakter, nie mówiąc już o znalezieniu bratniej duszy. Moim zdaniem była wspaniała i można było jej zaufać tak samo jak mojemu ojcu. Nigdy nie zapomnę jej perlistego śmiechu i kocich oczów...możesz być duma Villemo, że miałaś kogoś takiego w rodzinie.
Mała dziewczynka niemal podskakiwała z radości na krześle
- Och tak bardzo chciałabym ja poznać, byłabym jej bratnią duszą!
Hanna natomiast siedziała przy stole jak zahipnotyzowana. Perlisty śmiech i kocie oczy...czy nie to słyszała i widziała na strychu? Czyży spotkała tam i rozmawiała z duchem czarownicy Sol? Na samą myśl poczuła ciarki na plecach, a jednocześnie dumę, że dane jej to było przeżyć.
Mattias powrócił do sprawy, która była przyczyną zebrania:
- Te wspaniałe wspomnienia są dowodem na to, iż obciążeni złym dziedzictwem nie musza kończyć jak mój brat. Można im ufać i na nich polegać, szczególnie, że ich zdolności są wspaniałym dopełnieniem medycyny. Dlatego postanowiłem podzielić się skarbem z Hanną.
Córka Gabrieli uniosła głowę totalnie zaskoczona:
- Na prawdę chcesz pokazać mi skarb Ludzi Lodu? Pomimo, że jestem naznaczona dziedzictwem?
Mattias sięgnął przez stół i chwycił Hanne za rękę, a ona totalnie zdziwiona rozmową nawet nie zwróciła na to uwagi i nie cofnęła jej.
- Kochana Hanno, dzisiaj pokazałaś nam, że jesteś jedną z nas. Ja tobie ufam i uważam, że skarb należy także do ciebie. Poza tym przyznam, że przydałaby mi się pomoc. Oczywiście nie zmuszam cię do leczenia ludzi, skarb i tak ci się należy...ale muszę jeszcze usłyszeć zdanie starszych w rodzie.
Ku zdziwieniu Hanny wszyscy przytaknęli tej decyzji. Przy stole zapanowała iście wzruszająca atmosfera.
Hanna się uśmiechała i to był na prawdę wyjątkowy widok. Zapomniała już o złości i poczuciu niesprawiedliwości. Czuła się zaakceptowana taką jaka jest i obdarzona szacunkiem i zaufaniem, a tego brakowało jej od bardzo dawna.
Miałaś rację Sol - pomyślała Hanna - Skarb Ludzi Lodu sam do mnie przyszedł...
R O Z D Z I A Ł 6
" Brakujący element"
Około godziny siedemnastej, kiedy za oknami zrobiło się już całkiem ciemno, najedzeni i rozleniwieni goście poczęli się zbierać do wyjścia. Jeszcze w progu odbyły się ostatnie uściski, czułe słowa i moc życzeń świątecznych. Każdy czule, ale z umiarem żegnał Hannę gratulując zmian,które się dokonały i dziękując za mile spędzony czas. Atmosfera była iście ciepła i serdeczna.
Nagle w Grastensholm zrobiło się pusto i cicho, było słychać jedynie cienkie głosiki dziewczynek ustawiających krzesła przy dużym stole. Bardzo chciały pomóc w sprzątaniu mimo, że służąca prosiła, aby zostawiły jej to zajęcie.
Villemo oparła się nagle rozmarzona o krzesło, które wsunęła pod stół skrzypiąc przeraźliwie. Jej złotorude loki opadły miękko na ramiona,
- Ach, jakie życie jest piękne...- Zaczęła tajemniczo, aby zachęcić Irmelin do pytań.
- Nie mogłabyś proszę podnieść krzesła zanim je wsuniesz? Uszy mnie już trochę bolą - odpowiedziała, nie na temat córka Mattiasa, siłując się ze swoim meblem. Była starsza od kuzynki tylko o rok, ale wykazywała się zdecydowanie dużo większą odpowiedzialnością i opanowaniem.
- Nie widzisz, że są okropnie ciężkie? Poza tym, nie o tym mówiłam. Wiesz, pamiętasz te dzieci, które kilka dni temu spotkaliśmy na drodze?
Irmalin uporała się z krzesłem i zmęczona usiadła na innym.
- Tak, nieźle im wtedy dogadałaś, ale uważam że było to nie potrzebne...
- Oni pierwsi zaczęli, patrzyli na nas jak na wrogów i okropnie się wysławiali. Na pewno nas nie lubią.
Irmelin po chwili odpoczynku wzięła się za szóste krzesło.
- Po pierwsze - zaczęła poważnie - skąd możesz wiedzieć, że nas nie lubią skoro ledwo z nimi rozmawiałaś, a po drugie twoje słownictwo nie było lepsze.
Villemo zamyśliła się. Faktycznie nerwy ją wtedy poniosły, ale musiała odgryźć się tej małej, pyskatej Gudrum. Jednak nie po to zaczęła tę rozmową i zaraz przypomniała sobie, o co właściwie jej chodziło
- W każdym razie dzisiaj w kościele - zaczęła i wsunęła krzesło pod stół zapominając o prośbie Irmalin - oj, przepraszam. Dzisiaj w kościele tez ich widziałam i był tam ten chłopak, który wciąż się na mnie wtedy patrzył - Na samo wspomnienie dziewczynka zarumieniła się - On ma oczy szare jak popiół, wiesz? I miał minę jakby był bardzo zainteresowany.
Irmelin spojrzała na kuzynkę nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Czym zainteresowany? - Zapytała już przy ostatnim krześle.
- Wydaje mi się, że mną. - Villemo zachichotała, a jej zielone oczy zapłonęły na wspomnienie o chłopaku.
- Na prawdę? - Irmelin zastanowiła się chwilę - To może pójdziemy jutro z ciastkami na drogę,a jak ich spotkamy to poczęstujemy? Może się z nami pobawią?
Villemo kiwnęła głową na znak, że się zgadza. W tym momencie do salonu weszła Hilda.
- Widzę, że skończyłyście. Idziemy z ojcem na spacer, macie ochotę wybrać się z nami?
Irmelin od razu pobiegła do mamy chętna na przechadzkę, ale Villemo miała inne plany
- Muszę zrobić coś bardzo pilnego, to znaczy chciałabym poczytać książkę - Odpowiedziała z pięknym uśmiechem zielonooka dziewczynka.
Hilda uśmiechnęła się ze zrozumieniem, życzyła miłej lektury i odeszła z córeczką, aby się przygotować do spaceru.
Tymczasem Hanna miała zamiar kontynuować czytanie księgi, kiedy podszedł do niej Mattias.
- Poczekaj Hanno, chciałbym ci coś dać - Powiedziawszy to wszedł do swojego pokoju. Usłyszała jakiś trzask, potem szurnięcie i szelest i po kilku chwilach medyk wrócił trzymając w dłoniach sporą skrzynkę.
- Chciałem ci to wszystko osobiście pokazać, ale idę z rodziną na spacer, więc po prostu ci to dam,a ty na spokojnie to przejrzyj. Jestem pewien, że intuicja podpowie ci co jest do czego, a o reszcie porozmawiamy potem.
Wręczył jej skrzynię i odszedł. Hanna czuła bicie swojego serca, bo wiedziała co znajduje się w środku. Skarb Ludzi lodu, ten sam , którego tak bardzo pragnęła odkąd tylko o nim usłyszała i który był dla niej zakazany od chwili jej narodzin. Aż do dzisiaj, kiedy to wszystko się zmieniło, ponieważ poczuła w sobie nieznane dotąd uczucia, które przybliżyły ją do człowieczeństwa i do rodziny. Idąc do pokoju nie mogła otrzeć łez spływających po policzkach, bo miała zajęte ręce. Dawno nie czuła się tak doceniona i zjednoczona ze swoją rodziną. Zaufanie jakie jej okazali było dla niej teraz ważniejsze niż zawartość skrzynki, ale to ona była symbolem jej powrotu do życia.
Zamknęła drzwi i usiadła na pachnącym łóżku. Pokojówka widocznie w między czasie wymieniła pościel i odkurzyła pomieszczenie. Hanna poczuła wdzięczność, że nie musi już siedzieć w zatęchłym pokoju, co jeszcze do nie dawna jej nie przeszkadzało. Zapewne jeszcze wczoraj zrobiłaby awanturę, o to, że bez pozwolenia ktoś wszedł do jej pokoju i ruszał jej rzeczy. Wszystko się jednak zmieniło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dziewczyna czuła, że jakaś siła wyższa zawładnęła jej duszą i ją przekształciła w coś dobrego. Podświadomie była pewna, że posiada podwójną osobowość i że jej lepsza połowa przejęła kontrolę. Była wdzięczna za tą szansę i nie chciała tego zmarnować, chociaż jeszcze nie do końca potrafiła nad sobą panować. Tą drugą połówką była oczywiście Patricia, która tak bardzo zjednoczyła się z duszą Hanny, że stanowiły teraz jedność, którą nie sposób było rozróżnić, ani podzielić. O ile na początku Włoszka przejmowała inicjatywę i kierowała Hanną, tak teraz to ta druga dominowała przejmując najlepsze cechy Patrcii i kierując się nimi. Takie rozwiązanie, chociaż niespodziewane, było chyba najlepszym co mogło się stać. Jednak, czy to nie pokrzyżuje powrotu Patricii do jej czasów, kiedy misja dobiegnie końca? Według planu Targenora rano Patricia powinna się obudzić w 2007 roku, dokładnie w tym czasie, kiedy się przeniosła. Jednak co jeśli kobiety nie będą potrafiły się rozdzielić i Pati na zawsze zostanie uwięziona w ciele Hanny? Ta myśl przerażała ją, nie chciała do końca życia istnieć jako nikła cząstka czyjeś duszy, nawet jeśli cel był szczytny. Miała cichą nadzieję, że Targenor będzie jej towarzyszył, że pokarze się raz na jakiś czas, aby dodać jej otuchy. Skąd jednak ta nadzieja, skoro wiedziała, że on sam wypełnia swoja misję pilnując Tengela Złego i blokując umysł Hanny przez jego myślami.
Hanna te wszystkie wątpliwości i przemyślenia odczuwała jako stłumione uczucie lęku i zwątpienia. Być może gdyby intensywniej się w siebie wsłuchała zrozumiałaby co się z nią dzieje. Ona jednak była zbyt pochłonięta doznaniami, które na nią spadły. Jej największym zmartwieniem w tym momencie było dokonać wyboru: czy wyciągnąć spod łóżka księgę i kontynuować czytanie, czy otworzyć kufer i zobaczyć co wchodzi w skład skarbu Ludzi Lodu. Po chwili wybrała to drugie.
Usiadła na podłodze, odblokowała dwa zatrzaski z przodu skrzynki i rozchyliła wieko. Przez dłuższą chwilę przyglądała się zawartości z niemym podziwem. Oczywiście nie spodziewała się tam znaleźć pieniędzy ani klejnotów. Od dawna czuła, że skarbem dla jej rodziny będą tajemne przedmioty, mroczne pergaminy, przeróżne medykamenty i stare receptury. Wnętrze sporej skrzynki było wypełnione po brzegi, ale panował tam jako taki porządek. Spora część skarbu była przyczepiona do wieka, pochowana w lnianych woreczkach opatrzonych napisami.
Dziewczyna powoli, z ostrożnością i szacunkiem zaczęła wyciągać największe woreczki. Udało jej się przeczytać kilka napisów na nich umieszczonych: Czarcie żebro, bylica, szałwia, lubczyk, lulek, wilcza jagoda i bieluń. Wszystkie te woreczki leżały obok siebie w przegródce, a pod nimi karteczka z jakimś przepisem. W tytule było " Maść czarownic" i spowodowało u Hanny mimowolny podniecający skurcz. Lekko zaczerwieniona odłożyła recepturę, odwiązała pierwszy lepszy woreczek i powąchała zbyt łapczywie zawartość, od czego od razu lekko zakręciło jej się w głowie.
- Ależ to mocne - pomyślała i zaczęła przeglądać małe flakoniki. Przy niemal każdym koreczku była karteczka z napisem. Hanna znalazła tłuszcz cielęcy, mocz kota, jad pająka i krew. Nie było napisane czyja, ale przeczuwała, że dziewicy...być może służyła do sporządzania napoju powodującego bezpłodność lub usunięcie ciąży...
Jedna przegródka była wypełniona rulonikami, a na nich jakieś mało zrozumiałe znaki, słowa i krótkie formułki. Te wszystkie przedmioty były ułożone jeden na drugim w lewej części skrzynki. z prawej natomiast znajdowały się pudełeczka, również opisane, tym razem staranniej. Domyśliła się, że są to różne medyczne specjały, takie jak maści na ból krzyża, na szybsze gojenie się ran, na tamowanie krwawienia itd. Zapewne tego używał Mattias w swojej pracy, chociaż podejrzewała, że większy zapas nosił w jakimś innym miejscu. Hannę jednak one mało obchodziły, więc nie zawracała sobie nimi głowy. Zaczęła oglądać woreczki przyczepione do klapy kufra. Nie były one podpisane, ale czuła przez materiał, że są to jakieś większe kawałki CZEGOŚ. Niektóre były twarde, a inne miękkie. Gnana ciekawością zajrzała do jednego, który krył coś cienkiego i delikatnego. Był to kawałek skrzydła nietoperza. Pomacała kolejny worek i wyczuła wiele małych, twardych elementów. Tym razem zawartością okazały się wysuszone łuski jakiegoś dużego gada. Wzięła do ręki największy pakunek, a w nim znalazła zaschnięte, pomarszczone męskie genitalia
- Ciekawe, do czego to miałoby służyć - zastanawiała się rozbawiona Hanna. Odłożyła wszystko na swoje miejsce i wzrokiem błądziła po kufrze, czując niezrozumiały niedosyt. Czegoś jej tu brakowało. Na wieczku z prawej strony zobaczyła kieszonkę, która była wydrążona w grubej skórze kufra, ale w środku nic nie było.
- Czyżby nie było jakiegoś ważnego elementu, który wchodził w skład skarbu? Tak, tak musiało być , czuje to wyraźnie - Gorączkowo myślała Hanna, nagle zdenerwowana.
- Może specjalnie wyciągnęli tą rzecz, żebym jej nie dostała. Widocznie jest na tyle cenna i ważna, że nie poświęcili by jej, aby mi ją przekazać...
Hanna oparła się o ścianę, westchnęła i przymknęła oczy. Trwało to kilka sekund, ale pozwoliło oczyścić umysł ze wszelkich negatywnych emocji. Nachyliła się ponownie nad kufrem i przyłożyła rękę do pustego schowka. Od razu poczuła lekkie wibracje przechodzące przez jej palce. Księga? Dlaczego przyszła mi na myśl księga? Postanowiła zaufać swojej intuicji. Zamknęła pojemnik i wyciągnęła spod łóżka zawiniętą w plandekę Kronike Ludzi Lodu.
- To tutaj znajduje się odpowiedź. Wśród tych zapisanych kart znajdę to czego szukam...a to czego szukam to brakujący element skarbu Ludzi Lodu...Czyli nie został on przede mną ukryty, tylko zaginął. Musi to być coś, co należało do rodziny od dawna, było bardzo cennym przedmiotem, ale z jakiegoś powodu zostało utracone. Być może w księdze znajdę odpowiedź, gdzie tego szukać...
Tak jak pewne było, że wieczorem zajdzie Słońce, tak Hanna była przekonana, że wpadła na dobry trop.
R O Z D Z I A Ł 7
" Portret Sol"
Wszystko wskazywało na to, że Hanna w jakiś sposób, intuicyjnie, pragnęła czegoś, co powinno się znajdować w skarbie Ludzi Lodu. Niestety tego tam nie było. Była przekonana, że w pewien sposób jest to związane z księgą i że być może w niej znajduje się wskazówka, lub nawet odpowiedź gdzie tego szukaćt. Za dużo pytań, za mało konkretów...
Hanna odsunęła kufer pod ścianę i wzięła do ręki ciężką księgę. Na dworze było już całkiem ciemno, więc zapaliła dużą świecę, która stopniowo oświetliła pokój. Przeleciała szybko kilka kartek księgi, nie mając cierpliwości czytać wszystkiego. Autorka posługiwała się wieloma opisami, a Hanna nie miała czasu czytać w kółko o jej rodzinie i okolicy, nawet jeżeli były to piękne obrazy.
Nagle zatrzymała się na stronie, która wyglądała jak napisana na szybko w wielkim wzburzeniu, zaczęła czytać:
" Dzisiejszy dzień przyprawił mnie o dreszcze na całym ciele, gdyż czarny cień grozy spłynął na nas tego ranka . Moja mała nieustraszona Sol po raz pierwszy ukazała swój strach, co było dla nas wielkim zaskoczeniem. Powiedziała, że nieopodal półki skalnej na zachodnim zboczu zobaczyła "Strasznego Człowieka", a mówiąc to trzęsła się na całym ciele. Tengel się bardzo zmartwił, ale nie powiedział na ten temat nic konkretnego, widać, nie chce nas straszyć. Ja jednak czuję, że ma to jakiś związek z dziedzictwem i tym strasznym przodkiem, od którego wszystko się zaczęło..."
Intrygujące, czyżby Sol zobaczyła tam samego Tengela Złego? Z tego co wiadomo, to on już od dawna nie żył, więc może to był jego duch? Tylko po co miałby się tam ukazywać...może w tym miejscu zginął, albo czegoś pilnował...
