Cześć kochani 😘 Zapraszam na 8 i 9 rozdział mojego fanfiction pt. "Dziki Pyłek", który jest połączeniem uniwersum Sagi o Ludziach Lodu i Harry'ego Pottera.
Poprzednie rozdziały znajdziecie TUTAJ.
W Hogwarcie rozpoczyna się test, który ma zdecydować, kto dokona zaszczytu nauki w tej magicznej szkole.
Rozdział VIII
"Nowy rok szkolny, wodospad złodzieja i znikający biust"
-
Diffindo!
-
Rozległo się donośne zaklęcie, które ktoś wycelował w miotłę
dosłownie w ostatnim momencie. Przedmiot rozpadł się na
kilkadziesiąt części obsypując Villemo odłamkami drewna, ale nie
wyrządzając większej krzywdy. Skończyło się na kilku
zadrapaniach i drzazgach we włosach, za co była wdzięczna losowi.
Już drugi raz w ciągu kilku godzin udało jej się wpaść w
tarapaty i z nich wybrnąć. Nie wiedziała tylko, czy uznać to za
pech, czy raczej szczęście.
Wszyscy do niej podbiegli, poczuła, że ktoś położył dłoń na jej ramieniu, ale była tak oszołomiona, że nie mogła się ruszyć.
Dopiero stanowczy głos nauczyciela sprawił, że szybko się pozbierała. Otrzepała ubranie i stanęła za Christianą i kilkoma innymi dziewczynami, tak, by nie rzucać się w oczy.
- Odsuńcie się natychmiast, proszę odejść. – To krzyk profesor McGonagall niósł się po błoniach. Za nią podążali pozostali nauczyciele.
- Kto to zrobił? - zapytała dyrektorka, pokazując na trawę, gdzie wśród drzazg, sterczał w niebo trzon miotły. Czarnowłosa, ze łzami w oczach, podbiegła do nauczycieli. Lamentując, opisała sytuację, jednak przeinaczyła ją tak, że wyszła na tym jako najbardziej poszkodowana. Nikt się z nią nie spierał, zresztą mało kto był świadkiem tego, co się stało, a Villemo dała Christianie znać, żeby nic nie mówiła.
- Ty! - zapiszczała profesor Hopkins, pokazując na jasnowłosego chłopaka z wyciągniętą różdżką – po co ci to chłopaczku, bawisz się czarami?
Wszyscy do niej podbiegli, poczuła, że ktoś położył dłoń na jej ramieniu, ale była tak oszołomiona, że nie mogła się ruszyć.
Dopiero stanowczy głos nauczyciela sprawił, że szybko się pozbierała. Otrzepała ubranie i stanęła za Christianą i kilkoma innymi dziewczynami, tak, by nie rzucać się w oczy.
- Odsuńcie się natychmiast, proszę odejść. – To krzyk profesor McGonagall niósł się po błoniach. Za nią podążali pozostali nauczyciele.
- Kto to zrobił? - zapytała dyrektorka, pokazując na trawę, gdzie wśród drzazg, sterczał w niebo trzon miotły. Czarnowłosa, ze łzami w oczach, podbiegła do nauczycieli. Lamentując, opisała sytuację, jednak przeinaczyła ją tak, że wyszła na tym jako najbardziej poszkodowana. Nikt się z nią nie spierał, zresztą mało kto był świadkiem tego, co się stało, a Villemo dała Christianie znać, żeby nic nie mówiła.
- Ty! - zapiszczała profesor Hopkins, pokazując na jasnowłosego chłopaka z wyciągniętą różdżką – po co ci to chłopaczku, bawisz się czarami?
-
Rzuciłem zaklęcie niszczące, pani profesor – odpowiedział
spokojnie chłopak, spoglądając dyskretnie na Villemo. Miał bez
wątpienia najbardziej błękitne oczy, jakie kiedykolwiek
widziała.
- Nadleciały tu dwie miotły, jedna wbiła się w ziemię, a drugą zdążyłem zniszczyć zanim kogoś zraniła – wyjaśnił nauczycielom spokojnie. Jakimś cudem pominął fakt, że gdyby nie on, Villemo wyglądałaby teraz jak krwisty szaszłyk.
Profesorowie popatrzyli na siebie zdziwieni, ale widać nie chcieli roztrząsać tej sprawy przy uczniach.
- Dobrze, że nikomu się nic nie stało – podsumowała McGonagall – w każdym razie muszę porozmawiać z profesor Hooch i Patric'iem na temat tego zdarzenia, wszak miotły były pod ich opieką! Brawo za czujność – dodała na koniec, kładąc swoją pomarszczoną dłoń na ramieniu blondyna.
- Za dziesięć minut proszę wstawić się do Wielkiej Sali, poznacie wyniki testu.
Po tych słowach nauczyciele odeszli cicho, dyskutując między sobą.
Serce jeszcze się nie uspokoiło, kiedy Villemo podeszła do swojego wybawiciela.
- Dziękuję – powiedziała – dziękuję za ocalenie mojego życia...i za dyskrecje.
- Nie ma za co, na moim miejscu zrobiłabyś to samo.
Powiedział to w taki sposób, jakby znał ją od lat, a najśmieszniejsze było to, że miał racje.
- Nazywam się Artur Ontiera.
- Villemo Grip, a to jest Christiana – przedstawiła swoją koleżankę, która cały czas stała obok i przyglądała się im jak eksponatom z muzeum.