W pokoju nagle obniżyła się temperatura i Hanna poczuła dojmujące zimno. Okryła się kocem i przełknęła ślinę. Zrozumiała, że ta część zagadki powinna pozostać nierozwiązana, a przynajmniej to nie jej problem się tym interesować. Przekartkowała sporą część księgi i zatrzymała się na przypadkowym tekście:
" Jest tu pięknie, wszyscy są tacy mili i wyrozumiali. Lipowa Aleja okazała się rajem na ziemi, gdzie można sie wyzbyć wszelkich trosk i zmartwień. Nasze życie zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a jednak tęsknię za Doliną, za jej surowym pięknem, ale przede wszystkim za ludźmi, którzy tam mieszkali, a których już nigdy nie zobaczę..."
Hanna poderwała się zaskoczona. Czyli oni opuścili dolinę i przybyli tutaj? Jakoś nigdy nie zastanawiała się kto jako pierwszy z Ludzi Lodu osiedlił się w parafii Grastensholm , a teraz okazało się, że była to Silje i jej rodzina, autorka tej oto księgi. To było niesamowite. Nagle wpadło jej coś do głowy. Skoro żona Tengela opisywała wszystko z taką dokładnością, to być może uwieczniła także ich podróż z doliny aż tutaj? Co by oznaczało, że można odnaleźć drogę do Doliny Ludzi Lodu. Problem w tym, że ona nie tego szuka...może innemu obciążonemu złym dziedzictwem zależało by na takiej podróży, ale nie Hannie.
W tym momencie coś zaczęło jej świtać, a obrazy napływały do głowy błyskawicznie. Inny obciążony. Opętany rządzą posiadania skarbu Ludzi Lodu. Fotel na strychu, na którym ktoś siedział i czytał księgę! Po to by znaleźć drogę do Doliny...
Hanna musiała wstać, taka była podekscytowana. Chodziła po całym pokoju i mówiła do siebie na głos, starając się, aby żadna myśl nie uleciała jej w tej chwili z głowy.
- Co powiedział wujek Mattias? Że jego nieszczęsny brat Kolgrim zginął opętany żądzą posiadania skarbu Ludzi Lodu. A co jeżeli Kolgrim przeczytał księgę, poznał drogę do Doliny, ukradł skarb i ruszył w podróż? Oczywiście nie wygodnie by mu było jechać z takim ciężkim kufrem, więc wziął tylko najważniejsze rzeczy...albo jedną, najważniejszą rzecz, której teraz brakuje!
Nie miało znaczenia, że Hanna nie wiedziała co Kolgrim zabrał w podróż, najważniejsze, że to coś bardzo ważnego. Coś, co powinno należeć do niej i co było ważne również dla Sol. Gdyby nie to, jej duch nie kontaktowałby się z nią.
Ponownie przyszło jej coś do głowy, nie wiedziała tylko czy to, co teraz zrobi będzie miało dla niej jakieś znaczenie. Schowała księgę pod łóżko, okryła się ciemną narzutą i ze świecą w ręku ruszyła do starszej części budynku, gdzie jak wynikało z opowiadań rodziny znajdowały się stare portrety mieszkańców.
Idąc korytarzem miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, ale nie miała czasu szukać szpiega. Dzień już dawno minął i domownicy zapewne szykowali się do spania, bo wszędzie było przeraźliwie cicho. Nie chciałaby żeby ktoś ją nakrył, że zamiast leżeć w łóżku włóczy się po komnatach. Czuła, że jeżeli dzisiaj nie odkryje prawdy, może być za późno i że liczy się każda minuta.
Wreszcie dotarła. Odnalazła długie pomieszczenie z wysokimi oknami okrytymi pięknymi zasłonami, a pomiędzy nimi wisiały na ścianie obrazy. Były to portrety, pięknie namalowane, z dbałością o szczegóły. Hanna przeleciała wzrokiem po niewinnych twarzach trójki dzieci, dwóch chłopcach i jednej dziewczynce, ale to nie oni ją interesowali. Ostatni portret sprawił, że Hanna niemal upuściła z rąk świecę. Z płótna patrzyły na nią te same oczy, które widziała na strychu. Żółte, kocie, pełne drwiny, współgrające z szelmowskim uśmiechem i burzą ciemnych loków. To była bez wątpienia Sol Angelika z Ludzi Lodu, dotknięta złym dziedzictwem tak samo jak Hanna, ale tysiąc razy piękniejsza. Mimo, że był to tylko obraz można było wyczuć bijącą od niej tajemniczość i magię. Hanna zrobiła kilka kroków do tyłu by lepiej wszystko zobaczyć. Wtedy zrozumiała. Już wiedziała czego brakowało w skarbie Ludzi Lodu, a co było dla rodziny bardzo cenne. Zrozumiała też dlaczego Sol zależało na tym, aby to odzyskać. Czarownica na obrazie miała na szyi amulet. Duży, jasny korzeń kształtem przypominający ludzką sylwetkę, zawieszony na rzemieniu.
Była to mandragora, potężny talizman, który swojemu właścicielowi mógł zapewnić bogactwo, szczęście i sławę. Mógł być składnikiem najgroźniejszych mikstur, lub ochraniać właściciela przed niebezpieczeństwami. Takie coś zapewne chciałby mieć każdy szanujący się czarodziej, a tak się złożyło, że ów korzeń należał do Ludzi Lodu. Zapewne był przekazywany z pokolenia na pokolenie, lub w jakiś inny sposób, ale na pewno nie powinien zostać stracony.
Hanna postanowiła go odnaleźć. Uczucie, że tak właśnie powinna zrobić było silniejsze od wszystkiego innego. Kolgrim w swojej lekkomyślności i opętaniu ukradł mandragorę i pojechał z nią do Doliny Ludzi Lodu, gdzie zginął, a korzeń przepadł. Ona musi więc pojechać w ślad za nim i sprowadzić ten skarb z powrotem, tam gdzie jego miejsce.
Ostatni raz spojrzała na piękną twarz Sol i poczuła ukłucie zazdrości. Gdyby mogła być chociaż w połowie taka ładna jak ona...oświetliła portrety pozostałych dzieci. Sądząc po opisach w księdze tą rudowłosą dziewczynką musiała być Liv, blondynem Dag, a ten ciemnowłosy malec to pewnie Are. Wiedziała, że nie wszyscy byli prawdziwymi dziećmi Silje, ale w tym momencie ją podziwiała, że udało jej się wychować tak wspaniałe dzieci.
Nagle usłyszała jakiś szelest. Szybko odwróciła się w stronę, z którego dobiegł i podbiegła tam uważając by świeca nie zgasła. Wyjrzała za róg, ale nikogo tam nie było.
To pewnie jakaś mysz - pomyślała Hanna i wróciła do pokoju uważając, by nikt po drodze ją nie zobaczył.
Była jednak para ciekawskich oczu, która śledziła jej ruchy i to wcale nie była mysz...
R O Z D Z I A Ł 8
" Ponowne spotkanie z duchem"
Wieczór był już bardzo zaawansowany, a Księżyc świecił jasno i wysoko nad parafią Grastensholm. Zdecydowana większość domowników już spała, bądź leżała w łóżkach nie mogąc zasnąć z różnych, sobie znanych powodów. Gabriela i Kaleb rozmawiali po cichu ogrzewając się nawzajem a Mattias i Hilda już dawno spali, spokojnym, pozbawionym koszmarów snem. Starsi domownicy, tacy jak Liv zasnęli po zażyciu kilku kropel medykamentu Mattiasa, dzięki któremu mogła się wysypiać, nie myśląc o problemach. Dzisiejszy dzień przyniósł jej co prawda wiele radości i spokoju ducha, jednak nie mogła wyzbyć się strachu, przed jutrzejszym porankiem. Czy zmiana, która zaszła w Hannie nie minie wraz z nadejściem wschodu Słońca? Czy dziedzictwo nie powróci ze zdwojoną siłą? Wątpliwości było wiele, na szczęście minęły półgodziny po zażyciu środków nasennych i Liv odpłynęła w świat Morfeusza...
W tę chłodną grudniową noc nie tylko koty wałęsały się po parafii. Hanna Paladin podekscytowana weszła na palcach do swojego pokoju i po raz setny zastanawiała się skąd weźmie środki na podróż do Doliny Ludzi Lodu. Decyzję podjęła już, kiedy przeczytała w kronice o podróży Silje i jej rodziny, nie wiedziała tylko od czego zacząć. Znała drogę na tyle, że mogła zaryzykować podróż, jednak było jasne, że potrzebne jej będą pieniądze. Oczywiście nie mogła do doliny wyruszyć zimą, mimo iż w tym roku była dosyć łagodna. Wejście do doliny było najprawdopodobniej teraz zamknięte przez lodowiec, a okrężna droga zasypana śniegiem uniemożliwiającym przejazd wierzchem, a co dopiero piechotą. Irytacją napełniała ją myśl, że najlepszym momentem na wyruszenie w podróż jest późny lipiec, kiedy będzie już ciepło, ale wody z topniejących lodowców, nie będą zalewać okolice. Nie mogła tyle czekać! Kopnęła ze złością kronikę Ludzi Lodu i od razu tego pożałowała. W pomieszczeniu zrobiło się nagle przenikliwie zimno i wilgotno, a Hanna poczuła się jakby ściany pokoju zniknęły, a ona znalazła się nagle na zaśnieżonym podwórku. Wrażenie spotęgowała gęsta mgła, która zawisła pod sufitem, ograniczając widoczność praktycznie do zera. Zanim Hanna zdołała do końca się przerazić usłyszała znajomy głos, który sprawił jej radość, większą niż mogłaby przypuszczać.
- Wiedziałam, że rozwiążesz tą zagadkę. Kobiety pochodzące z Ludzi Lodu wyróżniają się nieprzeciętną intuicją.
- Cieszę się, że mogę cię ponownie usłyszeć, Sol - Odpowiedziała ze spokojem Hanna, mimo, że prowadziła rozmowę z duchem. Wysilała wzrok, by ujrzeć coś we mgle, ale na próżno.
- Prawdą jest, że tak jak ty teraz, tak przed tobą, mój wnuk Kolgrim odnalazł kronikę i dzięki niej poznał drogę do doliny Ludzi Lodu. Wyruszył tam, zabrawszy uprzednio korzeń mandragory, bardzo cenny amulet, który należy do naszej rodziny.
W głosie Sol zabrzmiał gniew i smutek zarazem.
- Musiał być dla ciebie cenny - Powiedziała Hanna i jeszcze mocniej zapragnęła go odzyskać.
- O tak, mandragora ma w sobie ogromną moc. Potrafi ochronić swojego właściciela przed niebezpieczeństwem i zapewnić mu pomyślność. Jednak dla mnie miała jeszcze jedno ważne znaczenie. - Sol celowo zrobiła pauzę, aby wzbudzić w Hannie ciekawość.
Mgła trochę zrzedła i Hanna dostrzegła rozmytą sylwetkę, nie śmiała się jednak do niej zbliżyć, bojąc się, że zniknie. Cień się poruszył, zwinnie i płynnie, niczym kot, tyle że dużo większy, W mlecznobiałej poświacie zabłysła żółta para oczu. Głos Sol stał się bardziej ochrypły.
- Dzięki mandragorze mogłam podróżować do krainy, w której spotykałam jedyną miłość swojego życia. Kawałki tego korzenia są bowiem składnikiem maści, zwanej "Maścią czarownic".
- Widziałam jej recepturę wśród skarbu Ludzi Lodu! - Krzyknęła podekscytowana Hanna
- Właśnie...znajdziesz tam wszystkie składniki, prócz mandragory. Podróż ta, krótko mówiąc, dostarcza nam tego, czego akurat pragniemy. Kiedy żyłam, nie umiałam tego zrozumieć, sądziłam, że rzeczywiście spotkałam swojego ukochanego. To była jednak iluzja...nie zapomnij o tym, kiedy spróbujesz tej maści. Mnie doprowadziło to na stos...
Hanna nie rozumiała wszystkiego, ale nie chciała być wścibska i wypytywać ducha o szczegóły. Na szczęście Sol okazała się zadowolona z tego, że mówi tyle o sobie, inaczej nie poświęcała by Hannie tyle czasu, to pewne. Sol chciała, aby korzeń mandragory powrócił do rodu, mimo, że jej samej się już nie przyda. Jaki w takim razie ona ma w tym interes? Czymkolwiek czarownica się kieruje, Hannie to odpowiada, gdyż sama zapragnęła posiadać ten amulet. Pozostała kwestia podróży i pieniędzy...Sol jakby czytała jej w myślach bo powiedziała:
- Aby wyruszyć w drogę do doliny, musisz mieć sporo pieniędzy. Jeżeli się pośpieszysz zdobędziesz je tam, gdzie najczęściej spędzałaś samotne wieczory...tam gdzie ja również nieraz siedziałam na przewróconym pniu drzewa i mieszałam magiczne mikstury. Musisz iść JUŻ!
Ostatnie zdanie odbiło się echem od ścian pokoju i porwało w szalony wir resztki unoszącej się mgły, wraz z cieniem Sol. Hanna osłoniła oczy, a po kilku sekundach pokój wyglądała tak jak zawsze, spowity jedynie w czerń nadchodzącej nocy i blask księżyca.
Dziewczyna długo stała oniemiała, nie spodziewając się, że duch tak nagle odejdzie. Po kilku chwilach przypomniała sobie słowa Sol:
Jeżeli się pośpieszysz zdobędziesz je tam, gdzie najczęściej spędzałaś samotne wieczory...tam gdzie ja również nieraz siedziałam na przewróconym pniu drzewa i mieszałam magiczne mikstury. Musisz iść JUŻ!
Wiedziała gdzie musi iść i ufała swojej martwej krewniaczce na tyle, by bezzwłocznie wyruszyć w drogę. Ubrała się ciepło, wepchnęła do kieszeni grubego płaszcza kilka ciastek, które zostały z podwieczorka i wymknęła się z pokoju. W swoim życiu robiła to wiele razy, tak, że bez problemu poruszała się pod osłoną nocy. Drogę do jej ulubionego miejsca na skraju lasu znała na pamięć. Wiedziała gdzie znajduje się ścieżka i w którym miejscu się kończy, a także gdzie musi ominąć spory kamień, lub przekroczyć wystający korzeń. Księżyc świecił dostatecznie jasno, by się nie zgubić nawet pod osłoną drzew. Śnieg napadał tylko do wysokości kostek, co również ułatwiało dojście do celu. Hanna czuła się jakby ktoś lub coś nad nią czuwało, pomagając realizować cel. Być może w połowie była to jej własna determinacja, wszak robiła wszystko z dziką pewnością siebie...
Pokonując ostatni odcinek odwróciła się nagle słysząc trzask łamanej gałęzi. Ktoś za nią szedł. Czuła to już wcześniej, ale nie miała pewności, aż do teraz. Nie mogła jednak zawrócić, była już za daleko ścieżki, a niebo coraz bardziej zasnuwały chmury spowijając okolicę mrokiem.
Ruszyła dalej, szybciej i pewniej. Przypomniała sobie o martwym Pedro, którego znaleziono niedaleko w wodzie. Nie żeby go żałowała, ale od tego momentu nie uważała już tego miejsca za "swoje". Gdyby Sol nie powiedziała, że musi tu przyjść, nie wróciła by tu już nigdy.
Doszła do rzeki, która leniwie płynęła pomiędzy lasem a górami. Nurt był coraz płytszy przez skute lodem okolice. Widziała już dokładnie przewrócony pień drzewa i wydeptaną trawę. Jeszcze dwa skoki po kamieniach zanurzonych w wodzie i była na miejscu.
I co teraz?
Nie miała pojęcia jak dotarcie tutaj miałoby dostarczyć jej pieniędzy na podróż. To trochę nie miało sensu. Ponownie usłyszała trzask, więc gorączkowo się rozejrzała, czując jak ciarki zaczynająnbiegać jej po plecach. Jedyna droga z parafii prowadziła w ostatnim odcinku przez rzekę, więc jeżeli ktoś tu idzie to na pewno go zobaczy.
Hanna stała bez ruchu jak sparaliżowana czekając na to, co się zbliża. Mijały sekundy,ale nic się nie pojawiło. W pewnym momencie Księżyc zniknął za chmurami i wokół zrobiło się całkowicie ciemno. Kiedy ponownie zaświecił Hanna ujrzała na jednym z kamieni stojącą czarną postać.
R O Z D Z I A Ł 9
" Niebezpieczeństwo"
Księżyc dokładnie oświetlał teren wokół przewróconego pnia. Postać stojąca na kamieniu skoczyła na następny, ostatni, który dzielił ją od Hanny, a ta cofnęła się o krok i spięła mięśnie do ataku. Już miała rzucić się na intruza, kiedy coś miedzianego, błysnęła spod kaptura intruza, który nota bene okazał się sięgać Hannie nie wyżej niż do ramienia. Prychnęła ze złością i szarpnęła kaptur, zrywając go z głowy młodej dziewczyny, aż ta jęknęła:
- Ałć, przestań! - Zapiszczał głosik
- Co ty tu do diabła robisz smarkulo! - Wycedziła przez zęby poirytowana Hanna, widząc przed sobą bladą twarz Villemo.
- To samo mogłabym spytać ciebie - Odpowiedziała pewna siebie jedenastolatka, w ogóle nie przejmując się nerwami starszej siostry.
Hanna usiadła trochę zrezygnowana na pniu drzewa, czuła się zmęczona i zła.
- Już w Grastensholm czułam, że ktoś mnie śledzi, mogłam się domyśleć, że to ty. Zawsze byłaś upierdliwa, ale teraz to już przesada. Dlaczego jesteś taka nieposłuszna?
- I kto to mówi - Odparła Villemo - Zresztą, nie mogłam pozwolić na to, byś sama wędrowała nocą po okolicy, gdybyś się zgubiła miałabym wyrzuty sumienia i byłabym współwinna.
Hanna nie mogła uwierzyć, jak jedenastoletnia dziewczyna może być taka poważna i...cwana
- Jakbyś chciała wiedzieć - odpowiedziała starsza Paladinka - poruszam się w ten sposób praktycznie od kiedy nauczyłam się chodzić, doskonale sobie radzę w ciemności, w porównaniu do ciebie.
Villemo usiadła obok Hanny i zrobiła smutną minę:
- Skąd miałam to wiedzieć, nie wychowywałyśmy się razem - westchnęła - od kiedy przyjechałam aż pękam z ciekawości czym się zajmujesz, co lubisz robić i jaka jesteś. Jesteśmy siostrami, ale ty mnie traktujesz jak wroga, czym sobie na to zasłużyłam? - Ostatnie słowa dziewczynka powiedziała przez łzy, trochę szczerze, a trochę na pokaz.
Hanna zerknęła na małą postać siedzącą obok i poczuła skurcz żalu. Mimo, że zawsze uważała Villemo za kogoś obcego, miały ze sobą wiele wspólnego. Oby dwie dzikie, oby dwie nieposłuszne, ale mała nie była wyzbyta uczuć wyższych, tak jak Hanna do tej pory. Nie chciała, aby tak dalej było, chociaż wciąż była zła na siostrę za wścibstwo.
- Słuchaj - Powiedziała nagle Hanna, a Villemo otarła łezkę płynącą zgrabnie po policzku - Po pierwsze nie becz, kobiety muszą być twarde. Po drugie wiem, że byłam dla ciebie oschła i nie miła, żałuję tego. Chodzi o to, że nie znoszę jak ktoś się wtrąca w moje życie.
Hanna wstała i rozejrzała się po okolicy, nie mogąc już dłużej rozmawiać o swoich uczuciach, zbyt wiele ich dzisiaj ujawniła.
- Mam tu sprawę do załatwienia. Nie mogę cię posłać samą w drogę powrotną, to zbyt niebezpieczne. Także siedź tu i mi nie przeszkadzaj.
Villemo kiwnęła głową i machając nogami schowanymi pod czarnym płaszczem obserwowała co robi jej starsza siostra. Cieszyła się, że może tu z nią teraz być, nie tylko dlatego, że zbliżyły się do siebie. Villemo była osobą rządną przygód, która nie boi się dreszczyku emocji, a nawet go pożąda. Kiedy tylko zorientowała się, że Hanna wyszła z pokoju i w ciemnościach przemierzała komnaty Grastensholm, nie mogła wytrzymać z ciekawości i za nią nie pójść. Widziała, jak starsza siostra ogląda portrety dzieci Silje i jak długo przyglądała się portretowi Sol. Później wróciła do swojego pokoju i patrząc przez okno zastanawiała się, po co Hanna chodzi po kryjomu po posiadłości...wtedy zauważyła ją na podwórzu, jak kierowała się w stronę ścieżki. Bez namysłu ubrała czarny płaszcz z kapturem, ciepłe czarne rękawiczki i poszła w ślad za Hanną. Wiedziała, że starsza siostra będzie wściekała, kiedy ją zobaczy, ale postanowiła zaryzykować. Ciekawość była silniejsza.
Teraz siedzi na pniu drzewa w jakimś tajemniczym miejscu i przygląda się swojej siostrze, jak ta się miota na prawo i lewo, najwidoczniej nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić.
- Mogę zapytać co robisz?
Hanna stanęła i westchnęła przeciągle. Wścibska smarkula...ale co mi szkodzi:
- Szukam czegoś.
- Czego? - Zapytała Villemo
- Nie wiem - Hanna zauważyła zdziwienie na twarzy siostry - Nie zadawaj więcej pytań. Po prostu muszę coś tu znaleźć, ale nie wiem dokładnie co, kropka!
- Mogę ci pomóc?
Nie czekając na odpowiedź dziewczynka zeskoczyła z pnia i zaczęła się rozglądać.
Hanna przewróciła oczami.
Zaglądały w krzaki, pod wodę, na drzewa i pod kamienie, ale niczego ciekawego nie udało im się znaleźć. Villemo zaczęła podejrzewać, że Hanna chyba ma przewidzenia, kiedy nagle coś błysnęło w okolicy przewróconego pnia.
- Hanna! - Krzyknęła nagle dziewczynka, rozdzierając ciszę, która panowała wokół.
- Co jest do licha, nie strasz mnie! - Dotknięta złym dziedzictwem Paladinka podeszła do siostry.
- Tam coś widziałam, coś jakby zaświeciło - Villemo wskazała palcem na pień drzewa. Podeszły razem bliżej i przyglądały się mu intensywnie, ale niczego nie zauważyły. Zrobiło się przeraźliwie ciemno, bo chmur na niebie było coraz więcej, ale kiedy Księżyc na chwilę pojawił się na niebie coś ponownie mignęło na pniu.
Hannie podskoczyło serce do gardła, a Villemo pisnęła z podekscytowania. Zaczęły przyglądać się drzewu w miejscu, gdzie widziały błysk, ale gdy tylko podeszły rzucając cień światło znikło.
- Odsuńmy się troszkę - Podsunęła Hanna i zrobiły kilka kroków w tył. Światło znowu się pojawiło.
- To jest w pniu. Promienie padają na coś błyszczącego, ale jak się zbliżamy to zasłaniamy go.
Villemo zmrużyła swoje zielone oczy, aby lepiej widzieć.
- Tam jest jakaś bardzo mała szczelina, to pewnie przez nią widać światło.
Hanna klasnęła w dłonie
- Racja, trzeba tam sięgnąć - Ruszyła w stronę gdzie pień oderwał swoje korzenie od ziemi i sterczał w górze. Nie brzydziła się włożyć ręki w splątane korzonki, pogniłą trawę, liście oraz woal pajęczyn. Myślała tylko o tym, co może być w środku pnia. Włożyła rękę aż po ramię, mocząc cały rękaw. Wyczuła palcami jakiś materiał, chwyciła go i powoli wyciągnęła. Czuła, że zawartość materiału jest spora i ciężka i że ktoś bardzo się natrudził, żeby go tam wcisnąć, bo ledwo udało jej się TO wyciągnąć. Wreszcie całe zawiniątko znalazło się na powierzchni, a Hanna usiadła szczęśliwa obok niego na trawie.
Worek był duży, mokry i brudny, rozdarty z jednej strony najprawdopodobniej w momencie, kiedy był wpychany do pnia. To przez to rozdarcie widać było zawartość pakunku, która błyszczała w świetle księżyca. Monety. Mnóstwo monet.
Villemo patrzyła z niedowierzaniem na worek:
- Skąd to się tu wzięło?
Hanna przetarła spocone czoło i roześmiała się:
- Nie mam pojęcia, ale to jest właśnie to, czego szukałam moja mała siostrzyczko. Udało nam się.
Villemo poczuła się dumna, że została wspólniczką w odkryciu znaleziska, usiadła obok starszej siostry i próbowała oszacować ile monet jest w worku. Zupełnie zapomniały o tym, która jest godzina i że domownicy mogą w końcu odkryć ich nieobecność.
- Ile może tego być? - Spytała wesoło dziewczynka.
- Więcej niż możecie przypuszczać - Odezwał się głos, który nie należał ani do Villemo, ani do Hanny. Dziewczynki podskoczyły zaskoczone, a Hanna zasłoniła worek połą płaszcza. W ich stronę szło dwóch mężczyzn, pokonali rzekę i zeskoczyli tuż obok pnia.
Hanna błyskawicznie wstała i osłoniła młodszą siostrę ciałem. Była wściekła, że straciła czujność patrząc na monety i dała się tak łatwo podejść.
- Ciekawe co dwie kobitki robią o tej porze tak daleko od domu. Zgubiłyście się? - Zapytał szyderczo większy oprych i zaśmiał się paskudnie. Wtedy Hanna przypomniała sobie, że już gdzieś widziała tych dwóch dryblasów. Byli to kumple Pedra Olsena, ci sami, na których zapewne czekał swojej ostatniej nocy. Mimo, że nie lubiła się poddawać, to ze względu na Villemo postanowiła się wycofać:
- Faktycznie zabłądziłyśmy, właśnie miałyśmy wracać do domu, także... - Wzięła młodszą siostrę za rękę i chciała wyminąć mężczyzn, ale jeden z nich zagrodził jej drogę.
- Nie tak szybko. Widzieliśmy, że schowałaś coś pod płaszczem. Pokaż to! - Wrzasnął i nie czekając na odpowiedź szarpnął Hannę, tak, że spod płaszcza wypadł worek i stos złotych monet rozsypał się na trawie. To co się potem wydarzyło trwało kilka sekund, ale Hanna zapamiętała wszystko jakby się działo w zwolnionym tempie. Ten wyższy odepchnął Hanną od worka, chwycił Villemo za ramię, przyciągnął do siebie i podłożył jej pod gardło nóż. Drugi klęknął przy worku i zaczął szybkimi ruchami zagarniać monety do jego środka śmiejąc się przy tym obrzydliwie.
- Jeden ruch i zobaczysz jak krew tej smarkuli barwi okolice, zrozumiano?
Hanna kiwnęła głową stojąc w bezruchu.
- Miałyście pecha przychodząc tu o tej porze - Powiedział uzbrojony napastnik - Tak się składa, że te pieniądze, które znalazłyście należą do nas. Zaskoczone? - Nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej:
- To, co tu widzisz to zawartość skarbca Kościoła, tak, na pewno się już domyślasz kto go okradł. Ja, Olaf i Pedro uknuliśmy to już dawno. Plan był prosty. Obrabiamy skarbiec i wyjeżdżamy z parafii zanim leniwy Wójt zacznie poszukiwania. Niestety, kiedy wyszliśmy z Kościoła ktoś nas zobaczył i musieliśmy się rozdzielić. Pedro wziął skarb i pobiegł z nim do lasu, gdzie w razie kłopotów mieliśmy się spotkać i rozliczyć z kasy. To właśnie tutaj.
Hanna nagle wszystko zrozumiała i zimny pot oblał jej ciało...
Simon, bo tak miał na imię ten, który trzymał Villemo zarechotał i mówił dalej:
- Przyszliśmy, ale Pedro nie miał przy sobie worka. Powiedział, że go schował i że odda nam go jeśli oddamy mu połowę skarbu. Nie tak się umawialiśmy, Pedro chciał nas oszukać, ale nie tak łatwo zrobić z nas idiotów. Doszło między nami do szarpaniny, podniosłem z ziemi wielki kij i walnąłem go nim w głowę. Pedro wpadł do rzeki i tyle go widzieliśmy. Szukaliśmy worka, ale nie umieliśmy go nigdzie znaleźć, poza tym nie mieliśmy dość czasu. Było pewne, że lada chwila, ktoś zobaczy ciało Pedra. Postanowiliśmy tu wrócić nocą i na spokojnie się rozejrzeć, bo za dnia kręcił się tu Wójt ze swoimi pomagierami. Teraz tu nie przyjdą bo są zbyt tchórzliwi, także nie liczcie na ratunek.
Villemo nic się nie odzywała, tylko słuchała uważnie tego, co mówi Simon. Wiedziała, tak samo jak Hanna, że oni mają zamiar je zabić, inaczej nie zdradzili by swoich imion i całej tej historii. Wiedziała też, że trzeba działać i że Hanna myśli to samo.
Starsza dziewczyna postanowiła odwrócić nieco uwagę Simona, póki ten drugi, najwyraźniej głupszy, liczył pieniądze wkładając je do worka:
- Muszę przyznać, że jesteś bardzo sprytny Simon. W dodatku zawsze dostajesz to, czego chcesz, jestem pod wrażeniem.
Simon wypiął dumnie pierś:
- No jasne że tak, dlatego to ja dzisiaj wyjdę z tego bogaty i żywy. Chociaż trochę szkoda zabijać taką dziewczynę jak ty. Muszę przyznać, że podnieca mnie twoja dzikość.
Ty wredny padalcu - pomyślała z nienawiścią Hanna i delikatnie kiwnęła Villemo głową, a ta od razu pojęła o co chodzi. Z całej siły podskoczyła do góry uderzając Simona w spód brody aż ten ugryzł się w język, a nóż wypadł mu z dłoni. Villemo odskoczyła od niego, przeskoczyła przez pień i pobiegła do lasu, gdzie zniknęła pomiędzy drzewami.
- Łap tę smarkulę - Ryknął Simon i Olaf rzucił się w pościg za dziewczynką.
Hanna skorzystała z chwili nieuwagi napastnika i podbiegła do rzeki, ale Simon rzucił się na nią przewracając na ziemię. Chciał ją przygwoździć, ale Hanna okazała się na tyle silna by stawiać opór, więc koziołkowali po mokrej trawie. Simon zauważył swój nóż i zdołał go dosięgnąć, na szczęście Hanna w porę zorientowała się co zamierza i chwyciła go mocno za rękę. Mężczyzna był na lepszej pozycji, bo leżał całym ciężarem na dziewczynie przedramieniem przyciskając ją za gardło do ziemi, a ręką uzbrojoną w nóż próbował poderżnąć jej krtań. Hanna zaparła się z całej siły, aby trzymać tę rękę na dystans, ale z każdą sekundą skracał się coraz bardziej.
- Już. Nie. Żyjesz. Diablico. - Sapał przez zęby widząc, jak niewiele brakuje, aby poderżnąć jej gardło.
W momencie, kiedy Hanna zrozumiała, że nie da rady już dłużej się bronić Simon nagle otrzymał potężne kopnięcie w brzuch i odleciał od niej na kilka metrów. Chwilę później nożownik leżąc na plecach wpatrywał wyłupiaste oczy w długą klingę miecza wymierzoną wprost w jego twarz. Jednak to nie było najstraszniejsze. Osoba, która trzymała miecz miała ze dwa metry wysokości, a ubrana była w mnisią opończę z kapturem, który zakrywał jego oblicze. Jedyne co Simon dojrzał spod kaptura to para błyszczących, żółtych oczu, niby od jakiegoś zwierzęcia, które paraliżowały go strachem większym niż potężny miecz. Po chwili nie widział już nic, tracąc przytomność.
Postać podeszła do leżącej Hanny i wyciągnęła ku niej zwyczajną, chociaż dużą, ludzką dłoń. Dziewczyna ufnie podała swoją i trzymając się za pulsujące z bólu gardło zdołała wstać. Nie musiała pytać kim jest jej wybawiciel bo doskonale to wiedziała. Mimo iż widziała go tylko podświadomie kilka razy, zapadł jej w pamięć na zawsze i marzyła o tym by go ponownie spotkać.
- Targenor.
Zdjął z głowy kaptur, gdyż przy Hannie nie miał niczego do ukrycia.
- Witaj ponownie - odezwał się głębokim głosem.
Tymczasem trwał pościg za Villemo. Dziewczynka miała około 5 min przewagi, nad topornym Olafem i dystans ten zwiększał się z każdym metrem. Mimo tego nie miała się z czego cieszyć. Wiedziała, że tą drogą nie dojdzie do parafii, gdyż na końcu lasu znajduje się przepaść zwana Potworną Głębią. Czuła, że teren się wznosi i w ciszy nocy słyszała zbliżający się wodospad. Co zrobi kiedy tam dotrze? Będzie w pułapce. Olaf był daleko, ale w końcu do niej dotrze, a wtedy jej szansę diametralnie spadną.
Wspięła się pod górkę i nagle zatrzymała. Przed nią nie było już ziemi, tylko głęboka na kilkanaście metrów otchłań, do której wpadał wodospad, wydobywający się z szczeliny w górze, która zboczem przylegała do lasu.
Prócz szumu wody, słyszała zbliżającego się Olafa i nie miała pojęcia co teraz zrobić. Musi przecież nie tylko uratować swoje życie, ale także sprowadzić pomoc. Po drugiej stronie przepaści, za lasem widziała szczyt wieży Grastensholm. Była na prawdę blisko. Gdyby tylko mogła przejść na drugą stronę...Nie możliwe było przeskoczyć Głębię, ale gdyby udało jej się przejść bokiem, po zboczu...Ściana była pionowa, ale rosło na niej sporo pnączy i korzeni, a ona była bardzo lekka.
Odwróciła się nagle, bo kroki było słychać tuż obok, jeszcze chwila a Olaf ją zobaczy, a wtedy ona nie zdąży uciec. Jedynym wyjściem było skryć się, więc wcisnęła się w szczelinę pod ogromnym drzewem i zagarnęła do siebie tyle poszycia i trawy ile się dało. Następnie krzyknęła przeraźliwie.
Olaf był tak wyczerpany, że ledwo trzymał się na nogach. Gdy usłyszał krzyk i dotarł do przepaści zaśmiał się i ruszył z powrotem do swojego kolegi. Było dla niego pewne, że Villemo wpadła w Potworną Głębię i zginęła. Z ulgą ruszył przez ciemny las, z powrotem do swojego kumpla głęboko przekonany, że ten rozprawił się już ze starszą dziewczyną i zaraz będą mogli pakować się do wyjazdu z tej zapyziałej dziury. Niestety zagłębiony w swoich parszywych marzeniach zgubił całkiem orientacje i nagle zrozumiał, że nie ma bladego pojęcia dokąd idzie.