- Jesteście strasznie do siebie podobni, wyglądacie niemal jak rodzeństwo – powiedziała z rozbawieniem na twarzy – nie macie jakiś wspólnych krewnych przypadkiem?
Villemo musiała przyznać koleżance racje, Artur faktycznie miał bardzo podobne rysy twarzy do niej, gdyby nie kolor oczu, mógłby uchodzić za jej rodzonego brata.
- Nie jesteś chyba Anglikiem? - zapytała zaintrygowana.
Artur uśmiechnął się kącikiem ust. Wyglądał jak ktoś, kto ma jakąś tajemnicę, o której każdy by chciał wiedzieć.
- Jestem Szwedem – odpowiedział – ale mam też wschodnie korzenie.
- Ja pochodzę z Norwegii, ale mam dalszą rodzinę w Szwecji. - Villemo poczuła się nagle niemal jak w domu. Cieszyła się, że poznała kogoś ze znanych jej stron.
Jej radość nie trwała jednak długo. Czarnowłosa dziewczyna „anime” podeszła do nich i zakładając za ucho długie pasmo lśniących włosów, wyciągnęła bladą rączkę do Artura:
- Nie miałam jeszcze okazji się przedstawić, nazywam się Roksana. To zaklęcie...to było niesamowite. - Kiedy to powiedziała, przycisnęła dłonie do piersi, niby z przejęcia, ale dziewczyny dobrze wiedziały, czym chciała Arturowi zaimponować. Jej koszula niebezpiecznie się napięła i Villemo z rozbawieniem wyobraziła sobie, jak chłopak dostaje guzikiem prosto w czoło.
Christiana przypomniała wszystkim, że czas wracać do Hogwartu, więc beztroskie myśli szybko się ulotniły, robiąc miejsce tremie.
Chwile później Villemo, Christiana, Artur i Roksana mogli już odetchnąć z ulgą, wszyscy mieli się spotkać w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Dla każdego z nich oznaczało to zaczęcie nowego życia, obranie szczególnej drogi, która jawiła im się niczym jedno, wielkie pasmo przygód.
Villemo siedziała w jednym z przedziałów Hogwart Express i wciąż nie mogła uwierzyć, że tu jest. To, co działo się odkąd przybyła do Anglii, jawiło się niczym jeden wielki sen. Podróżowanie kominkami, sklepy na Pokątnej, lot na miotle, zaczarowany peron 9 i ¾, ogromny parowóz wypełniony uczniami, zaczarowane gazety, to wszystko było tak niesamowite, że wyciskało jej łzy z oczu. Nigdy by nie zgadła, że będzie częścią tego wyjątkowego świata. Już nawet nie pamiętała, co sprawiło, że go odnalazła, czując, że każdy dzień jej życia był po tu, by się tu znaleźć.
- Nie jest nas zbyt wielu – zauważyła Christiana, która usiadła obok Villemo. Na jej kolanach leżał leniwie kot, a ona bezwiednie głaskała go po grzbiecie. - Trzy przedziały uczniów z dopiski. To około piętnastu osób.
- Myślę, że niektórzy po prostu zrezygnowali. Wiele osób jak tylko zobaczyło, że mamy lecieć na tych miotłach, odeszło.
Naprzeciw Villemo siedziało trzech chłopaków, w tym Artur. Wzrok miał utkwiony w przemijający krajobraz za oknem, a na twarzy skupienie. Jego błękitne oczy podążały za uciekającymi górskimi szczytami. Żyła na szyi delikatnie pulsowała pod skórą, a klatka piersiowa unosiła się ledwo zauważalnie. Oddychał spokojnie, ale targała nim tęsknota. Villemo wyczuwała to, tak samo, jak czuła ciepło jego kolana obok swojej nogi, mimo że się nie dotykali. Z jego oczu biła melancholia, a przecież jeszcze przed chwilą wesoło rozmawiali o dziwnym jedzeniu czarodziejów.
Nagle odwrócił twarz w jej stronę. Do oczu powróciła radość, a cień smutku odszedł w niepamięć.
- Krajobraz się zmienia, jest tu na prawdę pięknie.
Drzwi przedziału rozsunęły się i stanęła w nich Klara. Miała na sobie całe Hogwarckie umundurowanie, a na piersi herb Gryffindoru.
- Hej wam! Za dziesięć minut będziemy na stacji Hogsmeade, zbierajcie się. Villemo, jakbyś coś potrzebowała, to jestem w piątce. Narka!- machnęła ręką i odeszła.
Dziewczyny, Artur i dwóch innych chłopaków zaczęli pakować do swoich walizek wszystko, co powyciągali w drodze. Christiana umieściła swojego kota Puszka do klatki, na co on nie zwrócił większej uwagi i nadal leżał.
- Podałaś mu środki nasenne? - spytała Villemo zaglądając przez kraty transportera.
- On cały czas śpi, większego leniwca nie widziałam – oburzyła się Christiana – ten kocur zupełnie do mnie nie pasuje, nie wiem, po co mi go mama kupiła.
- Jest bardzo mądry, też bym sobie tak poleżał, jakbym mógł – zaśmiał się Artur i ku zdziwieniu dziewczyn kot odpowiedział mu na to miauknięciem.
Christiana zerknęła na zwierzaka zaskoczona:
- Niesamowite, a ja myślałam, że jest niemową.
- Daj mu trochę więcej ciepła niż głaskanie go od niechcenia – zauważył Artur – porozmawiaj z nim czasem.