Liv tej nocy miała niespokojne sny. Zmagała się z pożarem, który opanował całe Grastensholm i odcinał wszelkie drogi wyjścia. Ludzie krzyczeli i płakali, a ona biegała od drzwi do drzwi szukając wszystkich członków rodziny, czując okropny dreszcz na myśl, że mogłaby kogoś stracić. Dym dusił ją w płuca i ograniczał oddychanie do minimum, z oczu płynęły łzy, nie tylko z rozpaczy, ale też z gryzących oparów. Gdzieś wśród strasznego harmideru słyszała odległe wołanie o pomoc. Z początku nie mogła rozpoznać głosu, był zbyt cichy, daleki, jakby dochodził spoza budynku. Przecież to było nie możliwe, wszyscy utknęli w środku...a jednak rozpaczliwe wołanie dochodziło jakby zza murów.
- Pomocy! Na pomoc!
Liv coraz wyraźniej słyszała słowa i rozpoznała cieniutki, piskliwy głosik Villemo. Rzuciła się zduszona dymem do miejsca, gdzie powinno być okno, ale ogień odciął jej drogę.
- Villemo, gdzie jesteś! - Krzyczała zrozpaczona, a wołanie o pomoc było coraz donośniejsze. Liv upadła na podłogę nie mogąc już dłużej oddychać. Villemo...
Obudziła się z twarzą wciśniętą w poduszkę mokrą od łez. Usiadła na łóżku i westchnęła przeciągle dziękując Bogu, że to był tylko sen. Nagle serce niemal wyskoczyło jej z piersi, kiedy usłyszała wołanie Villemo:
- Pomocy!!!!!
Przez sekundę pomyślała, że to duch, albo echo snu, które wciąż słyszy w głowie. Kiedy wołanie się powtórzyło podeszła do okna i nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Przez pole biegła Villemo, cała przemoczona, ledwo stawiając kroki i kołysząc się to na lewo, to na prawo. Liv wybiegła z pokoju i prawie zderzyła się z Irją i Taraldem, których wołanie też obudziło:
- Villemo jest na zewnątrz, coś się stało! - Wykrzyknęła zrozpaczona, kiedy zbiegali w trójkę po schodach. Na samym dole spotkali resztę mieszkańców, wszyscy w pośpiechu ubierali płaszcze i szale, to, co akurat znaleźli pod ręką.
Gabriela pierwsza opuściła Grastensholm wybiegając na bosaka, w samej koszuli nocnej, nie zważając na to, że na dworze jest minusowa temperatura. Nikt nie był w stanie jej dogonić, w ciągu minuta dopadła Villemo, która upadła jej w ramiona wykończona:
- Mamo...Hanna potrzebuje pomocy...szybko.
Gabriela podniosła dziewczynkę z wielkim trudem, wszak sama ważyła niewiele.
- O czym ty mówisz kochanie?
Dobiegł do nich Kaleb, zrzucając po drodze swoje buty. Wziął córkę z rąk Gabrielli, okrył ją płaszczem i podał swoje buty.
- Ubierz to ty szalona kobieto! Mattiasie jedź po Wójta, wyczuwam tu większe kłopoty, niech przyjedzie do Grastensholm. Villemo - zwrócił się czule do córeczki, która spoczęła w jego ramionach - Wracamy do domu, spróbuj mi po drodze opowiedzieć krótko co się stało.
Dziewczynka odetchnęła aby na chwilę zebrać myśli postanowiając być do końca bardzo dzielną i odpowiedzialną. Czuła się jak mała bohaterka i schlebiało jej, że jest w centrum uwagi...mimo, że mogła to przypłacić życiem, cała Villemo!
- Hanna poszła w nocy do lasu, więc poszłam za nią, wiem nie powinnam, przepraszam, znalazłyśmy skarb, ale przyszło takich dwóch co zabili tego chłopca z rzeki i oni chcieli nas chyba zabić. Uciekłam do lasu, ale jeden mnie gonił, więc przeszłam nad Głębią i udało mi się uciec, ale Hanna tam została i jest w niebezpieczeństwie!
Ostatnie zdanie powiedziała szlochając w momencie, kiedy dochodzili do Grastensholm.
- Dobry Boże - Jęknęła Irja, która biegła krok w krok za Kalebem.
W domu natychmiast zajęto się Villemo, którą otulono kocami i posadzono przy kominku aby się ogrzała. Kaleb wziął nóż i oznajmił, że rusza do lasu, a kiedy Mattias przyjdzie z Wójtem mają tam dojść. Hilda nie była przekonana co do tego pomysłu:
- Skąd Mattias i Wójt będą wiedzieć gdzie się udać? Tak samo ty Kalebie? Wiesz, gdzie jest to miejsce, do którego chodziła Hanna?
Kaleb musiał się z nią zgodzić.
- Racja, nie wiem dokładnie gdzie to jest, w dodatku jest bardzo ciemno, na pewno zabłądzimy.
Villemo wstała stanowczo i oznajmiła poważnym, pewnym głosem:
- Zaprowadzę was!
- Nie pozwolę ci na to - Jęknęła Gabriella, ale Kaleb podszedł do córki i chwycił ją za ramiona.
- Wiem, że jesteś zmęczona...
- Nie jestem! Zaprotestowała dziewczyna, ale Kaleb uciszył ją gestem ręki.
- Tylko ty możesz nam wskazać drogę. Musimy uratować naszą Hannę i potrzebujemy ciebie - Villemo zapłonęły oczy jak u wojowniczki.
- Wyjedziemy konno naprzeciw Mattiasowi i Wójtowi, a ty nas poprowadzisz. Tak będzie najszybciej, liczy się każda sekunda.
Zostało postanowione. Kaleb dosiadł konia, a przed sobą posadził swoją odważną córeczkę. Wyjechali na główną drogę mając nadzieję, że Mattiasowi udało się pogonić Wójta do działania. Nie mylił się, gdyż już po kilkuset metrach zobaczyli zarys sylwetek innych koni.
Wójt o dziwo nie był w złym humorze, wręcz przeciwnie, zdawał się być pobudzony do działania
- Co się tu u licha wyprawia? - Zapytał starając się wyglądać groźnie.
Kaleb go jednak szybko zgasił.
- Proszę Wójta o bardziej przyzwoite słownictwo, bowiem jest z nami młoda dama - Villemo zaśmiała się spod szala - Opowiem wszystko po drodze, Villemo prowadź.
I tak Mattias, Wójt i Kaleb ruszyli w kierunku, który wskazała im Villemo modląc się, aby nie było za późno.
Tymczasem Hanna dzięki Targenorowi była w tym momencie bezpieczna. Ściągnęła z płaszcza swój pas i przywiązała nim Simona do drzewa.
- Dobra, ten tu już nam nie zagraża, muszę teraz pomóc Villemo.
Dziewczyna ruszyła w stronę lasu, ale Wędrowiec w Mroku chwycił ją za rękę zatrzymując ją.
- Nie ma takiej potrzeby
Hanna się wyrwała zdenerwowana.
- Oszalałeś? Przecież stamtąd nie ma drogi ucieczki!
- Villemo nic nie jest, przeszła przez Głębię.
- Niby jak?! Przecież tam jest przepaść.
- Twoja siostra jest sprytniejsza niż ci się wydaje i zdołała przejść nad wodospadem uczepiając się lian i korzeni.
Hanna przez moment wpatrywała się w Targenora jakby oszalał, ale jego poważna mina mówiła sama za siebie.
- Co za uparta dziewczyna, przecież mogła zginąć! Poza tym skąd ty to wiesz?
Targenor uśmiechnął się czule, a w jego smutnych oczach pojawił się jakiś wesoły blask.
- Uratowała swoje życie i najprawdopodobniej twoje, cieszę się, że tak ci na niej zależy - Hanna poczerwieniała na te słowa, ale nie powiedziała nic. Targenor kontynuował.
- Widziałem ją jak schowała się przed Olafem, a kiedy on odszedł przeszła na drugą stronę.
- Bzdura, przecież byłeś cały czas tutaj.
- Przez chwilę przeniosłem się do Villemo, dokładnie wtedy, kiedy kładłaś Simona pod drzewem. Potrafię przemieszczać się nadzwyczajnie szybko.
Hanna przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się. Cieszyła się, że ma takiego niezwykłego sojusznika.
Usiadła na przewróconym pniu i poczuła ogarniające ją zmęczenie. Zapomniała nawet o skarbie, który znalazła.
- I co teraz? Tych dwóch jest winnych śmierci Pedra, Wójt musi się o tym dowiedzieć, ale nigdy mi w to nie uwierzy, a oni się nie przyznają...co mam robić?
Targenor usiadł koło niej, a ona się zdziwiła, że wyczuwała od niego ciepło. Dziwne jak na ducha, ale jednak Wędrowiec w mroku był nad wyraz ludzki.
- Wszystko się wyjaśni, obiecaj mi tylko, że potem podziękujesz swojej siostrze. Villemo bardzo na tobie zależy i cierpi, kiedy ją ignorujesz.
Złość zagotowała się w obciążonej dziedzictwem kobiecie, ale nie była skierowana przeciwko Targenorowi, tylko samej sobie. Bardzo żałowała, że źle traktowała Villemo i obiecała sobie w duchu, że od teraz się to zmieni. Targenor nie czytał jej w myślach, ale odgadł jaka zmiana zaszła w Hannie.
- Myślę, że w tym momencie nie jestem już ci potrzebny. Zaraz przyjdą tu ludzie, więc muszę cię opuścić.
Dla Hanny zabrzmiało to dziwnie znajomo i poczuła skurcz w żołądku.
- Zobaczymy się jeszcze kiedyś?
Targenor ścisnął jej dłoń, nie ukrywając poruszenia.
- Już kiedyś mnie o to pytałaś. Odpowiedziałem wtedy, że bardzo bym tego chciał i teraz też tak odpowiem.
Hanna przełknęła ślinę i nie mogła uwierzyć w to co czuje. Z jednej strony wiedziała, że spotkała go pierwszy raz, ale równocześnie zdawało jej się, że już znała go wcześniej i że...zależy jej na nim. Jak to możliwe?
Chciała mu to powiedzieć, ale ciszę przerwał hałas ludzi zbliżających się od strony jeziora, a Targenor w tym momencie zniknął.
- Hanno! Haaaanno!
Wołała Villemo idąc szybkim krokiem obok Kaleba i Mattiasa, a za nimi niepewnie człapał Wójt przeklinając coś pod nosem.
Dziewczyny rzuciły się sobie w ramiona, ciesząc się, że każda z nich żyje i ma się dobrze.
- Wszyściuteńko opowiedziałam szanownemu panu Wójtowi i on już wie, że to nie ty jesteś winna śmierci Pedra. Dobrze, że mamy takiego rozsądnego Wójta - To mówiąc spojrzała serdecznie na mężczyznę, który jako ostatni pokonał kamienne przejście przez rzekę. Villemo dobrze wiedziała jak pochlebić władzy, oczywiście we własnym interesie.
Wójt nie ukrywał zdumienia widząc związanego Simona. Hanna szybko wyjaśniła co się stało.
- Rzucił się na mnie, a potem nagle się odsunął i patrząc w las bredził coś o jakimś duchu z mieczem. Zemdlał nagle, chyba ze strachu, więc go przywiązałam do drzewa. Wydaje mi się, że był pod wpływem jakiś środków.
Wójt rozglądał się nerwowo.
- A pieniądze?
Hanna spojrzała groźnie na Villemo, a ta spuściła wzrok. Musiała przecież powiedzieć o tym, co znalazły. Starsza córka Kaleba pokazała spory worek przy pniu.
Wójt zajrzał do środka i cmoknął.
- Zgadza się. Wszystko się zgadza.
Hanna i Villemo popatrzyły na siebie zdziwione, a Wójt kontynuował.
- To bez wątpienia są pieniądze skradzione z Kościoła. Wszystko co zeznała młoda panienka Villemo się zgadza.
Mattias wystąpił na przód.
- Bez wątpienia Hanna i Villemo są bohaterkami.
Kaleb wypiął dumnie pierś i przytulił swoje córki wielkimi ramionami.
- Jestem z Was dumny, choć nie popieram waszej nocnej wycieczki i o tym sobie później pogadamy....ale brakuje nam jednego winnego.
Jak na zawołanie z lasu dobiegło wołanie Olafa.
- Simoooon, ta mała smarkula się utopiła, Simoooon słyszysz, gdzie jesteś?! Nie umiem wyjść z tego diabelskiego lasu!
Wójt pobiegł między drzewa, rozległo się żałosne stękanie Olafa przeplatane ostrymi zdaniami Wójta i po chwili obydwoje dołączyli do reszty grupy.
- Przepraszam, ja nic nie zrobiłem, to wszystko wymyślił Simon i Pedro, okradli Kościół, a potem Simon zabił Pedra, przysięgam.
- Dokładne okoliczności wyjaśnimy u mnie, ale możesz być pewny, że potraktuję cię łagodniej jeśli wyznasz całą prawdę i się przyznasz do wszystkiego.
- Tak, tak zrobię, przysięgam! - Wołał zauważywszy, że Villemo jest cała i zdrowa i chcąc wzbudzić w niej litość, ale w szczególności bojąc się jej ojca, który zabijał go w tym momencie wzrokiem.
Nieprzytomnego Simona ocucono. Najpierw nie wiedział co się dzieje i co ci wszyscy ludzie tutaj robią. Potem przypomniał sobie Targenora i zaczął bredzić o wielkim człowieku-upiorze z świecącymi oczami i potężnym mieczem. Następnie wszystkiego się wyparł, chociaż jego wyjaśnienia niczego nie tłumaczyły w sposób logiczny, a kiedy jego kompan Olaf wyznał, że przyznał się do winy, Simon próbował rzucić mu się do gardła i w przepływie wściekłości wygadał się ze wszystkim.
Villemo, Hanna, Kaleb i Mattias wrócili do domu, gdzie przywitała ich cała rodzina zalewając pytaniami i łzami. Tej nocy nikt nie spał, a kiedy wyjaśniono całą sprawę posypały się gratulacje, łzy szczęścia i dumy oraz reprymendy dotyczące nocnych wędrówek poza domem.
Hanna wyściskana wróciła do swojego pokoju szczęśliwa, że wszystko dobrze się skończyło. Nikt w parafii już nie będzie podejrzewał, że miała cokolwiek wspólnego z śmiercią Pedra, w dodatku ona i Villemo zostały jednogłośnie ogłoszone bohaterkami. Nie dość, że pochwyciły sprawców morderstwa, to jeszcze udało im się odzyskać wszystkie pieniądze skradzione z skarbca kościoła.
Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili weszła jasnowłosa Villemo.
- Nie przeszkadzam?
- Nie, siadaj - Hanna poklepała miejsce obok siebie na łóżku.
Dziewczynka uradowana wskoczyła na pościel, ale po chwili minka jej zrzedła.
- Przepraszam, że powiedziałam o tym skarbie, musiałam wyznać całą prawdę, nie mogłam inaczej.
Hanna objęła małą siostrzyczkę, a ta poddała się tej rzadkiej oznace czułości. Marzyła o tym od dawna.
- Oczywiście, że musiałaś o tym powiedzieć - Powiedziała szczerze Hanna - Dzięki tobie żyjemy moja mała wojowniczko, uratowałaś nas obie i sprawiłaś, że sprawiedliwości stało się za dość. Jesteś największą bohaterką jaką znam. Dziękuję,
Villemo połknęła łzę, która szybko spłynęła po zaróżowionym policzku.
- Więc nie jesteś na mnie zła?
Hanna spojrzała siostrze prosto w oczy.
- Nie jestem, postąpiłaś słusznie. Żadne pieniądze nie są warte naszego życia i życia naszych najbliższych.
Hanna wiedziała, że bez pieniędzy nie jest w stanie spełnić swojego marzenia jakim jest podróż do Doliny Ludzi Lodu, ale to przestało mieć dla niej znaczenie. Dziękowała losowi, że Villemo nic się nie stało i była z niej ogromnie dumna. Cieszyła się, że wróciła do domu, do swojej rodziny cała i zdrowa i wiedziała, że już zawsze będą dla niej najważniejsi.
Zdała sobie sprawę, że gdyby nie duch Sol to zagadka śmierci Pedra nie zostałaby wyjaśniona i nadal byłaby największym podejrzanym w tej sprawie. Tylko dlaczego czarownica uważała, że Hanna zdobędzie pieniądze na podróż? Sol musiała wiedzieć, że skarb jest własnością Kościoła i nie będzie mogła go zatrzymać. Ta kwestia jednak wyjaśniła się następnego dnia, kiedy do /Grastensholm przybył Proboszcz z osobistymi gratulacjami i podziękowaniem dla sióstr Paladin. Ku ogromnemu zdziwieniu podał Hannie sporą sakiewkę brzęczącą monetami i oznajmił, że jest to nagroda za schwytanie złoczyńców, oraz procent od znaleźnego. Villemo uroczyście ogłosiła, że zrzeka się swojej części na rzecz Hanny i tak obciążona złym dziedzictwem Ludzi Lodu Hanna Paladin mogła szykować się do swojej upragnionej podróży, mającej koniec w Dolinie Ludzi Lodu.
Hanna przeszła całkowitą przemianę, która była głównym punktem misji Targenora i Patricii. Tej nocy Patricia mogła opuścić ciało Hanny - swojego poprzedniego wcielenia, które już jej nie potrzebowało i wrócić do swoich czasów, aby prowadzić własny żywot. Dzięki temu, że weszła w ciało obciążonej złym dziedzictwem Paladinki nie tylko zmieniła życie Hanny, ale także sprawiła, że Tengel Zły nie poznał przyczyny swojej śmierci i Natanielowi udało się go zgładzić. Patricia nie miała jednak pojęcia jak dalece sięgają zmiany...ale o tym dowiemy się w następnej części tego opowiadania...
- Faktycznie zabłądziłyśmy, właśnie miałyśmy wracać do domu, także... - Wzięła młodszą siostrę za rękę i chciała wyminąć mężczyzn, ale jeden z nich zagrodził jej drogę.
- Nie tak szybko. Widzieliśmy, że schowałaś coś pod płaszczem. Pokaż to! - Wrzasnął i nie czekając na odpowiedź szarpnął Hannę, tak, że spod płaszcza wypadł worek i stos złotych monet rozsypał się na trawie. To co się potem wydarzyło trwało kilka sekund, ale Hanna zapamiętała wszystko jakby się działo w zwolnionym tempie. Ten wyższy odepchnął Hanną od worka, chwycił Villemo za ramię, przyciągnął do siebie i podłożył jej pod gardło nóż. Drugi klęknął przy worku i zaczął szybkimi ruchami zagarniać monety do jego środka śmiejąc się przy tym obrzydliwie.
- Jeden ruch i zobaczysz jak krew tej smarkuli barwi okolice, zrozumiano?
Hanna kiwnęła głową stojąc w bezruchu.
- Miałyście pecha przychodząc tu o tej porze - Powiedział uzbrojony napastnik - Tak się składa, że te pieniądze, które znalazłyście należą do nas. Zaskoczone? - Nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej:
- To, co tu widzisz to zawartość skarbca Kościoła, tak, na pewno się już domyślasz kto go okradł. Ja, Olaf i Pedro uknuliśmy to już dawno. Plan był prosty. Obrabiamy skarbiec i wyjeżdżamy z parafii zanim leniwy Wójt zacznie poszukiwania. Niestety, kiedy wyszliśmy z Kościoła ktoś nas zobaczył i musieliśmy się rozdzielić. Pedro wziął skarb i pobiegł z nim do lasu, gdzie w razie kłopotów mieliśmy się spotkać i rozliczyć z kasy. To właśnie tutaj.
Hanna nagle wszystko zrozumiała i zimny pot oblał jej ciało...
Simon, bo tak miał na imię ten, który trzymał Villemo zarechotał i mówił dalej:
- Przyszliśmy, ale Pedro nie miał przy sobie worka. Powiedział, że go schował i że odda nam go jeśli oddamy mu połowę skarbu. Nie tak się umawialiśmy, Pedro chciał nas oszukać, ale nie tak łatwo zrobić z nas idiotów. Doszło między nami do szarpaniny, podniosłem z ziemi wielki kij i walnąłem go nim w głowę. Pedro wpadł do rzeki i tyle go widzieliśmy. Szukaliśmy worka, ale nie umieliśmy go nigdzie znaleźć, poza tym nie mieliśmy dość czasu. Było pewne, że lada chwila, ktoś zobaczy ciało Pedra. Postanowiliśmy tu wrócić nocą i na spokojnie się rozejrzeć, bo za dnia kręcił się tu Wójt ze swoimi pomagierami. Teraz tu nie przyjdą bo są zbyt tchórzliwi, także nie liczcie na ratunek.
Villemo nic się nie odzywała, tylko słuchała uważnie tego, co mówi Simon. Wiedziała, tak samo jak Hanna, że oni mają zamiar je zabić, inaczej nie zdradzili by swoich imion i całej tej historii. Wiedziała też, że trzeba działać i że Hanna myśli to samo.
Starsza dziewczyna postanowiła odwrócić nieco uwagę Simona, póki ten drugi, najwyraźniej głupszy, liczył pieniądze wkładając je do worka:
- Muszę przyznać, że jesteś bardzo sprytny Simon. W dodatku zawsze dostajesz to, czego chcesz, jestem pod wrażeniem.
Simon wypiął dumnie pierś:
- No jasne że tak, dlatego to ja dzisiaj wyjdę z tego bogaty i żywy. Chociaż trochę szkoda zabijać taką dziewczynę jak ty. Muszę przyznać, że podnieca mnie twoja dzikość.
Ty wredny padalcu - pomyślała z nienawiścią Hanna i delikatnie kiwnęła Villemo głową, a ta od razu pojęła o co chodzi. Z całej siły podskoczyła do góry uderzając Simona w spód brody aż ten ugryzł się w język, a nóż wypadł mu z dłoni. Villemo odskoczyła od niego, przeskoczyła przez pień i pobiegła do lasu, gdzie zniknęła pomiędzy drzewami.
- Łap tę smarkulę - Ryknął Simon i Olaf rzucił się w pościg za dziewczynką.
Hanna skorzystała z chwili nieuwagi napastnika i podbiegła do rzeki, ale Simon rzucił się na nią przewracając na ziemię. Chciał ją przygwoździć, ale Hanna okazała się na tyle silna by stawiać opór, więc koziołkowali po mokrej trawie. Simon zauważył swój nóż i zdołał go dosięgnąć, na szczęście Hanna w porę zorientowała się co zamierza i chwyciła go mocno za rękę. Mężczyzna był na lepszej pozycji, bo leżał całym ciężarem na dziewczynie przedramieniem przyciskając ją za gardło do ziemi, a ręką uzbrojoną w nóż próbował poderżnąć jej krtań. Hanna zaparła się z całej siły, aby trzymać tę rękę na dystans, ale z każdą sekundą skracał się coraz bardziej.
- Już. Nie. Żyjesz. Diablico. - Sapał przez zęby widząc, jak niewiele brakuje, aby poderżnąć jej gardło.
W momencie, kiedy Hanna zrozumiała, że nie da rady już dłużej się bronić Simon nagle otrzymał potężne kopnięcie w brzuch i odleciał od niej na kilka metrów. Chwilę później nożownik leżąc na plecach wpatrywał wyłupiaste oczy w długą klingę miecza wymierzoną wprost w jego twarz. Jednak to nie było najstraszniejsze. Osoba, która trzymała miecz miała ze dwa metry wysokości, a ubrana była w mnisią opończę z kapturem, który zakrywał jego oblicze. Jedyne co Simon dojrzał spod kaptura to para błyszczących, żółtych oczu, niby od jakiegoś zwierzęcia, które paraliżowały go strachem większym niż potężny miecz. Po chwili nie widział już nic, tracąc przytomność.
Postać podeszła do leżącej Hanny i wyciągnęła ku niej zwyczajną, chociaż dużą, ludzką dłoń. Dziewczyna ufnie podała swoją i trzymając się za pulsujące z bólu gardło zdołała wstać. Nie musiała pytać kim jest jej wybawiciel bo doskonale to wiedziała. Mimo iż widziała go tylko podświadomie kilka razy, zapadł jej w pamięć na zawsze i marzyła o tym by go ponownie spotkać.
- Targenor.
Zdjął z głowy kaptur, gdyż przy Hannie nie miał niczego do ukrycia.
- Witaj ponownie - odezwał się głębokim głosem.
Tymczasem trwał pościg za Villemo. Dziewczynka miała około 5 min przewagi, nad topornym Olafem i dystans ten zwiększał się z każdym metrem. Mimo tego nie miała się z czego cieszyć. Wiedziała, że tą drogą nie dojdzie do parafii, gdyż na końcu lasu znajduje się przepaść zwana Potworną Głębią. Czuła, że teren się wznosi i w ciszy nocy słyszała zbliżający się wodospad. Co zrobi kiedy tam dotrze? Będzie w pułapce. Olaf był daleko, ale w końcu do niej dotrze, a wtedy jej szansę diametralnie spadną.
Wspięła się pod górkę i nagle zatrzymała. Przed nią nie było już ziemi, tylko głęboka na kilkanaście metrów otchłań, do której wpadał wodospad, wydobywający się z szczeliny w górze, która zboczem przylegała do lasu.
Prócz szumu wody, słyszała zbliżającego się Olafa i nie miała pojęcia co teraz zrobić. Musi przecież nie tylko uratować swoje życie, ale także sprowadzić pomoc. Po drugiej stronie przepaści, za lasem widziała szczyt wieży Grastensholm. Była na prawdę blisko. Gdyby tylko mogła przejść na drugą stronę...Nie możliwe było przeskoczyć Głębię, ale gdyby udało jej się przejść bokiem, po zboczu...Ściana była pionowa, ale rosło na niej sporo pnączy i korzeni, a ona była bardzo lekka.
Odwróciła się nagle, bo kroki było słychać tuż obok, jeszcze chwila a Olaf ją zobaczy, a wtedy ona nie zdąży uciec. Jedynym wyjściem było skryć się, więc wcisnęła się w szczelinę pod ogromnym drzewem i zagarnęła do siebie tyle poszycia i trawy ile się dało. Następnie krzyknęła przeraźliwie.
Olaf był tak wyczerpany, że ledwo trzymał się na nogach. Gdy usłyszał krzyk i dotarł do przepaści zaśmiał się i ruszył z powrotem do swojego kolegi. Było dla niego pewne, że Villemo wpadła w Potworną Głębię i zginęła. Z ulgą ruszył przez ciemny las, z powrotem do swojego kumpla głęboko przekonany, że ten rozprawił się już ze starszą dziewczyną i zaraz będą mogli pakować się do wyjazdu z tej zapyziałej dziury. Niestety zagłębiony w swoich parszywych marzeniach zgubił całkiem orientacje i nagle zrozumiał, że nie ma bladego pojęcia dokąd idzie.
R O Z D Z I A Ł 10
" Zakończenie misji"
Liv tej nocy miała niespokojne sny. Zmagała się z pożarem, który opanował całe Grastensholm i odcinał wszelkie drogi wyjścia. Ludzie krzyczeli i płakali, a ona biegała od drzwi do drzwi szukając wszystkich członków rodziny, czując okropny dreszcz na myśl, że mogłaby kogoś stracić. Dym dusił ją w płuca i ograniczał oddychanie do minimum, z oczu płynęły łzy, nie tylko z rozpaczy, ale też z gryzących oparów. Gdzieś wśród strasznego harmideru słyszała odległe wołanie o pomoc. Z początku nie mogła rozpoznać głosu, był zbyt cichy, daleki, jakby dochodził spoza budynku. Przecież to było nie możliwe, wszyscy utknęli w środku...a jednak rozpaczliwe wołanie dochodziło jakby zza murów.
- Pomocy! Na pomoc!
Liv coraz wyraźniej słyszała słowa i rozpoznała cieniutki, piskliwy głosik Villemo. Rzuciła się zduszona dymem do miejsca, gdzie powinno być okno, ale ogień odciął jej drogę.
- Villemo, gdzie jesteś! - Krzyczała zrozpaczona, a wołanie o pomoc było coraz donośniejsze. Liv upadła na podłogę nie mogąc już dłużej oddychać. Villemo...
Obudziła się z twarzą wciśniętą w poduszkę mokrą od łez. Usiadła na łóżku i westchnęła przeciągle dziękując Bogu, że to był tylko sen. Nagle serce niemal wyskoczyło jej z piersi, kiedy usłyszała wołanie Villemo:
- Pomocy!!!!!
Przez sekundę pomyślała, że to duch, albo echo snu, które wciąż słyszy w głowie. Kiedy wołanie się powtórzyło podeszła do okna i nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Przez pole biegła Villemo, cała przemoczona, ledwo stawiając kroki i kołysząc się to na lewo, to na prawo. Liv wybiegła z pokoju i prawie zderzyła się z Irją i Taraldem, których wołanie też obudziło:
- Villemo jest na zewnątrz, coś się stało! - Wykrzyknęła zrozpaczona, kiedy zbiegali w trójkę po schodach. Na samym dole spotkali resztę mieszkańców, wszyscy w pośpiechu ubierali płaszcze i szale, to, co akurat znaleźli pod ręką.
Gabriela pierwsza opuściła Grastensholm wybiegając na bosaka, w samej koszuli nocnej, nie zważając na to, że na dworze jest minusowa temperatura. Nikt nie był w stanie jej dogonić, w ciągu minuta dopadła Villemo, która upadła jej w ramiona wykończona:
- Mamo...Hanna potrzebuje pomocy...szybko.
Gabriela podniosła dziewczynkę z wielkim trudem, wszak sama ważyła niewiele.
- O czym ty mówisz kochanie?
Dobiegł do nich Kaleb, zrzucając po drodze swoje buty. Wziął córkę z rąk Gabrielli, okrył ją płaszczem i podał swoje buty.
- Ubierz to ty szalona kobieto! Mattiasie jedź po Wójta, wyczuwam tu większe kłopoty, niech przyjedzie do Grastensholm. Villemo - zwrócił się czule do córeczki, która spoczęła w jego ramionach - Wracamy do domu, spróbuj mi po drodze opowiedzieć krótko co się stało.
Dziewczynka odetchnęła aby na chwilę zebrać myśli postanowiając być do końca bardzo dzielną i odpowiedzialną. Czuła się jak mała bohaterka i schlebiało jej, że jest w centrum uwagi...mimo, że mogła to przypłacić życiem, cała Villemo!
- Hanna poszła w nocy do lasu, więc poszłam za nią, wiem nie powinnam, przepraszam, znalazłyśmy skarb, ale przyszło takich dwóch co zabili tego chłopca z rzeki i oni chcieli nas chyba zabić. Uciekłam do lasu, ale jeden mnie gonił, więc przeszłam nad Głębią i udało mi się uciec, ale Hanna tam została i jest w niebezpieczeństwie!
Ostatnie zdanie powiedziała szlochając w momencie, kiedy dochodzili do Grastensholm.
- Dobry Boże - Jęknęła Irja, która biegła krok w krok za Kalebem.
W domu natychmiast zajęto się Villemo, którą otulono kocami i posadzono przy kominku aby się ogrzała. Kaleb wziął nóż i oznajmił, że rusza do lasu, a kiedy Mattias przyjdzie z Wójtem mają tam dojść. Hilda nie była przekonana co do tego pomysłu:
- Skąd Mattias i Wójt będą wiedzieć gdzie się udać? Tak samo ty Kalebie? Wiesz, gdzie jest to miejsce, do którego chodziła Hanna?
Kaleb musiał się z nią zgodzić.
- Racja, nie wiem dokładnie gdzie to jest, w dodatku jest bardzo ciemno, na pewno zabłądzimy.
Villemo wstała stanowczo i oznajmiła poważnym, pewnym głosem:
- Zaprowadzę was!
- Nie pozwolę ci na to - Jęknęła Gabriella, ale Kaleb podszedł do córki i chwycił ją za ramiona.
- Wiem, że jesteś zmęczona...
- Nie jestem! Zaprotestowała dziewczyna, ale Kaleb uciszył ją gestem ręki.
- Tylko ty możesz nam wskazać drogę. Musimy uratować naszą Hannę i potrzebujemy ciebie - Villemo zapłonęły oczy jak u wojowniczki.
- Wyjedziemy konno naprzeciw Mattiasowi i Wójtowi, a ty nas poprowadzisz. Tak będzie najszybciej, liczy się każda sekunda.
Zostało postanowione. Kaleb dosiadł konia, a przed sobą posadził swoją odważną córeczkę. Wyjechali na główną drogę mając nadzieję, że Mattiasowi udało się pogonić Wójta do działania. Nie mylił się, gdyż już po kilkuset metrach zobaczyli zarys sylwetek innych koni.
Wójt o dziwo nie był w złym humorze, wręcz przeciwnie, zdawał się być pobudzony do działania
- Co się tu u licha wyprawia? - Zapytał starając się wyglądać groźnie.
Kaleb go jednak szybko zgasił.
- Proszę Wójta o bardziej przyzwoite słownictwo, bowiem jest z nami młoda dama - Villemo zaśmiała się spod szala - Opowiem wszystko po drodze, Villemo prowadź.
I tak Mattias, Wójt i Kaleb ruszyli w kierunku, który wskazała im Villemo modląc się, aby nie było za późno.
Tymczasem Hanna dzięki Targenorowi była w tym momencie bezpieczna. Ściągnęła z płaszcza swój pas i przywiązała nim Simona do drzewa.
- Dobra, ten tu już nam nie zagraża, muszę teraz pomóc Villemo.
Dziewczyna ruszyła w stronę lasu, ale Wędrowiec w Mroku chwycił ją za rękę zatrzymując ją.
- Nie ma takiej potrzeby
Hanna się wyrwała zdenerwowana.
- Oszalałeś? Przecież stamtąd nie ma drogi ucieczki!
- Villemo nic nie jest, przeszła przez Głębię.
- Niby jak?! Przecież tam jest przepaść.
- Twoja siostra jest sprytniejsza niż ci się wydaje i zdołała przejść nad wodospadem uczepiając się lian i korzeni.
Hanna przez moment wpatrywała się w Targenora jakby oszalał, ale jego poważna mina mówiła sama za siebie.
- Co za uparta dziewczyna, przecież mogła zginąć! Poza tym skąd ty to wiesz?
Targenor uśmiechnął się czule, a w jego smutnych oczach pojawił się jakiś wesoły blask.