- Przecież to nie było od niechcenia! Głaskałam go całą drogę, ale gadać do niego nie będę, wybacz.
- Widać stracił od tego głaskania sporo sierści i chęci do życia.
Christiana kopnęła Artura w kostkę.
- Bo to typowy facet, wiecznie mu mało, albo źle! Nie jestem z tych, co to niańczą mężczyzn, by
było im dobrze.
- Tak, to widać od razu.
Villemo z przyjemnością obserwowała ich rozmowę i nie próbowała ukryć rozbawienia. W duszy przyznawała Arturowi rację, ale nie miała zamiaru się wtrącać.
Pociąg zwolnił. Zaczął mozolnie wtaczać się na stację Hogsmeade, więc uczniowie pościągali swoje bagaże i stłoczyli się na korytarzu.
- Nadleciały tu dwie miotły, jedna wbiła się w ziemię, a drugą zdążyłem zniszczyć zanim kogoś zraniła – wyjaśnił nauczycielom spokojnie. Jakimś cudem pominął fakt, że gdyby nie on, Villemo wyglądałaby teraz jak krwisty szaszłyk.
Profesorowie popatrzyli na siebie zdziwieni, ale widać nie chcieli roztrząsać tej sprawy przy uczniach.
- Dobrze, że nikomu się nic nie stało – podsumowała McGonagall – w każdym razie muszę porozmawiać z profesor Hooch i Patric'iem na temat tego zdarzenia, wszak miotły były pod ich opieką! Brawo za czujność – dodała na koniec, kładąc swoją pomarszczoną dłoń na ramieniu blondyna.
- Za dziesięć minut proszę wstawić się do Wielkiej Sali, poznacie wyniki testu.
Po tych słowach nauczyciele odeszli cicho, dyskutując między sobą.
Serce jeszcze się nie uspokoiło, kiedy Villemo podeszła do swojego wybawiciela.
- Dziękuję – powiedziała – dziękuję za ocalenie mojego życia...i za dyskrecje.
- Nie ma za co, na moim miejscu zrobiłabyś to samo.
Powiedział to w taki sposób, jakby znał ją od lat, a najśmieszniejsze było to, że miał racje.
- Nazywam się Artur Ontiera.
- Villemo Grip, a to jest Christiana – przedstawiła swoją koleżankę, która cały czas stała obok i przyglądała się im jak eksponatom z muzeum.
- Jesteście strasznie do siebie podobni, wyglądacie niemal jak rodzeństwo – powiedziała z rozbawieniem na twarzy – nie macie jakiś wspólnych krewnych przypadkiem?
Villemo musiała przyznać koleżance racje, Artur faktycznie miał bardzo podobne rysy twarzy do niej, gdyby nie kolor oczu, mógłby uchodzić za jej rodzonego brata.
- Nie jesteś chyba Anglikiem? - zapytała zaintrygowana.
Artur uśmiechnął się kącikiem ust. Wyglądał jak ktoś, kto ma jakąś tajemnicę, o której każdy by chciał wiedzieć.
- Jestem Szwedem – odpowiedział – ale mam też wschodnie korzenie.
- Ja pochodzę z Norwegii, ale mam dalszą rodzinę w Szwecji. - Villemo poczuła się nagle niemal jak w domu. Cieszyła się, że poznała kogoś ze znanych jej stron.
Jej radość nie trwała jednak długo. Czarnowłosa dziewczyna „anime” podeszła do nich i zakładając za ucho długie pasmo lśniących włosów, wyciągnęła bladą rączkę do Artura:
- Nie miałam jeszcze okazji się przedstawić, nazywam się Roksana. To zaklęcie...to było niesamowite. - Kiedy to powiedziała, przycisnęła dłonie do piersi, niby z przejęcia, ale dziewczyny dobrze wiedziały, czym chciała Arturowi zaimponować. Jej koszula niebezpiecznie się napięła i Villemo z rozbawieniem wyobraziła sobie, jak chłopak dostaje guzikiem prosto w czoło.
Christiana przypomniała wszystkim, że czas wracać do Hogwartu, więc beztroskie myśli szybko się ulotniły, robiąc miejsce tremie.
Chwile później Villemo, Christiana, Artur i Roksana mogli już odetchnąć z ulgą, wszyscy mieli się spotkać w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Dla każdego z nich oznaczało to zaczęcie nowego życia, obranie szczególnej drogi, która jawiła im się niczym jedno, wielkie pasmo przygód.
Villemo siedziała w jednym z przedziałów Hogwart Express i wciąż nie mogła uwierzyć, że tu jest. To, co działo się odkąd przybyła do Anglii, jawiło się niczym jeden wielki sen. Podróżowanie kominkami, sklepy na Pokątnej, lot na miotle, zaczarowany peron 9 i ¾, ogromny parowóz wypełniony uczniami, zaczarowane gazety, to wszystko było tak niesamowite, że wyciskało jej łzy z oczu. Nigdy by nie zgadła, że będzie częścią tego wyjątkowego świata. Już nawet nie pamiętała, co sprawiło, że go odnalazła, czując, że każdy dzień jej życia był po tu, by się tu znaleźć.
- Nie jest nas zbyt wielu – zauważyła Christiana, która usiadła obok Villemo. Na jej kolanach leżał leniwie kot, a ona bezwiednie głaskała go po grzbiecie. - Trzy przedziały uczniów z dopiski. To około piętnastu osób.