- Uratowała swoje życie i najprawdopodobniej twoje, cieszę się, że tak ci na niej zależy - Hanna poczerwieniała na te słowa, ale nie powiedziała nic. Targenor kontynuował.
- Widziałem ją jak schowała się przed Olafem, a kiedy on odszedł przeszła na drugą stronę.
- Bzdura, przecież byłeś cały czas tutaj.
- Przez chwilę przeniosłem się do Villemo, dokładnie wtedy, kiedy kładłaś Simona pod drzewem. Potrafię przemieszczać się nadzwyczajnie szybko.
Hanna przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się. Cieszyła się, że ma takiego niezwykłego sojusznika.
Usiadła na przewróconym pniu i poczuła ogarniające ją zmęczenie. Zapomniała nawet o skarbie, który znalazła.
- I co teraz? Tych dwóch jest winnych śmierci Pedra, Wójt musi się o tym dowiedzieć, ale nigdy mi w to nie uwierzy, a oni się nie przyznają...co mam robić?
Targenor usiadł koło niej, a ona się zdziwiła, że wyczuwała od niego ciepło. Dziwne jak na ducha, ale jednak Wędrowiec w mroku był nad wyraz ludzki.
- Wszystko się wyjaśni, obiecaj mi tylko, że potem podziękujesz swojej siostrze. Villemo bardzo na tobie zależy i cierpi, kiedy ją ignorujesz.
Złość zagotowała się w obciążonej dziedzictwem kobiecie, ale nie była skierowana przeciwko Targenorowi, tylko samej sobie. Bardzo żałowała, że źle traktowała Villemo i obiecała sobie w duchu, że od teraz się to zmieni. Targenor nie czytał jej w myślach, ale odgadł jaka zmiana zaszła w Hannie.
- Myślę, że w tym momencie nie jestem już ci potrzebny. Zaraz przyjdą tu ludzie, więc muszę cię opuścić.
Dla Hanny zabrzmiało to dziwnie znajomo i poczuła skurcz w żołądku.
- Zobaczymy się jeszcze kiedyś?
Targenor ścisnął jej dłoń, nie ukrywając poruszenia.
- Już kiedyś mnie o to pytałaś. Odpowiedziałem wtedy, że bardzo bym tego chciał i teraz też tak odpowiem.
Hanna przełknęła ślinę i nie mogła uwierzyć w to co czuje. Z jednej strony wiedziała, że spotkała go pierwszy raz, ale równocześnie zdawało jej się, że już znała go wcześniej i że...zależy jej na nim. Jak to możliwe?
Chciała mu to powiedzieć, ale ciszę przerwał hałas ludzi zbliżających się od strony jeziora, a Targenor w tym momencie zniknął.
- Hanno! Haaaanno!
Wołała Villemo idąc szybkim krokiem obok Kaleba i Mattiasa, a za nimi niepewnie człapał Wójt przeklinając coś pod nosem.
Dziewczyny rzuciły się sobie w ramiona, ciesząc się, że każda z nich żyje i ma się dobrze.
- Wszyściuteńko opowiedziałam szanownemu panu Wójtowi i on już wie, że to nie ty jesteś winna śmierci Pedra. Dobrze, że mamy takiego rozsądnego Wójta - To mówiąc spojrzała serdecznie na mężczyznę, który jako ostatni pokonał kamienne przejście przez rzekę. Villemo dobrze wiedziała jak pochlebić władzy, oczywiście we własnym interesie.
Wójt nie ukrywał zdumienia widząc związanego Simona. Hanna szybko wyjaśniła co się stało.
- Rzucił się na mnie, a potem nagle się odsunął i patrząc w las bredził coś o jakimś duchu z mieczem. Zemdlał nagle, chyba ze strachu, więc go przywiązałam do drzewa. Wydaje mi się, że był pod wpływem jakiś środków.
Wójt rozglądał się nerwowo.
- A pieniądze?
Hanna spojrzała groźnie na Villemo, a ta spuściła wzrok. Musiała przecież powiedzieć o tym, co znalazły. Starsza córka Kaleba pokazała spory worek przy pniu.
Wójt zajrzał do środka i cmoknął.
- Zgadza się. Wszystko się zgadza.
Hanna i Villemo popatrzyły na siebie zdziwione, a Wójt kontynuował.
- To bez wątpienia są pieniądze skradzione z Kościoła. Wszystko co zeznała młoda panienka Villemo się zgadza.
Mattias wystąpił na przód.
- Bez wątpienia Hanna i Villemo są bohaterkami.
Kaleb wypiął dumnie pierś i przytulił swoje córki wielkimi ramionami.
- Jestem z Was dumny, choć nie popieram waszej nocnej wycieczki i o tym sobie później pogadamy....ale brakuje nam jednego winnego.
Jak na zawołanie z lasu dobiegło wołanie Olafa.
- Simoooon, ta mała smarkula się utopiła, Simoooon słyszysz, gdzie jesteś?! Nie umiem wyjść z tego diabelskiego lasu!
Wójt pobiegł między drzewa, rozległo się żałosne stękanie Olafa przeplatane ostrymi zdaniami Wójta i po chwili obydwoje dołączyli do reszty grupy.
- Przepraszam, ja nic nie zrobiłem, to wszystko wymyślił Simon i Pedro, okradli Kościół, a potem Simon zabił Pedra, przysięgam.
- Dokładne okoliczności wyjaśnimy u mnie, ale możesz być pewny, że potraktuję cię łagodniej jeśli wyznasz całą prawdę i się przyznasz do wszystkiego.
- Tak, tak zrobię, przysięgam! - Wołał zauważywszy, że Villemo jest cała i zdrowa i chcąc wzbudzić w niej litość, ale w szczególności bojąc się jej ojca, który zabijał go w tym momencie wzrokiem.
Nieprzytomnego Simona ocucono. Najpierw nie wiedział co się dzieje i co ci wszyscy ludzie tutaj robią. Potem przypomniał sobie Targenora i zaczął bredzić o wielkim człowieku-upiorze z świecącymi oczami i potężnym mieczem. Następnie wszystkiego się wyparł, chociaż jego wyjaśnienia niczego nie tłumaczyły w sposób logiczny, a kiedy jego kompan Olaf wyznał, że przyznał się do winy, Simon próbował rzucić mu się do gardła i w przepływie wściekłości wygadał się ze wszystkim.
Villemo, Hanna, Kaleb i Mattias wrócili do domu, gdzie przywitała ich cała rodzina zalewając pytaniami i łzami. Tej nocy nikt nie spał, a kiedy wyjaśniono całą sprawę posypały się gratulacje, łzy szczęścia i dumy oraz reprymendy dotyczące nocnych wędrówek poza domem.
Hanna wyściskana wróciła do swojego pokoju szczęśliwa, że wszystko dobrze się skończyło. Nikt w parafii już nie będzie podejrzewał, że miała cokolwiek wspólnego z śmiercią Pedra, w dodatku ona i Villemo zostały jednogłośnie ogłoszone bohaterkami. Nie dość, że pochwyciły sprawców morderstwa, to jeszcze udało im się odzyskać wszystkie pieniądze skradzione z skarbca kościoła.
Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili weszła jasnowłosa Villemo.
- Nie przeszkadzam?
- Nie, siadaj - Hanna poklepała miejsce obok siebie na łóżku.
Dziewczynka uradowana wskoczyła na pościel, ale po chwili minka jej zrzedła.
- Przepraszam, że powiedziałam o tym skarbie, musiałam wyznać całą prawdę, nie mogłam inaczej.
Hanna objęła małą siostrzyczkę, a ta poddała się tej rzadkiej oznace czułości. Marzyła o tym od dawna.
- Oczywiście, że musiałaś o tym powiedzieć - Powiedziała szczerze Hanna - Dzięki tobie żyjemy moja mała wojowniczko, uratowałaś nas obie i sprawiłaś, że sprawiedliwości stało się za dość. Jesteś największą bohaterką jaką znam. Dziękuję,
Villemo połknęła łzę, która szybko spłynęła po zaróżowionym policzku.
- Więc nie jesteś na mnie zła?
Hanna spojrzała siostrze prosto w oczy.
- Nie jestem, postąpiłaś słusznie. Żadne pieniądze nie są warte naszego życia i życia naszych najbliższych.
Hanna wiedziała, że bez pieniędzy nie jest w stanie spełnić swojego marzenia jakim jest podróż do Doliny Ludzi Lodu, ale to przestało mieć dla niej znaczenie. Dziękowała losowi, że Villemo nic się nie stało i była z niej ogromnie dumna. Cieszyła się, że wróciła do domu, do swojej rodziny cała i zdrowa i wiedziała, że już zawsze będą dla niej najważniejsi.
Zdała sobie sprawę, że gdyby nie duch Sol to zagadka śmierci Pedra nie zostałaby wyjaśniona i nadal byłaby największym podejrzanym w tej sprawie. Tylko dlaczego czarownica uważała, że Hanna zdobędzie pieniądze na podróż? Sol musiała wiedzieć, że skarb jest własnością Kościoła i nie będzie mogła go zatrzymać. Ta kwestia jednak wyjaśniła się następnego dnia, kiedy do /Grastensholm przybył Proboszcz z osobistymi gratulacjami i podziękowaniem dla sióstr Paladin. Ku ogromnemu zdziwieniu podał Hannie sporą sakiewkę brzęczącą monetami i oznajmił, że jest to nagroda za schwytanie złoczyńców, oraz procent od znaleźnego. Villemo uroczyście ogłosiła, że zrzeka się swojej części na rzecz Hanny i tak obciążona złym dziedzictwem Ludzi Lodu Hanna Paladin mogła szykować się do swojej upragnionej podróży, mającej koniec w Dolinie Ludzi Lodu.
Hanna przeszła całkowitą przemianę, która była głównym punktem misji Targenora i Patricii. Tej nocy Patricia mogła opuścić ciało Hanny - swojego poprzedniego wcielenia, które już jej nie potrzebowało i wrócić do swoich czasów, aby prowadzić własny żywot. Dzięki temu, że weszła w ciało obciążonej złym dziedzictwem Paladinki nie tylko zmieniła życie Hanny, ale także sprawiła, że Tengel Zły nie poznał przyczyny swojej śmierci i Natanielowi udało się go zgładzić. Patricia nie miała jednak pojęcia jak dalece sięgają zmiany...ale o tym dowiemy się w następnej części tego opowiadania...
Koniec części drugiej
CZĘŚĆ TRZECIA
"JESTEM PATRICIA"
R O Z D Z I A Ł I
"Koniec wakacji"
CZĘŚĆ TRZECIA
"JESTEM PATRICIA"
R O Z D Z I A Ł I
"Koniec wakacji"
29.08.2003 r., Norwegia, Grastensholm
Ranek był słoneczny i ciepły, co zdziwiło wszystkich mieszkańców Grastensholm. Od kilku tygodni mroźny wiatr wdzierał się przez każdą szparę posiadłości, świszcząc, poruszając firanami i kołysząc ogniem w kominku. Gabriel wraz ze swoją liczną rodziną byli mentalnie gotowi na nadciągającą długą i zimną jesień, więc ten ciepły poranek był dla nich czymś niezrozumiałym.
Nora, najmłodsza i jedyna blondwłosa córka Gabriela jęczała żałośnie:
- No jasne! Przez ostatni tydzień wakacji wciąż lało, a teraz, kiedy zaczyna się szkoła nagle robi się ciepło? Za jakie grzechy?
Jej starsza siostra Christiana przewróciła oczami i zapięła wypchaną po brzegi walizkę na dwa metalowe zatrzaski. Usiadła na niej lekko zadyszana:
- Ja tam się cieszę - Powiedziała poprawiając wytwornego, czarnego koka - Dobrze jest podróżować w słońcu, poza tym przypadkowo spakowałam do walizki rękawiczki. W życiu się teraz do nich nie dostanę.
Z kuchni dobiegło głośne i stanowcze wołanie do stołu, więc Nora musiała przełknąć zjadliwe słowa, które chciała posłać siostrze. Christiana przetoczyła walizkę pod garderobę i w podskokach minęła Norę posyłając jej szeroki uśmiech.
Z czego tu się cieszyć - Pomyślała Nora wchodząc do zatłoczonej kuchni. Widok, który się przed nią roztoczył sprawił jednak, że też się uśmiechnęła.
Pośrodku stał długi stół, na którym piętrzyły się bułki, drożdżówki i wazoniki z kwiatami. Zauważyła też duży parujący dzban z kakao i szklanki z sokiem pomarańczowym.
Jej matka, Gro, miała na sobie kolorowy fartuszek i nalewała do talerza taty owsiankę. Kiedy to zrobiła, pocałowała Gabriela w czoło, co było z jednej strony urocze, a z drugiej troszkę krępujące w oczach ich pociechy. Obok ojca siedział brat Nory i najstarsza siostra. Przyjechali tydzień temu z Niemczech, gdzie mieszkają i pracują. Dzisiaj wyjeżdżają, a Christiana i jej świeżo upieczony mąż z nimi. To dlatego była taka podniecona, jej życie miało się całkowicie zmienić. Nora nie była taka pewna powodzenia tej podróży, ale nie chciała denerwować rodziców wątpliwościami typu: "A gdzie oni będą mieszkać? Za co żyć? Jak się będą porozumiewać? Jakoś trudno było jej zrozumieć, że Christiana jest już dorosła i pragnie samodzielności. Z reszta ona sama marzyła by jeździć po świecie, ale nie była jeszcze na to gotowa. Miała 20 lat i studiowała na Uniwersytecie w Oslo. Jej pasją było granie na skrzypcach i pragnęła zostać znaną na cały świat skrzypaczką. Już dawno postanowiła, że jak tylko ukończy szkołę wyjedzie w podróż po Europie, gdzie zdobędzie sławę. Wierzyła, że jej się uda, Nora była bardzo pewną siebie dziewczyną, chociaż mocno przywiązaną do rodziny i domu.
Usiadła naprzeciwko rodziców i jęknęła widząc z bliska suto zastawiony stół:
- Chyba troszkę się zapędziłaś z tym śniadaniem, mamo - Powiedziała sięgając po parującą bułkę z serem.
Gro szybkim ruchem ręki uderzyła córkę serwetką, tak, że bułka została nietknięta.
- To nasze ostatnie śniadanie w tym roku, kiedy jesteśmy w komplecie, chciałabym żeby było wyjątkowe. Poczekaj na wszystkich.
Do stołu dołączyła ostatnia z sióstr Nory, wraz z mężem i dwójką dwuletnich bliźniąt. Wszyscy zajęli się nagle szkrabami, robiąc dziwne miny, parskając, udając różne zwierzęta i samoloty.
Na końcu w progu kuchni stanęła czarnowłosa dziewczyna, w wieku Nory. Miała zielononiebieskie oczy i ciemniejszą karnację niż wszyscy, którzy siedzieli przy stole. Przywitała się i zajęła miejsce obok blondynki. Jej słowa były życzliwe, kiedy chwaliła to, co zobaczyła na stole, ale wzrok wyrażał smutek i niepewność. Gabriel, brat jej ojca, sięgnął przez stół i złapał dziewczynę za rękę.
- Kochana, jak się czujesz?
Patricia, bo tak miała na imię, zasłoniła oczy dłońmi, aby nie widzieli że zaszły łzami. Ostatnie czego pragnęła to słowa pocieszenia, bo czuła, że nie da rady dłużej ukrywać swojego stanu.
Nora pokiwała do rodziców głową dając im do zrozumienia, żeby dali spokój. Ona najlepiej rozumiała swoją kuzynkę, ponieważ te wakacje spędziły razem na długich rozmowach. Zbyt wiele przykrych i rozczarowujących rzeczy spotkało ostatnio Patricie i nikt nie był w stanie jej pomóc.
Misja, którą powierzono Patrici zakończyła się sukcesem. Pierwszego ranka po wydarzeniach, w których Hanna i Villemo przyczyniły się do schwytania złoczyńców, Pati obudziła się w swoim łóżku w roku 2003. Było tak jak powiedział Targenor, wszystko się udało. Tengel Zły nie poznał proroczego snu Hanny, więc przegrał ostateczną walkę z Natanielem.
Mimo tych wszystkich wspaniałych wydarzeń Patricia przeżyła ogromny zawód.
Od kiedy dowiedziała się o tym, że Tengel Zły być może stoi za atakami terrorystycznymi, miała ogromną nadzieję, że zmieniając bieg historii ocali swoich rodziców. Zły przodek Ludzi Lodu przepadł, ale to nie uchroniło World Trade Center przed atakiem terrorystycznym, w którym zginęli. To nie Tengel Zły za tym stał.
Patricia przez wiele dni fantazjowała jak to będzie, kiedy nie zamieszka z Aurorą tylko spędzi życie z mamą i tatą, jak normalna rodzina. Fatalna rzeczywistość doprowadziła ją niemal do depresji.
Drugi cios, spadł na nią kilka dni po powrocie z przeszłości.
Podczas pewnego obiadu zapytała Norę, czy widziała się ostatnio z Arturem.
- Z kim?
- No z Arturem? Miałam nadzieję go jeszcze zobaczyć zanim wyjadę.
Nora patrzyła na kuzynkę z szeroko otwartymi oczami.
- Nie wiem o kim mówisz...nie znam nikogo o imieniu Artur.
Patrycję przeszedł skurcz strachu i rozżalenia. Wszystko wskazywało na to, że jej ingerencja w przeszłość w jakiś sposób sprawiła, że Artur przestał istnieć...albo Nora go nigdy nie poznała. Wychodzi na to samo, ona pewnie nigdy go już nie zobaczy.
Czy może być coś gorszego?!
Okazało się, że tak.
Nadszedł więc słoneczny poranek 29 sierpnia i cała rodzina zajadała uroczyste śniadanie. W tym dniu Grastensholm opuszczały dzieci Gabriela i Gro, a razem z nimi Patricia. Obiecała Aurorze, że wróci przed rozpoczęciem roku szkolnego. Miała przecież swoje obowiązki we Włoszech, oraz wciąż paliła ją myśl, że jest winna rodzicom posłuszeństwo wobec ciotki.
Z całego serca pragnęła zostać z swoimi życzliwymi krewnymi, ale nie miała na tyle silnej woli by się przeciwstawić swojemu losowi. Ludzie Lodu nie chcieli mącić dziewczynie w głowie, wszak była dorosła i sama musiała podejmować trudne decyzje, jednak nie ukrywali, że chętnie by Patricie zatrzymali u siebie.
Po śniadaniu wszyscy zaczęli się rozchodzić. Nastał smutny czas pożegnań, podczas których wylano litry łez i wymieniono setki uścisków. Gabriel i Gro nie obawiali się wyjazdu swoich najstarszych dzieci, byli to dorośli, odpowiedzialni ludzie, mający pomysł na swoją przyszłość. Martwili się natomiast Patricią, która wyglądała jakby było jej wszystko obojętne.
Gabriel przygarnął do siebie bratanicę:
- Pamiętaj, że zawsze możesz do nas wrócić kochanie, drzwi Grastensholm stoją otworem.
- Wiem wujku, dziękuję - Patricia wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się wymuszenie - Nic mi nie będzie. Te wakacje i tak były najciekawsze z całego mojego życia, nigdy ich nie zapomnę. Być może za rok też do was przyjadę.
Nora podała kuzynce torebkę, była bardzo wzruszona:
- Koniecznie musisz przyjechać. Z resztą wcale nie musisz wyjeżdżać!
- Rozmawiałyśmy już o tym milion razy, nie mogę zostawić cioci Aurory w takim położeniu. Wiem, że nie jest najlepszą opiekunką, ale przez dwa lata starała się mi pomagać...na swój sposób. Nie chcę okazać się niewdzięczna i tak po prostu ją porzucić.
Nora rozpłakała się do reszty i mocno ścisnęła Włoszkę.
- Obiecaj, że jak tylko dojedziesz to zadzwonisz.
- Jasne!
Patricia spojrzała ostatni raz na rozległy hol, wysokie schody, obrazy, żyrandol i gustowne meble.
- Może uda mi się przyjechać tu kiedyś z ciocią? Opowiem jej jak wiele traci nie widząc tego wszystkiego, a przede wszystkim nie znając was.
Gabriel uśmiechnął się wzruszony, ale swoje wiedział. Aurora nigdy nie zaakceptuje Ludzi Lodu i nie będzie chciała nawet o nich słuchać. Patricia będzie cierpieć tak, jak cierpiał każdy członek ich rodziny, który był daleko od domu. Gabriel próbował nieraz namówić bratanicę, aby została, ale bez powodzenia. Był jednak pewny, że to tylko kwestia czasu, kiedy Pati znajdzie sposób, by do nich powrócić. Musi po prostu wszystko przemyśleć i dojrzeć do tej decyzji, inaczej była by nadal nieszczęśliwa i pełna wyrzutów sumienia.
Rodzina Gardów odprowadziła Pati, Christianę, jej męża, oraz najstarsze dzieci Gabriela i Gra na dziedziniec do samochodu. Załadowali bagaże, wsiedli do wozu i opuścili Grastensholm.
Nora machała do odjeżdżających najbardziej energicznie, czując jednocześnie dziwny niepokój w sercu. Nie miała pojęcia, że ten sam strach czuje też Gabriel, a on najlepiej wiedział, że przeczucia Ludzi Lodu nigdy nie są bez znaczenia.
R O Z D Z I A Ł II
"Spotkanie z obdartusem"
Podróż samochodem na dworzec Patrycia odbyła w niemal całkowitym milczeniu. Ani nie miała ochoty na pogawędki, ani siły. Czuła się wypompowana z energii, tak jakby całą swoją witalną siłą pozostawiła za drzwiami Grastensholm. Nie czuła się jakby wracała do domu. Serce ściskał jej żal, jak komuś kto musi przymusowo opuścić rodzinne strony i zostać skazanym na życie, którego nienawidzi.
Tym razem nie poczuła wyrzutów sumienia. Przeciwnie, zagotowała się w niej złość, że ciotka potrafiła przez tyle lat być dla niej tak oschłą, surową i pozbawioną serca kobietą. Czym ona sobie na to zasłużyła? Czy sierocie nie należy się więcej wsparcia i zrozumienia? W Norwegii wszyscy potrafili wnet zrozumieć jakie uczucia mogą trawić duszę Pati, a przecież znali się zaledwie dwa miesiące. Że też ciotka nie może chociaż w połowie być taka empatyczna jak Ludzie Lodu...
- Jesteśmy na miejscu - Przerwała te myśli Christiana
Zatrzymali się na niewielkim parkingu niedaleko wejścia na dworzec kolejowy. Patrycia usłyszała kolejne powątpiewania dotyczące jej sposobu podróżowania.
- Pociągiem będziesz się tułać. Cały dzień na to stracisz. Dalibyśmy ci na bilet lotniczy. Prom to tylko choroba morska i kolejne godziny męczarni. Będziesz się kisić wśród tych spoconych ludzi. Jeszcze cię ktoś okradnie - I tak dalej przez kolejne pięć minut.
Grzecznie dziękując i zapewniając, że sobie poradzi Patrycia wyciągnęła swoją walizkę z bagażnika samochodu, pożegnała się czule ze wszystkimi i z gulą w gardle ruszyła na dworzec. Zanim weszła do środka usłyszała natarczywe trąbienie, więc odwróciła się i pomachała energicznie przełykając łzy.
Stało się. Jeszcze dwa miesiące temu wysiadała na tym peronie z głową pełną wyobrażeń o Ludziach Lodu. Przez kolejne dni odkrywała ten niesamowity świat, nie wiedząc gdzie kończy się jawa a zaczyna sen. Przeżyła najpiękniejsze chwile swojego życia, a potem równie wielkie rozczarowanie. Teraz się wszystko skończyło. Siedziała na miejscu przy oknie i obserwowała mijające ją krajobrazy. Wiedziała, że podróż będzie długa, ale nie chciała uronić ani jednej z ostatnich chwil spędzonych w Norwegii. Książka, którą pożyczyła jej na podróż Nora leżała niezaczęta na kolanach.
Wspominała sen, w którym pierwszy raz spotkała Targenora. Skończył się pożegnaniem i pocałunkiem i Patrycia długo myślała, że ten sen jest proroczy, ta jak jej inne sny.
Ale byłam próżna - pomyślała i zaśmiała się do siebie. Czemu Wędrowiec w mroku, najbardziej majestatyczna i wspaniała postać w historii Ludzi Lodu miałaby zwrócić na mnie w ten sposób uwagę. To śmieszne.
Pociąg sunął szybko i spokojnie, wystukując co dwie sekundy równomierne: łup. Wpatrywała się w odległe szczyty nieznanych jej gór i wyobrażała sobie, że gdzieś pośród nich znajduje się Dolina Ludzi Lodu. Nieraz myślała, czy nie poprosić Gabriela o to, by do niej pojechali. Nie zrobiła tego. Coś ją wciąż powstrzymywało, chociaż nie mogła zrozumieć co konkretnie. Miała w sobie zbyt mało wewnętrznego uporu, by postawić na swoim w wielu kwestiach...teraz tego żałowała. Mogła zorganizować podróż do doliny, zapisać się do szkoły Nory i zostać z Ludźmi Lodu na zawsze. Zapomnieć o okrutnej ciotce, o niespełnionych marzeniach i zacząć nowe życie.
Nie zwróciła uwagi na to, że nagle poderwała się z miejsca.
Była przecież dorosła, mogła decydować o sobie, robić co uważa za słuszne. Czy nie żyje się tylko raz?
Wyszarpała swój bagaż, wyszła na korytarz i stanęła przy drzwiach oddychając szybko.
Co ja wyprawiam? Pomyślała nagle i odwróciła się by powrócić na swoje miejsce, ale tłum ludzi już zaczął się tłoczyć obok szykując się do wyjścia.
Pati poczuła, że panikuje. Musi przecież wrócić na miejsce, jeszcze daleka droga przed nią, co ona robi przed tymi drzwiami?!
Pociąg leniwie wtoczył się na peron i po chwili pasażerowie zaczęli popychać dziewczynę, aż wszyscy łącznie z nią znaleźli się na zewnątrz. Patrycja stanęła z powrotem przy drzwiach, aby wrócić i kontynuować swoją podróż, czekała aż tłum ludzi wytoczy się z pojazdu i gorączkowo zastanawiała się co ona właściwie wyprawia.
Już była jedną nogą na schodkach, kiedy poczuła uderzenie. Zwaliło ją z nóg, przewróciła się na swój bagaż taranując po drodze jeszcze kilka innych osób. Zrobiło się ogólnie zamieszanie, podczas którego pasażerowie zbierali to, co im się poprzewracało, a Pati poczuła, że ktoś ją podnosi z podłogi burcząc pod nosem słowa przeprosin.
- Nic ci nie jest? - Zapytał męski głos, kiedy dziewczyna stała już na nogach i strzepywała kurz ze spodni.
- Nie, ale na prawdę mógłby pan bardziej uważać - Odpowiedziała i wyprostowała się stojąc nagle twarzą w twarz z przystojnym jasnowłosym mężczyzną. Poczuła skurcz w żołądku widząc znane jej błękitne oczy.
- Artur?!
Spojrzał na nią zaskoczony i poirytowany.
- Z kimś mnie pomyliłaś - Ponownie burknął, postawił jej walizkę na kołach i wyminął. Zanim Patrycja zdążyła pomyśleć złapała go za nadgarstek.
- Poczekaj, nie pamiętasz mnie?
Jej głos zadrżał od stłumionych emocji, ale kiedy zobaczyła jego pogardliwe spojrzenie szybko cofnęła rękę jak poparzona.
- Nie nazywam się Artur, rozumiesz?
Blondyn ruszył szybko przed siebie nawet się nie oglądając. Patrycja stała jak posąg nie potrafiąc uporządkować myśli. To na pewno był Artur, ale skąd się tu wziął? Dlaczego jej nie poznał? Czemu był taki oschły i niemiły? I czemu wygląda tak dziwnie? Włosy miał dłuższe, opierały się o ramiona i były poczochrane. Miał na sobie skórzaną kurtkę i poszarpane jeansy i pachniał...benzyną i tytoniem? Zupełnie nie przypominał tego ułożonego, uczesanego i ciepłego Artura, którego poznała w wakacje. Ten był jakiś dziki, potargany i sprawiał wrażenie chamskiego. Co tu jest grane?
Głośny gwizd wyrwał Patrycie z rozmyślań i zobaczyła jak konduktor sygnalizuje dłonią odjazd pociągu.
Nie mogła do niego wsiąść. Nie po tym co przed chwilą zobaczyła. Była tak podekscytowana i oburzona, że marzyła o tym, aby złapać "Nie Artura" za tą jego wytartą kurteczkę i potrząsnąć porządnie, aż sobie przypomni kim jest.
Chwyciła bagaż i odrzucając wszelkie rozsądne rozumowanie oddała go do najbliższej przechowalni. Postanowiła poszukać blondyna i dowiedzieć się o co w tym wszystkich chodzi.
Kręciła się po dworcu kilka godzin. Zaglądała do sklepów, kawiarni, na parking i na pozostałe perony. Czuła się coraz bardziej głupio, ponieważ kilku ochroniarzy zaczęło się jej przyglądać podejrzewając zapewne, że jest jakimś złodziejem lub terrorystą.
Bolały ją nogi i czuła głód, ale najgorsze było dręczące poczucie, że czas nagli, że za moment będzie za późno. Oparła się zmęczona o ścianę tuż obok budki telefonicznej dokładnie w momencie, kiedy jakaś zdenerwowana kobieta dopadła do słuchawki. Zmierzyła Patrycię wzrokiem mówiącym " Odsuń się i nie podsłuchuj", więc dziewczyna odeszła kilka kroków, ale coś nakazało jej się zatrzymać i jednak podsłuchać. Kobieta przy telefonie była bardzo zdenerwowana:
- Jakiś palant zablokował mnie na parkingu i nie mogę wyjechać!
...
- Skądże, stoi obok auta i powiedział, że się stamtąd nie ruszy.
...
- Poprosiłam grzecznie, a on chamsko przeklnął i twierdzi, że ma prawo tam stać tym swoim brudnym jeepem.
...
- Dobra, idę do ochrony, odechce się obdartusowi!
Kobieta cisnęła słuchawkę na widełki i ruszyła w stronę, jak Patrycia się domyślała, ochroniarza stojącego na szczycie ruchowych schodów.
Nie wiedziała skąd, ale była pewna, że obdartusem jest ten, którego od kilku godzin szuka i że to jedyna okazja, by dowiedzieć się o co chodzi w tym wszystkim.
Puściła się biegiem na parking, ale nie zobaczyła ani Artura, ani brudnego jeepa, zresztą już wcześniej tu była z tym samym rezultatem. Zaczęła się niecierpliwić, denerwowała ją ta zabawa w kotka i myszkę. Nagle zorientowała się, że kilkadziesiąt metrów dalej jest napis " Parking bezpłatny z drugiej strony dworca".
No tak...okrążyła szybko dworzec przepychając się przez tłum ludzi. Już z daleka zobaczyła duże, zabłocone auto zaparkowane w poprzek miejsc parkingowych. Obok niego stał oparty o maskę Artur, który rozglądał się gorączkowo. Albo na kogoś czekał, albo spodziewał się kłopotów. Może jedno i drugie?
Patrycia stanęła w bezpiecznej odległości, tak żeby jej nie widział i przyglądała mu się zaciekawiona. Wyglądał naprawdę dziwnie, jak ktoś, bez perspektyw na życie, buntownik z wyboru...dziwne myśli chodziły jej po głowie. Nagle zrozumiała, że to nie jest ten, za którego go uważała. Ten nerwowy facet to nie Artur, tylko ktoś zupełnie obcy, a ona chyba zwariowała myśląc, że mogło być inaczej.
Co najlepszego zrobiła. Pociąg odjechał, nawet jak pojedzie następnym to nie zdąży na prom. Nie wie nawet jak stąd dojechać do Grastensholm.
Już miała wrócić na dworzec, kiedy zobaczyła z daleka zbliżającego się ochroniarza i kobietę, która rozmawiała przez telefon. Nie panując nad swoim ciałem pobiegła w stronę jeepa.
- Hej! Chyba będziesz miał kłopoty - Krzyknęła Patrycia do mężczyzny opartego o samochód, a ten spojrzał na nią zdziwiony. Zaraz jednak dostrzegł za jej plecami idącego ochroniarza i kobietę, z którą się kłócił jakieś pół godziny temu. Nie zaszczycając Patrycji swoją uwagą wsiadł szybko do jeepa i odpalił silnik.
- Poczekaj - Powiedziała Patrycia zanim zdążyła pomyśleć co robi - Mogę pojechać z tobą?
- Słucham? Co ty bredzisz? - Blondyn popatrzył na nią jak na wariatkę i wrzucił bieg
Patrycia zrobiła spanikowaną minę:
- Błagam, ten ochroniarz mnie ściga, muszę stąd zwiać inaczej też będę mieć kłopoty.
Nie miała pojęcia dlaczego w jej głowie zrodziło się to kłamstwo. Wiedziała tylko, że musiała to zrobić, bo inaczej straciłaby jedyną szansę na...no właśnie nie wiedziała na co.
Posłała mu ostatnie błagalne spojrzenie, a ten przeklną na głos i otworzył jej drzwi. Ruszyli w momencie, kiedy ochroniarz stanął im na drodze i musiał szybko odskoczyć przed rozpędzającym się jeepem, po którym w ciągu kilku sekund pozostał tylko kurz.
ROZDZIAŁ III
"Sarenka"
"Sarenka"
Przez następne pięć kilometrów jechali w milczeniu. Trudno było cokolwiek powiedzieć w sytuacji, kiedy dwoje ludzi jest sobie całkiem obcych. Patrycja była w emocjonalnym szoku, zdając sobie sprawę z tego, że chłopak, z którym jedzie samochodem nie jest tym samym, którego poznała w parafii Grastensholm. Być może z jakiegoś powodu przypomina jej Artura, ale to zdecydowanie nie może być on! Ten styl ubioru, sposób wysławiania się, grubiańskie maniery...zapach tytoniu i benzyny zamiast woni lasu i ogniska. Kiedy zrozumiała, że nie ma pojęcia gdzie jest, ani dokąd zmierza ogarnął ją lęk. Co ona najlepszego zrobiła? Wsiadła obcemu facetowi do samochodu pchana jakimś irracjonalnym przekonaniem, że postępuje dobrze. Chyba już całkiem oszalała.
- Powiesz mi wreszcie, gdzie cię wysadzić?
Na dźwięk jego głosu Patrycja podskoczyła na fotelu jak poparzona. Zaczerwieniła się, zdając sobie sprawę z tego, że od dłuższego czasu patrzy na niego niemal bez mrugania.
- Nie wiem - odpowiedziała po chwili namysłu, na co mężczyzna spojrzał na nią unosząc brwi...zupełnie jak Artur.