- Myślę, że niektórzy po prostu zrezygnowali. Wiele osób jak tylko zobaczyło, że mamy lecieć na tych miotłach, odeszło.
Naprzeciw Villemo siedziało trzech chłopaków, w tym Artur. Wzrok miał utkwiony w przemijający krajobraz za oknem, a na twarzy skupienie. Jego błękitne oczy podążały za uciekającymi górskimi szczytami. Żyła na szyi delikatnie pulsowała pod skórą, a klatka piersiowa unosiła się ledwo zauważalnie. Oddychał spokojnie, ale targała nim tęsknota. Villemo wyczuwała to, tak samo, jak czuła ciepło jego kolana obok swojej nogi, mimo że się nie dotykali. Z jego oczu biła melancholia, a przecież jeszcze przed chwilą wesoło rozmawiali o dziwnym jedzeniu czarodziejów.
Nagle odwrócił twarz w jej stronę. Do oczu powróciła radość, a cień smutku odszedł w niepamięć.
- Krajobraz się zmienia, jest tu na prawdę pięknie.
Drzwi przedziału rozsunęły się i stanęła w nich Klara. Miała na sobie całe Hogwarckie umundurowanie, a na piersi herb Gryffindoru.
- Hej wam! Za dziesięć minut będziemy na stacji Hogsmeade, zbierajcie się. Villemo, jakbyś coś potrzebowała, to jestem w piątce. Narka!- machnęła ręką i odeszła.
Dziewczyny, Artur i dwóch innych chłopaków zaczęli pakować do swoich walizek wszystko, co powyciągali w drodze. Christiana umieściła swojego kota Puszka do klatki, na co on nie zwrócił większej uwagi i nadal leżał.
- Podałaś mu środki nasenne? - spytała Villemo zaglądając przez kraty transportera.
- On cały czas śpi, większego leniwca nie widziałam – oburzyła się Christiana – ten kocur zupełnie do mnie nie pasuje, nie wiem, po co mi go mama kupiła.
- Jest bardzo mądry, też bym sobie tak poleżał, jakbym mógł – zaśmiał się Artur i ku zdziwieniu dziewczyn kot odpowiedział mu na to miauknięciem.
Christiana zerknęła na zwierzaka zaskoczona:
- Niesamowite, a ja myślałam, że jest niemową.
- Daj mu trochę więcej ciepła niż głaskanie go od niechcenia – zauważył Artur – porozmawiaj z nim czasem.
- Przecież to nie było od niechcenia! Głaskałam go całą drogę, ale gadać do niego nie będę, wybacz.
- Widać stracił od tego głaskania sporo sierści i chęci do życia.
Christiana kopnęła Artura w kostkę.
- Bo to typowy facet, wiecznie mu mało, albo źle! Nie jestem z tych, co to niańczą mężczyzn, by
było im dobrze.
- Tak, to widać od razu.
Villemo z przyjemnością obserwowała ich rozmowę i nie próbowała ukryć rozbawienia. W duszy przyznawała Arturowi rację, ale nie miała zamiaru się wtrącać.
Pociąg zwolnił. Zaczął mozolnie wtaczać się na stację Hogsmeade, więc uczniowie pościągali swoje bagaże i stłoczyli się na korytarzu.
Wreszcie lokomotywa stanęła, drzwi się otworzyły i tłum wyszedł na rozgrzany słońcem kawałek bruku. Ktoś donośnym głosem nawoływał do siebie pierwsze klasy i Villemo zobaczyła ogromną postać, wystającą z dwa metry ponad głowy uczniów, rozczochraną i roześmianą. Wyglądał nieco groźnie, ale miał wspaniałe podejście do dzieci, bo chwilę później raźno ruszyli w stronę jeziora, podśpiewując wesołą piosenkę.
Ktoś mocno pociągnął Villemo za rękaw.
- Widziałaś kto tam był? - zawołała Klara, a wyglądała, jakby najadła się tony szaleju – dzieci Harry’ego i Ginny, oraz Rona i Hermiony! W Londynie widziałam ich wszystkich na peronie, masakra, na pewno trafią do domu lwa, tak jak ich rodzice, nie mogę się doczekać.
- Musisz mi ich kiedyś pokazać – poprosiła Villemo, chociaż tak naprawdę wcale jej na tym nie zależało, chciała po prostu zrobić kuzynce przyjemność.
Klara podskoczyła z zachwytu, krzyknęła „To narka!” i pobiegła do swoich znajomych z roku.
Nauczyciele poprowadzili wszystkich uczniów do rozwidlenia dróg. Stało tutaj kilkanaście powozów zaprzęgniętych w piękne konie. Miały na grzbietach derki w kolorach domów, dzięki czemu każdy wiedział, gdzie ma usiąść. Uczniów, którzy nie mieli jeszcze przydziału, w tym Villemo, poproszono, aby zajęli miejsce w powozach z końmi o złotych narzutach i to oni ruszyli jako ostatni, pnąc się drogą w kierunku majestatycznych murów Hogwartu.
Podróż minęła niespodziewanie szybko. Mimo że trasa biegła lekko pod górę, a w każdym wozie siedziało z dziesięcioro uczniów, konie zdawały się nawet nie zmęczyć, napojone eliksirem dodającym siły i energii. Zanim rozmowy zdążyły na dobre się zacząć, byli już pod murem otaczającym szkołę.
W powietrzu roznosił się zapach mżawki i coś dziwnie szumiało.
Villemo otworzyła oczy ze zdumienia. Otwór, który stanowił bramę i w którym ostatnio widziała potężne katy, wypełniony był teraz wodą. Lała się z góry na dół, znikając gdzieś w ziemi, a wypływając wprost ze sklepienia w przejściu.
- Drodzy uczniowie, oto przed wami Wodospad Złodzieja – oznajmiła dyrektorka szkoły, z nie ukrywanym błysku w oku. Zdziwienie na twarzach uczniów było niemal namacalne w powietrzu.
- Jest to najnowszy środek bezpieczeństwa, który tutaj zastosowano. Każdy uczeń, nauczyciel i inni pracownicy, a także goście, będzie wystawiony na jego działanie. Dzięki temu będziemy mieli pewność, że nikt niepowołany, na przykład pod wpływem eliksiru wielosokowego, nie dostanie się do środka. Tak samo, nikt kto jest pod wpływem działania zaklęcia Imperius, nie dostanie się na teren szkoły. Dzieje się tak dlatego, bo Wodospad Złodzieja zmywa z każdego wszelkie zaklęcia i uroki.
Przechodzimy powoli, cztery osoby. Po drugiej stronie profesor Flitwick będzie wszystkich osuszał. Zapraszam!
Uczniowie zaczęli przechodzić przez wodospad. Trwało to dosyć wolno, bo wielu uczniów miała pewne opory przed wejściem wprost w spadającą wodę, głównie dziewczyny. Villemo słyszała rozmowy typu „Mój piękny kolor włosów, o nie!”, albo „Dopiero co zmniejszyłem sobie uszy”.
Przyszła kolej na uczniów z dopiski. Villemo, Christiana, Artur i jakiś trzęsący się chłopak ruszyli przez wodospad. Norweżka poczuła, jak woda zalewa ją z każdej strony, a po chwili silny podmuch ciepłego wiatru nie pozostawił na niej ani jednej kropli. Wyglądali dokładnie tak samo, jak wcześniej. Mimowolnie przyglądali się sobie nawzajem, a Villemo z radością odkryła, że Artur naprawdę ma takie błękitne oczy.
Za nimi, w towarzystwie koleżanek przeszła Roksana. Dziewczyny patrzyły na siebie niemal ze łzami w oczach, zasłaniając koszulki rękami. Zdecydowanie guziki na piersiach czarnowłosej nie opisały się już tak bardzo, a wręcz zwisały smętnie.
Christiana i Villemo nie mogły powstrzymać śmiechu, natomiast Artur wypalił z chłodną kalkulacją:
- Wodospad zmył z nich nie tylko biust, ale i pewność siebie. Sfrustrowana kobieta może być bardziej niebezpieczna, od przemądrzałej, lepiej uważajcie.
- Tak, na gołe klaty, to już nie mam co się umawiać – zaśmiała się Christiana, ale zaraz spoważniała – popatrzcie, coś tam się dzieje.
Villemo i Artur spojrzeli w kierunku wodospadu, gdzie powstało jakieś zamieszanie. Dwóch nauczycieli trzymało za ręce jakiegoś starszego człowieka, który mocno się wyrywał i miotał przekleństwami. Wyraz jego twarzy świadczył o szaleństwie, tak samo jak kurczowo trzymany brudny plecak.
- O co chodzi, czemu mnie trzymacie? – krzyknął piskliwie– Ja muszę do szkoły, chce do szkoły.
- Zabierzcie mu plecak i różdżkę, szybko - zakomenderowała profesol Hopkins.
- Nie ma różdżki. - To był głos Nevilla Longbottona.
- Pożałujesz tego stara babo - Intruz wyrwał jedną rękę i wycelował palcem w stronę dyrektorki.
Więcej nie usłyszeli, bo profesor McGonagall potraktowała go Petrificus Totalus i kazała wezwać Ministerstwo.
Rozdział VIX
"Ceremonia przydziału i problem z plecakiem"
Andromeda za pomocą zaklęcia wysypała jego zawartość na chodnik. W środku było kilka książek, puste fiolki, brudne ubrania i stary flet. Po głębszej analizie okazało się, że żaden z przedmiotów nie był niebezpieczny, lub naszpikowany czarną magią. Ot zwykłe, szkolne przedmioty. Może z wyjątkiem fletu, który wyglądał niczym z czasów jaskiniowców, taki był prymitywny. Andromeda ze wstrętem zapakowała rzeczy z powrotem, nawet ich nie dotykając.
- Wszystko w porządku, nie ma w nich niczego niebezpiecznego – zawyrokowała, kierując te słowa do dyrektorki.
Ceremonia miała się zacząć za pół godziny, wszyscy uczniowie czekali już w Wielkiej Sali wraz z częścią nauczycieli, więc profesor McGonagall nie chciała tracić czasu.
- Dobrze, w takim razie trzeba ten plecak natychmiast zwrócić właścicielowi. Problem w tym, że
nie mam komu powierzyć tego zadania.
Andromeda czekała cierpliwie, aż przełożona zdecyduje co robić dalej, chociaż gdyby to od niej zależało, wyrzuciłaby plecak wprost do jeziora.
Sytuację uratował Neville Longbottom:
- Mam pewną propozycję – zaczął – poprosiłem dwóch chłopaków z siódmej klasy, by po ceremonii polecieli do Hogsmeade po dwa kosze gryzących cebul i trzepotek. Mogą zabrać plecak i
z wioski deportować się do św. Munga.
Minerwa zastanowiła się chwilę.
- Musieliby wyruszyć teraz, nie chciałabym, aby oskarżono nas o jakieś zaniedbania. Domyślam się, że bardzo im zależy na obecności podczas ceremonii?
Na policzki Nevilla wypłynął delikatny rumieniec.
- Sądzę, że nie będą mieli nic przeciwko temu, ceremonia przydziału to nie jest ich ulubiona część tego dnia.
Dyrektorka uśmiechnęła się oczami.
- Proszę ich zapewnić, że zdążą wrócić na część biesiadną, a moje przemówienie będzie na końcu, więc najważniejsze ich nie ominie.
- Oczywiście, jestem pewny, że zdążą– odpowiedział Neville i szybko odszedł, aby ukryć śmiech.
Nadszedł czas ceremonii przydziału. Stara, wytarta Tiara lądowała na głowach pierwszoklasistów i decydowała o tym, do jakich domów będą należeć. Z wyrazem ulgi na twarzach dołączyli do odpowiednich stołów i z zainteresowaniem śledzili kolejny etap ceremonii, podczas której młodzież z dopiski, nieśmiało, zakładała na głowę Tiarę.
Villemo jeszcze nigdy nie czuła w żołądku takiego ucisku. Jej największą obawą było to, że jak tylko założy Tiarę, ta zamilknie, lub oburzy się tym, jak bardzo Norweżka jest pozbawiona magi. Obserwowała Roksanę, która z zadowoloną miną dołączyła do stołu Slytherina, gdzie powitała ją bardzo do niej podobna, tylko nieco starsza dziewczyna. Przełknęła ślinę. Przez moment zastanawiała się, do jakiego domu chciałaby trafić, ale nie mogła się zdecydować. Jednego była pewna, chce po prostu mieć to z głowy i dowiedzieć się, że nadaje się do jakiegokolwiek z nich.
- Villemo Grip! - Dyrektorka zawołała w jej stronę. Dziewczyna przymknęła oczy i ściskając zawieszoną na szyi mandragorę ruszyła w stronę podium.
- Nie mogę w to uwierzyć – lamentowała Klara po raz kolejny załamując ręce – Hufflepuff? Villemo jakim cudem trafiłaś do Klusek? To musi być jakaś pomyłka.
- Daj już spokój, widocznie nie pasuję do domu lwa, zresztą mówiłam ci to od samego początku.
- Widzę, że twoja koleżanka też będzie Puchonką.
Christiana zarzuciła Villemo ręce na ramiona i wyszczerzyła zęby do Klary.
- Super się złożyło, prawda? Najśmieszniejsze jest to, że Artur też trafił do Hufflepuffu, ale się dobraliśmy. Może to przeznaczenie?
Klara pokręciła głową z niedowierzaniem, ale mimo widocznego rozczarowania przestała narzekać.
- No trudno, Kluski też nie są złe, macie najlepszego zawodnika Qudditcha, więc gratuluję.
- Jesteś troszkę za bardzo stronnicza droga kuzynko.
- Nie zapominaj, że nauka w Hogwarcie to też rywalizacja, zrozumiecie, jak trochę tu pobędziecie.
Villemo uniosła brwi zdziwiona, Christiana też nie wyglądała na zadowoloną takim postawieniem sprawy.
Widząc, że rozmowa się nie klei Klara pogratulowała dziewczynom i odeszła do swojego domu. Przechodząc obok jednego z pierwszoklasistów długo wodziła za nim wzrokiem, aż przeszła do końca stołu i musiała zawrócić, aby dojść na swoje miejsce. Długo jeszcze się śmiała z samej siebie.
Villemo uśmiechnęła się pod nosem i usiadła przy stole Puchonów. Drgnęła. Poczuła w powietrzu wyraźną aurę nienawiści, która dochodziła od stołu nauczycielskiego i rozprzestrzeniała się po sali, ostatecznie koncentrując się na jednym kierunku. Wzrok Norweżki powędrował w stronę profesorów. Szybko zlokalizowała źródło gniewu, a także jego przyczynę. Andromeda Hopkins obserwowała stół Gryfonów z obojętnym wyrazem twarzy. Villemo wiedziała, że to pozory. Nauczycielka wyraźnie nie umiała znieść, że ktoś z jej domu robi z siebie głupka i to na oczach wszystkich.
Ta kobieta jest straszna, uważaj na nią Klaro – pomyślała Norweżka, a Klara jakby na złość zaśmiała się jeszcze głośniej.
Biesiada trwała w najlepsze. Przemowa dyrektorki już dawno poszła w zapomnienie, szczególnie kwestie dotyczące nauki i zakazów.
Villemo szybko poczuła się przy stole Puchonów jak w domu. Najbardziej cieszyła się z tego, że Christiana i Artur byli tu razem z nią. Pozostali uczniowie powitali ich bardzo serdecznie i ciepło, a ich opiekun Neville Longbottom jako jedyny nauczyciel podszedł do nich, aby powitać każdą nową osobę. Wspaniale było zobaczyć, jak młody profesor przełamuje pierwsze lody z pierwszoklasistami, sprawiając, że wszelkie zakłopotanie zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Wielka sala przepełniona była gwarem rozmów, nauczyciele co chwila wznosili toast na powitanie nowego roku szkolnego, duchy wpadały przez wielkie witrażowe okna i płynęły wzdłuż zastawionych jedzeniem stołów. To wszystko było niczym sen, ale Villemo, od teraz Puchonka z domu borsuka, czuła się przebudzona jak nigdy dotąd.
Neville Longbottom z niepokojem stwierdził, że dwóch uczniów, których wysłał do Hogsmeade jeszcze nie wróciło. Miał nadzieję, że Dyrektorka nie zwróciła uwagę na ich nieobecność, a on zdąży z nimi porozmawiać, zanim skompromitują się jakimś niedorzecznym tłumaczeniem. Ceremonia dobiegła końca, więc z uśmiechem zawołał do siebie swoich podopiecznych i ramię w ramię z Prefektem Hufflepuffu wyszedł z Wielkiej Sali wprost na schody wiodące w dół, do piwnicy.
Villemo domyślała się, że idą teraz do ich domu, więc starała się zapamiętać drogę w najdrobniejszym szczególe.
Kiedy opuścili schody, ruszyli długim korytarzem rozświetlonym dwoma rzędami pochodni, które prócz nastrojowego światła, dawały też przyjemne ciepło. Zatrzymali się przy dosyć szerokiej wnęce, zastawionej beczkami. Prefekt, dosyć pulchny chłopiec o imieniu Ronald, postukał rytmicznie w środkową beczkę, wypowiadając przy tym słowa „Helga Hufflepuff". Nagle beczki zaczęły się poruszać i rozstawiać na boki, co wywołało okrzyki zdziwienia i zachwytu wśród nowych uczniów. W miejscu, gdzie piętrzyły się beczki otworzyło się niewielkie przejście, przez które wszyscy kolejno zaczęli przechodzić. W wąskim korytarzu zapłonęły małe pochodnie wywołując kaskadę cieni tańczących po ceglastych ścianach. Villemo szła tuż za Arturem, mocno pochylającym głowę, aby nie zahaczyć o sklepienie. Czuła się jak Alicja w Krainie Czarów, która lada moment znajdzie się w kolejnym nierzeczywistym świecie. Po chwili marszu wyszli z korytarza wprost do dużego, okrągłego pomieszczenia.
- Witam wszystkich w pokoju wspólnym Hufflepuffu – powiedział Neville - rozgośćcie się Puchoni, jesteście u siebie.
Pomieszczenie przypominało kształtem ogromną beczkę z dosyć niskim sklepieniem, które wisiało niebezpieczne blisko czubka głowy profesora. Ściany zrobione z drewnianych pionowych paneli, z surowego drewna rozprzestrzeniały zapach lasu. Dokoła rozłożono sporo miękkich, wygodnych foteli, a przy kominku stała półokrągła sofa z dopasowanym do niej kształtem stolikiem kawowym zastawionym tacami z ciastkami, tortami i napojami. Do ścian przymocowano mnóstwo zakrzywionych półek, uginających się od przeróżnych roślin i kwiatów. Wisiało tu też kilka żółto czarnych sztandarów z wizerunkiem borsuka, a nad kominkiem spoczywał ogromny portret założycielki domu, Helgi Hufflepuff.
„Starzy” uczniowie rozsiedli się w kanapach, rozmawiając o tym, jak spędzili wakacje, lub co będą robić w nowym roku szkolnym, a nowi poszli zobaczyć swoje sypialnie, czyli Dormitoria.
Prowadziły do nich okrągłe wejścia znajdujące się na wschodniej ścianie pokoju wspólnego. Pięć po lewej stronie, w której spali chłopcy i pięć po prawej dla dziewcząt. Przy każdej wisiała drewniana tabliczka z wyrytymi nazwiskami.
- Chodź Christiana, jesteśmy razem, zobacz – Villemo zawołała przyjaciółkę, która próbowała oderwać palec od jakieś rośliny.
- No proszę, chyba będziemy mieć towarzystwo – powiedziała, pokazując Norweżce palec z oplecioną dookoła małą łodyżką.
Przeszły przez otwór, zaszły kilka stopni w dół i znalazły się w kolejnym okrągłym niczym beczka pomieszczeniu, tylko troszkę mniejszym.
Znajdowały się tu łóżka z baldachimem, szafki, małe stoliki oraz jedna duża szafa. Z sufitu zwisały donice z roślinami o pięknych żółtych kwiatach.
- Co myślisz? - zapytała Villemo błądząc rozmarzonym wzrokiem po sypialni, która mimo braku okna była jasna i przytulna. Usiadła na swoim łóżku i momentalnie zapadła się o dobre kilka centymetrów. Westchnęła. Nigdy nie widziała bardziej wygodnego posłania.
- Tu jest obłędnie, nie spodziewałam się mieszkać w wielkiej beczce – zaśmiała się Christiana i bezceremonialnie wskoczyła na swoje łóżko, aż zatrzeszczało. Łodyżka zsunęła się z jej palca i leniwie rozłożyła na puszystej kołdrze.
Pokój Hufflepuffu okazał się spełnieniem marzeń. Villemo nigdy nie wyobrażała sobie, że w Hogwarcie może być tak wspaniale. Najważniejsze było jednak to, że atmosfera tego miejsca napawała spokojem i życzliwością, a ich opiekun, profesor Longbottom był bardzo ludzkim, sympatycznym czarodziejem, innym niż reszta nauczycieli. I mimo tych wszystkich wspaniałości i szczęścia, Villemo odczuwała rosnący niepokój. Gdy zeszła z łóżka, by rozpakować część swoich rzeczy, poczuła przez podłogę dziwne wibracje, jak gdyby pod ziemią coś płynęło. Nie miała pojęcia czemu ta myśl zmroziła jej krew w żyłach, ale po raz kolejny poczuła na karku lodowaty oddech strachu.
Dwóch siedmioklasistów leciało na miotłach ponad rozległym Zakazanym Lasem. Było im bardzo wesoło, bo mieli możliwość urwać się z nudnej ceremonii i jeszcze nudniejszej przemowy Dyrektorki. Planowali zrobić szybko zakupy w Hogsmeade, napić się spokojnie kremowego piwa i wrócić na biesiadę, aby najeść się do syta. Niestety okazało się, że muszą zabrać se sobą jakiś obrzydliwy, śmierdzący plecak i dostarczyć go do św. Munga.
- Ale kanał! Przez tego śmierdziela nie zdążymy posiedzieć w Pubie pod Trzema Miotłami - zawył rudy, piegowaty chłopiec, lecący nieco z przodu
- Nie narzekaj, ciesz się, że to nie ty go masz na plecach! - odpowiedział drugi siedmioklasista, o bujnej, blond fryzurze.
Widzieli już skraj lasu, więc nieco obniżyli lot. W tym momencie coś świsnęło w powietrzu.
- Ał! - krzyknął ten, który miał plecak – Coś mnie uderzyło!
Czarny kształt przemknął przed twarzą drugiego chłopca.
- Co to do cholery było?
Usłyszeli za sobą świst skrzydeł, po czym czarna masa znowu opadła na blondyna. Poczuł ukłucie w głowę i mokrą strużkę na czole.
- Stary, to mnie dziabnęło, zwiewajmy stąd.
Przyśpieszyli lot, ale doskonale słyszeli świst pędzących za nimi stworzeń. W ciągu kilku sekund dopadły ich trzy wielkie czarne kruki. Dziobały i szarpały za ubrania, a krzyk chłopaków niósł się po niebie.
- Cholerne ptaszyska – blondyn wyciągnął z kieszeni różdżkę i wycelował w ptaka siedzącego na plecach jego kolegi.
- Drętwota! - krzyknął, a ugodzony zaklęciem ptak runął w dół wprost w czerń lasu.
Drugi ptak najwidoczniej spłoszony odleciał w bok, ale trzeci uczepił się plecaka blondyna i szarpał go dziobem z każdej strony.
Chłopak próbował go dosięgnąć zaklęciem, ale bał się, że trafi w samego siebie. Czuł, że zaraz spadnie z miotły.
- Derek, pomóż mi! - zawołał do swojego kolegi, a ten widząc sytuację zawrócił i wycelował różdżką w plecy blondyna.
- Pochyl się.
- Oszalałeś? Trafisz mnie!
Derek zaklną, podleciał jak najbliżej kolegi i kopniakiem strącił z niego kruka. Ptak odleciał na dwa metry, więc rudzielec wymierzył w niego różdżką.
- Drętwota!
Zwierzę pisnęło i podzieliło los swojego towarzysza ginąc wśród plątaniny drzew.
- O mały włos – podsumował Derek z ulgą, ale zaraz krzyknął w stronę blondyna – Stary, plecak!
- Co?
Kiedy zauważył, o co chodzi było już za późno. Plecak rozdarty z jednej strony zsunął się z ramienia chłopca i runął w dół.
- Accio plecak – krzyknął Derek i ku ich uldze udało im się go uratować. Niestety w momencie, kiedy leciał do nich, obrócił się do góry dnem i przez szparę w klapie wysunął się flet.
Nic nie mogli już na to poradzić, instrument niczym kawałek gałęzi wpadł do lasu.
- Szlag by to trafił! Przecież nie pójdziemy go szukać.
- Zwariowałeś? Już wolałbym mieć szlaban na cały semestr niż wejść do tego lasu – oznajmił Derek, zarzucając sobie plecak na plecy.
- Słuchaj, udajmy, że nie było żadnego cholernego fletu, ok? Nikt nie będzie się przejmować taką pierdołą.
Blondyn zastanowił się chwilę i wytarł strużkę krwi z czoła.
- Dobra, nie było żadnego fletu... wiesz co, chyba podaruje sobie dzisiaj to piwo, potrzebuję Ognistej Whisky.
***
Dziękuję wszystkim, którzy odwiedzają mojego bloga i czytają te moje wypociny 💓 Dla tych, którzy lubią moje drzewo genealogiczne Ludzi Lodu mam dobrą wiadomość. Jestem w trakcie tworzenia ostatniego pokolenia Ludzi Lodu, tak więc spodziewajcie się niedługo kolejnego posta. Życzę spokojnej niedzieli 😊
Prowadziły do nich okrągłe wejścia znajdujące się na wschodniej ścianie pokoju wspólnego. Pięć po lewej stronie, w której spali chłopcy i pięć po prawej dla dziewcząt. Przy każdej wisiała drewniana tabliczka z wyrytymi nazwiskami. - Ten fragment jest podwójnie :)
OdpowiedzUsuńHah te cycata dziunia jest moją imienniczką xD. Ciekawie się robi ciekawie, czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały <3
Dziękuję, już poprawiłam 😘
Usuńcoś czuję że ten flet ma związek z Ludźmi Lodu:D
OdpowiedzUsuń