- Gdzie właściwie jesteśmy? - Zapytała ponownie speszona, śledząc tym razem widok za oknem.
- Tak myślałem...zgubiłaś się. Już na peronie byłem pewny, że wysiadłaś nie na tej stacji, co trzeba.
Podśmiewał się z niej otwarcie. Jego beztroski ton irytował dziewczynę.
Wskazał na tabliczkę na poboczu.
- Minęliśmy Aros. Jeśli chcesz wrócić na dworzec, to za niedługo będziemy mijać przystanek autobusowy, z którego tam dojedziesz.
Sytuacja wydawała się Patrycji jasna. Zaraz wysiądzie z samochodu, poczeka na autobus, pojedzie na dworzec skąd ruszy w dalszą podróż do Engene, gdzie czeka na nią prom płynący prosto do Włoch...ale nie do domu. Jej dom jest w drugą stronę. W Grastensholm.
Łup!
Coś niewielkiego uderzyło w bok samochodu.
- Co to było? - zapytała przestraszona Patrycja, próbując zobaczyć coś w bocznym lusterku.
Mężczyzna zatrzymał samochód na poboczu, wyłączył silnik i schował kluczyki do kieszeni.
- Nie wiem, idę zobaczyć.
- Idę z tobą.
Wysiedli i ruszyli wąską, żwirowaną drogą. Po obydwu stronach rósł las, oddzielony od jezdni niewielkim rowem.
- O boże - szepnęła Patrycja, kiedy zobaczyła pod nogami kropelki krwi.
W rowie leżała niewielka sarna. Nie wyglądała na poważnie ranną, kiedy się zbliżyli uniosła wysoko głowę i próbowała się podnieść, ale nie dała rady ustać na skaleczonej nodze.
- Zostań przy niej, ale jej nie dotykaj. Idę po apteczkę.
Patrycję uspokoił nieco jego pewny ton głosu. Miała nadzieję, że zwierzątku nic poważnego się nie stało. Kucnęła obok niego i spojrzała w duże, czarne i błyszczące oko.
Nie bój się, pomożemy ci.
Nie boję się. Jesteście dobrymi ludźmi. Zdawały się mówić jej oczy.
Ściągnęła z siebie sweter i przyłożyła sarnie do nóżki, chcąc zatamować krwawienie do czasu, aż jej towarzysz przyniesie opatrunek. Zwierzątko było bardzo spokojne, zdawało się, że wcale nie odczuwa lęku. Dziewczyna z całego serca życzyła mu, aby wyzdrowiało i mogło nadal biegać wesoło po lesie. Chciała przekazać całą swoją wolę życia, ciepło i troskę...
- Jak tam? - zapytał "Nie Artur" kładąc przed nią otwartą apteczkę. Sprawnie wyciągnął potrzebne rzeczy, z których chciał zrobić opatrunek.
- Chyba w porządku, zdaje się, że nie jest mocno ranna.
Odsunęła się od zwierzątka, aby zrobić miejsce mężczyźnie. Okazało się jednak, że rana...zniknęła.
Patrzyli w osłupieniu jak sarenka wstaje i jednym susem znika w gęstym lesie.
Czas jakby się zatrzymał.
Gdyby ktoś jechał teraz drogą, to zobaczyłby dwoje ludzi, stojących niczym słupy soli, jakby zobaczyli co najmniej ducha.
Patrycja zrozumiała pierwsza i przeszedł ją dreszcz. Ręce jej się trzęsły, więc schowała je do kieszeni.
- Widocznie nie była tak ranna, jak się nam wydawało - powiedziała śmiejąc się trochę nerwowo. Miała nadzieję, że jej towarzysz nie będzie tej sytuacji drążyć.
- Najwidoczniej - powiedział oschle, co ją nieco zirytowało. Mógłby okazać trochę więcej radości z faktu, że sarenka wyszła cało z tego wypadku. Najwyraźniej jednak irytowało go, bo nie mógł logicznie wyjaśnić tej sytuacji. Wrzucił bandaż do apteczki, zatrzasnął ją i ruszył do samochodu.
Patrycja poszła za nim, ale on zamiast wsiąść do samochodu odwrócił się nagle i stanął z nią twarzą w twarz.
- Kim ty jesteś?
- Nazywam się Patrycja - odpowiedziała chociaż czuła, że nie o to pyta.
- Nie pytam o twoje imię. Pytam kim jesteś?
- Nie rozumiem...
Mężczyzna podszedł do samochodu, otworzył drzwi jakby chciał wsiąść, a potem znowu je zamknął. Chwilę stał w miejscu patrząc gdzieś w głąb lasu. Patrycja nie miała odwagi ruszyć się z miejsca, taka biła od niego irytacja pomieszana z niezdecydowaniem. W końcu odetchnął i podszedł do niej już uspokojony. Mimo to ona nie uspokoiła się ani trochę. Puls swojego serca czuła niemal w gardle.
- Muszę ci coś pokazać - wyszeptał, jakby bał się, że ktoś oprócz niej go usłyszy - inaczej mi nie uwierzysz w to, co chce ci powiedzieć.
Patrycja patrzyła mu prosto w oczy, chcąc w ten sposób dojrzeć wszystkie jego złe zamiary. On wytrzymał to spojrzenie, chociaż nie przychodziło mu to łatwo. Robił coś wbrew sobie. Tak na prawdę, to miał zamiar odjechać stąd bez niej, oszczędzając sobie tym samym niejednego kłopotu. Nie zrobił tego jednak. Czuł, że jak odjedzie, będzie tego żałować do końca swoich dni.
- Jak masz na imię? - Zapytała, chcąc przełamać tą dziwaczną atmosferę, która nad nimi zawisła. Miała nadzieję, że jak pozna jego imię, to będzie jej łatwiej iść na autobus i zakończyć tą dziwaczną i nieodpowiedzialną podróż. A potem łatwiej go wspominać, jako krótką, nietypową przygodę.
Myliła się.
- Nazywam się Artur.
Przyznam szczerze, że aż TAKIEGO przeskoku w czasie się nie spodziewałam :) swietnie!
OdpowiedzUsuńLubię zaskakiwać, dzięki:)
UsuńMasz styl pisania, który bardzo mi przypadł do gustu - od razu kojarzy mi się z Sagą o Ludziach Lodu. Klimat Norweski - mega.
OdpowiedzUsuńTa ciotka na pewno wie sporo o przeszłości jej rodziny ze strony ojca. Wyraźnie była zaniepokojona, choć nie dopuszcza do siebie możliwości, że to może być prawda. Ciekawi mnie, gdzie leżą korzenie tej klątwy spoczywającej na rodzie. No i Patrycja na pewno przez swoje sny zostanie naprowadzona na prawdę oraz za sprawą norweskich krewnych.
Wieczorkiem dokończę, ale bardzo jestem ciekawa. Piszesz coś, co bardzo lubię.
No i zostawiam Ci link: http://lapacz-snow-gealach.blogspot.com/
Nie ma tam za wiele, bo dopiero pierwszy post. Z tego, co napisałaś o swoim blogu - mój wlaśnie będzie czymś takim, tyle że z większy naciskiem na fizjiologię snu. Posty nie będą jakoś często dodawane, a na pewno nie w ciągu tego roku - gdzie zwyczajnie mam za dużo spraw na głowie. Ale powoli... coś tam będzie się tworzyło.
No i ja nie spodziewam się jakiegoś wielkiego zaintersowania ze strony innych. Raczej robię to z myślą o sobie - od dawna marzę by zająć się na poważnie analizą snów i podświadomości.
Pozdrawiam :)
Jeszcze dzisiaj pewnie się odezwę.
Zapomniałam dodać - stanęłam na rozdziale I.
OdpowiedzUsuńNo i dwa lata temu raczej byśmy nie miały możliwości wpaść na siebie z tym blogiem. Wtedy akurat byłam w trakcie "przerwy" od tego tematu i zwyczajnie unikałam wszystkiego, co związane ze snami.
Po 6 rozdziale: Jestem pod wrażeniem. Czy jej pierwszy sen w nowym miejscu ma związek z Natanielem. Czy to Nataniel jest tym, który służył najpierw Tengalowi a później go uśpił i czy on ukrył flet? Czy może była to Hanna? Bardzo ciekawe. Czekam na kolejny rozdział. Ta opowieść jest bardzo intrygująca. Mnóstwo tajemnic. To lubię :)
OdpowiedzUsuńNo cóż, zdradzać tych tajemnic nie będę. Gdybyś miała ochotę czytać to publikuje rozdziały w poniedziałki:)
OdpowiedzUsuńI dobrze ;D Pytania mają zostać bez odpowiedzi. Ale przynajmniej będziesz wiedziała, czy idę dobrym tropem. Lubię opowiadania/książki/filmy, w których trzeba łączyć fakty i szukać rozwiązania jakiejś zagadki. No i w poniedziałki będę czatowała na kolejne rozdziały :)
UsuńDobranoc i wysokich lotów w snach xD
Ja dzisiaj chyba nie będę spała dobrze, bo moja 3 tygodniowa kotka choruje, ma zaparcia i martwię się czy olej jej pomoże. Nie zniosę myśli, że odratowałam osieroconego kota a teraz ma zdechnąć przez kupę. :(
Odpowiedzi nadejdą niebawem:)
UsuńBiedna twoja kotka, współczuję tobie i jej bardzo. Też miałam kiedyś kotkę, była wspaniała, ale już jej nie ma:'(
Jej! To jest super! "Sagę o ludziach Lodu" przeczytałam ze 4 razy. Jest to moja ulubiona książka, a teraz to opowiadanie... Naprawdę dzięki że je piszesz... Jeszcze pytanie: ostatni post jest z 6 lipca... czyżbyś już nie pisała więcej?
OdpowiedzUsuńAndzia
Hej Andzia, bardzo mi miło, że ci się podoba moje opowiadanie:) Ostatni rozdział opublikowałam około dwa tygodnie temu i pisze kolejny, także bez obaw;)
UsuńKiedy można się spodziewać dalszej części :)
UsuńCieszę się, że ci się podoba!:D Jestem w trakcie pisania kolejnego rozdziału, postaram się dodać go w weekend;)
UsuńNo już weekend. Nie mogę się doczekać:)
UsuńJuż napisałam. Ostatnie poprawki jutro i opublikuję :-)
UsuńSuper :) na razie skończyłam soll (6raz) i czytam już 3 raz socz:)
UsuńWow, to musisz mieć sagę w młym palcu. Ja przeczytałam soll trzy razy i jeden raz socz. Teraz od czasu do czasu znowu czytam soll, jestem na 9 części:)
UsuńKiedy kolejny fragment? Już się doczekać nie mogę :) a tu nie ma i nie ma :) ja już z tego wszystkiego zaczęłam czytać SOKŚ
UsuńCzekam na ciąg dalszy :) super opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńZaczęłam pisać nowy rozdział, ale im bliżej świąt tym mam na to mniej czasu, więc nie wiem kiedy go skończę.
UsuńKiedy dalszy ciąg??? pliiiiiiiissssssss............................
OdpowiedzUsuńJuż jest:)
UsuńKiedy dalszy ciąg? Nie mogę się doczekać! Jest świetne :-)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję:) Szczerze mówiąc nie wiem, postaram się do dwóch tygodni napisać
UsuńKiedy dalszy ciąg???? Pliiisssss.....
OdpowiedzUsuńMam lekkie zacięcie pisarskie, czekam aż się odblokuje, postaram się dzisiaj zacząć, może to jakoś pójdzie;)
UsuńMega!!! Naprawdę świetne!!! Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :-)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło to słyszeć, dziękuję :D
UsuńCzyżby koniec pisania???? Nieeee!!!!
OdpowiedzUsuńRaczej nie koniec, mam jeszcze dużo czasu by coś napisać^^
UsuńKiedy dalszy ciąg? Już tak długo czekamy...��
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu zupełnie przypadkiem i nie żałuję... Sagę czytałam co prawda sto lat temu ale jej bohaterowie i cała historia o Ludziach Lodu na zawsze została mi w pamięci. Miło było powrócić do nich za sprawą Twojego bloga. Twoje opowiadanie fajnie się czytało. Kontynuujesz je? Margret
OdpowiedzUsuńWitaj Margaret, bardzo mi miło, że tu trafiłaś, mam nadzieje, że zostaniesz na dłużej:)
UsuńChwilowo mam przerwę w pisaniu tego opowiadania, bo jestem w trakcie pisania ff o Ludziach Lodu i Hogwarcie:)
Zostanę ;). HP to też moje klimaty, także niech wena twórcza Cię nie opuszcza a będzie co poczytać :).
UsuńCześć! Już dawno temu znalazłam twój blog i byłam pod wrażeniem drzewa jakie stworzyłaś. Zaczęłam wtedy czytać ff, jednak wtedy mnie znudziło, uznałam je za zbyt wymyślne, nudne, zbyt udziwione i wprowadzające chaos w historię. Tym razem przeczytałam całość i czekam na ciąg dalszy. Dalej piszesz?
OdpowiedzUsuńCiekawym wątkiem byłoby poruszenie zmian jakie zaszły po odmianie Hanny - w końcu byłaby to dodatkowa gałąź rodu. Historia by się zmieniła, następne pokolenia następowały by nieco inaczej. Ciekawi mnie czy zagłębisz ten temat, czy zostaniesz przy teraźniejszej Patrycji.
Całość czyta się dość dobrze, jednak wydaje mi się, że mieszanie stylów językowych średnio wypadło - raz odnosiłam wrażenie, że stylizujesz język na dawniejszy a następnie używałaś nowoczesnych sformułowań np. w dzienniku Silje. Nie bardzo to za sobą gra ;)
Ada
Bardzo dziękuje za komentarz, nie wiem czemu nie odpowiedziałam na niego wcześniej. Cieszę się, że jednak dałaś szansę tej opowieści i że się spodobała:) Na ten moment skupiam się na Patrycji, ale może kiedyś jeszcze coś napiszę o Hannie, bo bardzo się z nią zżyłam:)
UsuńSuper się czyta, nadal utrzymujesz ten klimat ludzi lody, wracasz do innych postawi we wspominaniach (fajny motyw z księga) mówisz o braku tolerancji. Aż czasem mam wrażenie, że czytam Sagę :D. Mam nadzieję, że piszesz dalej i będę miała co czytać jak dojdę do końca :)
OdpowiedzUsuńPrzemknęły się drobne błędy ale to każdemu się zdarzają :).
UsuńBardzo dziękuję za te słowa, aż chce się pisać dalej :) Co do błędów, to niestety są moją najsłabszą stroną, ale staram się sprawdzać tekst kilka razy zanim go opublikuje. Mimo to często nadal występują :/
UsuńDruga część jeszcze lepsza od pierwszej <3. Wzruszające zakończenie :) Wcześniej jakoś nie miałam kiedy przeczytać do końca. Świetna historia. Mam nadzieję, że napiszesz całość :)
OdpowiedzUsuńOgromnie mi miło, że ci się podoba:) Też mam nadzieję napisać całość, ale trudno pisać, kiedy robi się sto rzeczy na raz xD
UsuńDoczytałam końcówkę. O Ty, przerwać w takim momencie?! W ogóle podziwiam Patrycję za odwagę :D ale co tam bieganie za "znajomym nieznajomym" po tych wszystkich przygodach :D. Mam nadzieję, że wrócisz do pisania :* życzę czasu i weny!
UsuńChciałam zapytać czy to opowiadanie będzie kontynuowane? Ja dopiero jestem na I części, ale już mnie bardzo wciągnęło. Bardzo lubię Sagę o Ludziach Lodu, czytałam ją już kilkukrotnie. Ja sama piszę opowiadanie o innej tematyce Sailor Moon na Wordpress, ale właśnie pomyślałam, że fajnie by było kontynuować Sagę Ludzi Lodu i tak trafiłam na Pani blog. Jestem pod wrażeniem talentu i pracy, jak Pani wkłada w tą stronę. Byłoby fajnie gdyby Pani skończyła to opowiadanie. Ja sama wiele razy próbowałam coś skończyć o wreszcie mi się po latach udało.
OdpowiedzUsuńDwie pierwsze części są skończone, natomiast trzecią piszę i pewnie kiedyś skończę, ale na razie mam przestój, bo jestem w trakcie kończenia innego ff, pt. "Dziki Pyłek". Bardzo dziękuję za miłe słowa i za odwiedziny ❤
UsuńNazywam się Gertrude Armstrong i pochodzę z Peru. Zawsze obiecywałem, że polecę cię ludziom, którzy mogą również potrzebować twojej pomocy, ponieważ znalezienie twojego numeru było najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła. Byłem tak przygnębiony po prawie pięciu latach braku miłości. Poprosiłem o ponowne połączenie zaklęcia miłosnego i o dziwo zadziałało. Żyję szczęśliwie z najpiękniejszym żyjącym mężczyzną io to się modliłam. Dziękuję, Dr.Ibinoba to za mało, biorąc pod uwagę to, co dla mnie zrobiłeś, więc postanowiłem podzielić się tym świadectwem Twojej pracy rąk z całym światem, aby dowiedzieć się o Twojej dobrej pracy dla mnie. Możesz skontaktować się z tym mężczyzną w przypadku jakichkolwiek problemów w związku, a on również ci pomoże, za pośrednictwem jego WhatsApp: +2348085240869, e-mail: dromionoba12@gmail.com
OdpowiedzUsuńSyf
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń